– Znasz angielski – stwierdziła, jakby nie było to zupełnie oczywiste.
– Za to ty nie mówisz językiem pustyni. W ogóle niewiele o niej wiesz, a to okrutna pani. – Jego twarz spoważniała. – Co tutaj robisz sama jedna?
– To bez znaczenia. – Machnęła ręką. – Może mógłbyś mi pożyczyć konia? Chcę tylko dojechać do opuszczonego domu, przy którym zostawiłam samochód.
Mężczyzna wykonał ruch głową i jeden z jeźdźców zeskoczył z siodła. Sabrina odetchnęła. A więc jej życzenie zostanie spełnione, co oznaczało, że wysłuchano jej słów. W Bahanii było to zachowanie niezwykłe. Na ogół nie zwracano uwagi na to, co mówią kobiety…
Jednak srodze się rozczarowała, bo ten, który zsiadł z konia, zerwał z jej głowy chustę. Sabrina krzyknęła, a stojący wokół niej mężczyźni zamarli bez ruchu.
Wiedziała, w co się tak wpatrywali. Chodziło o jej włosy. O długie, spływające na plecy rude loki, które odziedziczyła po matce. Zaskakujące połączenie brązowych oczu, rudych włosów i skóry o barwie miodu często zwracało uwagę. Jednak tym razem jej uroda zrobiła wyjątkowo silne wrażenie.
Mężczyźni rozmawiali między sobą. Sabrina starała się zrozumieć, co mówią.
– Uważają, że powinienem cię sprzedać – odezwał się ten, który mówił po angielsku i najpewniej był przywódcą.
Ogarnęła ją panika, ale nie pokazała tego po sobie. Wyprostowała ramiona i uniosła wysoko głowę.
– Chcecie pieniędzy? – Starała się, by w jej głosie nie zabrzmiała pogarda… lub żeby przynajmniej nie drżał.
– Kiedy się ma pieniądze, życie staje się łatwiejsze. Nawet tutaj.
– A gdzie się podziała tradycyjna życzliwość i gościnność ludzi pustyni? Czyż prawo twojej ziemi nie nakazuje, byś dobrze mnie traktował?
– Dla takich głupich jak ty czasami robimy wyjątek. – Skinął na mężczyznę stojącego obok Sabriny.
Ona jednak nie dała się złapać, tylko pędem ruszyła przed siebie. Było to działanie bezsensowne, jednak Sabrina zrobiła to pod wpływem czystego impulsu. Pragnęła znaleźć się jak najdalej od tych ludzi i tylko to dudniło jej w głowie.
Natychmiast usłyszała tętent, i nim zdołała przebiec kilkanaście kroków, poczuła na sobie stalowe dłonie, które wciągnęły ja na konia.
– Dokąd się wybierałaś?
– Puszczaj!
Próbowała się uwolnić, ale jedynym efektem szarpaniny było to, że zaplątała się w poły okrycia nomady.
– Jeśli się nie uspokoisz, każę cię związać i wlec za koniem.
Czuła ciepło bijące od jego silnego ciała. Był równie nieugięty jak pustynia. Takie już moje szczęście, pomyślała przygnębiona i przestała się szarpać.
Odgarnęła włosy z twarzy, rzuciła wściekłe spojrzenie i spytała:
– Czego ode mnie chcesz?
– Po pierwsze chciałbym, żebyś przestała wbijać mi kolano w żołądek.
Szybko zmieniła pozycję, by jej opięte w dżinsy kolano przestało nękać brzuch nomady.
Słońce skryło się już za horyzontem i Sabrina zrozumiała, jak głupio zrobiła, próbując ucieczki. Dogoniłaby pewną śmierć… Miała jednak powody, by użalać się nad sobą. Była głodna, spragniona i nie wiedziała, w jakich rękach się znajduje.
– A więc jednak można się z tobą dogadać. – Głos nomady wyraźnie złagodniał. – To najprzyjemniejsza cecha u kobiety. I bardzo rzadka.
– Chcesz powiedzieć, że bijąc swoje żony, nie zdołałeś nauczyć ich posłuszeństwa? To doprawdy zaskakujące. – Popatrzyła na niego ze złością.
Nomada zmrużył oczy, ale Sabrina postanowiła tym się nie przejmować.
Miał szerokie ramiona, a jego twarz była ciemna i twarda jak skała, której kształt nadały siekące piaskiem pustynne wichry. Głowę osłaniała chusta, nie mogła więc zobaczyć jego włosów. Z pewnością były jednak ciemne i dosyć długie. Zachowywał się jak ktoś przywykły do odpowiedzialności za wiele spraw.
