– Nie! – krzyknęła Sabrina i uciekła, zostawiając wszystkich w osłupieniu.
Zbyt wiele słów, zbyt wiele pytań. Miała sprawić, by Kardal został wygnany? By wszystko stracił i w ten sposób udowodnił, że ją kocha?
Znalazła się w swoim pokoju. Po chwili w drzwiach pojawił się jej ojciec.
– To nie jest żaden blef – powiedział. – Givon i ja naprawdę skażemy go na banicję.
– Nie chcę, żeby opuścił Miasto Złodziei. Chcę być tylko pewna, że nie próbuje mnie wykorzystać.
– Co musiałby zrobić, żeby cię przekonać? Chciałabyś, żeby zrezygnował ze swoich marzeń?
Przecież właśnie to zrobił, pomyślała. Miasto było jego dumą, tam był najszczęśliwszy, a w książęce obowiązki wkładał całą swą energię i zapał. A poza tym, gdy wspomniała wszystkie ich rozmowy, kiedy Kardal przychodził się jej poradzić albo zwierzyć się ze swoich obaw i kłopotów… Przecież ktoś, komu by na niej nie zależało, nie zachowywałby się w taki sposób. Owszem, bywał arogancki, potrafił też zachowywać się całkiem głupio. Był księciem, ale był też zwykłym człowiekiem. Dlaczego się więc dziwiła?
– Kocham go. – Spontanicznie przytuliła się do ojca. Pierwszy raz w życiu Hassan też ją przytulił,
– Cieszę się, bo nie jest wykluczone, że jesteś z nim w ciąży.
W ciąży? Z Kardalem? Nagle poczuła, że ogarnia ją radość. Szczęście i pewność, które uleczyły jej serce. Zniknął ból, zjawiła się olśniewająca radość życia. Kochała Kardala. Cala miała rację. Wystarczyło tylko pójść za głosem serca.
Podbiegła do małych kuferków, które przywiozła z zamku. Otworzyła jeden z nich i zaczęła grzebać wśród złota, diamentów i innych drogocennych kamieni.
– One muszą tu gdzieś być – szepnęła.
Wreszcie znalazła to, czego szukała. Wyjęła dwie ciężkie, ozdobnie grawerowane, złote niewolnicze bransolety. Były dużo większe od tych, które Kardal założył na jej ręce. Te były przeznaczone dla dużych, męskich nadgarstków.
Hassan uniósł do góry brwi i powiedział:
– Jestem pod wrażeniem twej pomysłowości, córko.
Uśmiechnięta Sabrina wróciła do holu, podeszła do wciąż klęczącego Kardala i nakazała strażnikom, by go rozkuli. A potem wyrzekła jedno słowo:
– Zdecydowałam.
Uwolniony z łańcuchów Kardal stanął przed Sabriną, by wysłuchać, jaką podjęła decyzję. Pokazała mu trzymane w rękach złote symbole niewolnictwa. Kardal w milczeniu wyciągnął przed siebie ręce, a ona zatrzasnęła złote bransolety na jego nadgarstkach.
– Niech ci to przypomina, że mogłam cię kazać wygnać. Jednak zamiast tego postanowiłam wyjść za ciebie za mąż.
Oczy Kardala zabłysły. Sabrina ujrzała w nich miłość i radość. Przytulił ją mocno i pocałował.
– Do końca życia będę cię przekonywał o swojej miłości. Nawet nie wiesz, jak bardzo żałuję, że przeze mnie tyle wycierpiałaś. Nie chciałem, byś myślała, że mi na tobie nie zależy.
– Wiem…
– A więc przebaczysz mi?
– Kocham cię, więc nie mam innego wyjścia.
– Dzisiaj mogłaś dokonać wyboru. – Kardal poparzył jej w oczy. – Ale bez względu na mój los i tak bym cię odnalazł. Jesteś cenniejsza niż wszystkie skarby pustyni.
– Teraz masz jednak i mnie, i miasto.
– Przez całe życie kochałem Miasto Złodziei, ale moje serce należy do ciebie. Zawsze będzie do ciebie należało.
Kardal znowu dotknął wargami jej ust, a Sabrina usłyszała ciche westchnienie Cali.
– Tak się cieszę, że mamy to już za sobą – powiedział Hassan. – Naprawdę bałem się, że Sabra ześle go na banicję. A co my byśmy zrobili bez Kardala? – Odchrząknął. – Muszę wracać do domu i zająć się resztą rodziny.
Sabrina spojrzała na ojca.
– Chodzi o moich braci? Czy stało się coś złego?
– Nie, ale mam w domu czterech kawalerów, którym potrzebne są żony. Już dawno powinni założyć rodziny, ale wciąż mi się opierają.
– Ja nie mógłbym ci się oprzeć. Nigdy – szepnął Kardal. – Jesteś gotowa wrócić do domu, mój ty pustynny ptaszku? Musimy zaplanować ślub.
– Mamy też kilka innych spraw, którymi musimy się zająć. – Uśmiechnęła się. – Na przykład warto by znaleźć klucz do twoich bransolet.
Kardal roześmiał się.
– Zawsze cię będę kochał. Moja miłość będzie wieczna jak pustynia. Będę cię kochał do końca życia i przez wszystkie następne wcielenia.
– Zgadzam się.
Ruszyli do wyjścia w jasne poranne słońce, gotowi rozpocząć wielką przygodę: wspólne życie.
***