– Jak na kobietę, która całkowicie jest zdana na moją łaskę, zachowujesz się albo niewiarygodnie odważnie, albo niewiarygodnie głupio.
– Raz już nazwałeś mnie głupią. I to niesłusznie, gdybyś chciał wiedzieć.
– Nie chcę wiedzieć. Zresztą, jak byś nazwała kogoś, kto bez przewodnika i zapasów wypuszcza się na pustynię?
– Miałam konia i jucznego wielbłąda!
– W tym problem. Miałaś.
Spostrzegła, że pozostali mężczyźni zabrali się do rozbijania obozu. Płonęło już nawet ognisko, nad którym bujał się kociołek.
– Macie wodę? – Sabrina oblizała wyschnięte wargi.
– W przeciwieństwie do ciebie zachowaliśmy nasze zapasy.
Nie mogła oderwać wzroku od wlewanej do kociołka wody.
– Proszę – wyszeptała.
– Nie tak szybko, mój ty pustynny ptaszku. Najpierw muszę się upewnić, że znów nie odlecisz.
– Przecież dobrze wiesz, że nie mam gdzie uciekać.
– A jednak próbowałaś.
Zsiadł z konia. Zanim zdążyła zsunąć się na ziemię, wydobył ze swoich przepastnych szat linę i chwycił Sabrinę za nadgarstki.
– Co robisz?! Dlaczego chcesz mnie związać? Przecież nigdzie się stąd nie ruszę.
– Zamierzam dopilnować, by tak się stało.
Mimo wściekłego oporu, po krótkiej chwili miała związane ręce. Wciąż się szarpiąc, Sabrina zachwiała się w siodle. Nomada chwycił ją za ubranie na piersiach, rzucił na piasek i związał nogi w kostkach.
– Poleż tu jakiś czas. – Wziął konia za uzdę i poprowadził w stronę obozowiska.
– Co takiego?! – Zaczęła się wściekle rzucać na piasku. – Nie możesz mnie tu zostawić.
– A ja myślę, że mogę. – Spojrzał na nią czarnymi oczami i uśmiechnął się.
Podszedł do pozostałych nomadów i powiedział coś, co przywitali śmiechem. Sabrina wpadła w ostateczną furię. Szarpała więzy, kopała piasek, złorzeczyła. Przy pierwszej okazji ucieknie i odnajdzie drogę do Bahanii, a wtedy tego drania rozstrzelają. Albo powieszą. A najlepiej jedno i drugie naraz. Ojciec, choć miał ją prawie za nic, nie przepuści takiej zniewagi. Ktoś śmiał porwać jego córkę!
Wciąż wyklinając wszystkich nomadów do siódmego pokolenia, przekręciła się na piasku, by nie widzieć ogniska. Tam była woda i jedzenie, a ona wprost konała z głodu i pragnienia. Zastanawiała się, czy nieznajomy tylko się z nią drażni, czy naprawdę ma zamiar poskąpić jej kolacji. Jakim musiałby być potworem, żeby to zrobić?
Pustynnym potworem, odpowiedziała sobie. Dla mężczyzn takich jak on kobieta jest jedynie kolejną pozycją w inwentarzu.
– Już lepiej byłoby mi z księciem trolli – mruknęła. Poczuła piekące łzy, ale nie pozwoliła sobie na płacz.
Nigdy nie okazywała słabości. Przysięgła, że znajdzie dość siły, by przeżyć, a potem się zemścić. Zamknęła oczy, by wyobrazić sobie, że znajduje się gdzie indziej.
Wiatr ciągle przywiewał zapachy szykowanego na ogniu jedzenia, doprowadzając Sabrinę do szaleństwa. Doszło do tego, że po raz pierwszy w życiu zatęskniła za pałacem. Wprawdzie ojciec ją ignorował, a bracia dostrzegali jedynie wtedy, gdy chcieli się z nią podrażnić. Ale czy naprawdę było to aż takie złe?
A potem przypomniała sobie, co stało się wczoraj. Ojciec, król Bahanii, oznajmił, że zaręczył Sabrinę. Najpierw doznała szoku, potem wpadła we wściekłość.
Gdy nieco ochłonęła, spytała:
– Nie mówisz tego poważnie, prawda?
– Ależ jestem jak najbardziej poważny. Masz dwadzieścia dwa lata i przekroczyłaś już wiek, w którym powinnaś była wyjść za mąż.
– W zeszłym miesiącu skończyłam dwadzieścia trzy – poprawiła go ze złością. – Poza tym żyjemy we współczesnym świecie, a nie w średniowiecznej Europie.
Читать дальше