Pozdrowienia, Bridget
albo po prostu
Bridget
Bridget (Jones)
W porządku. Teraz ładnie to przepiszę i wyślę.
26 września, wtorek
56,5 kg, jedn. alkoholu O, papierosy O, kalorie 1256, zdrapki O, obsesyjne myśli o Danielu O, negatywne myśli 0. Chyba zostanę świętą. Wspaniała sprawa – zacząć myśleć o karierze, zamiast martwić się głupotami jak mężczyźni i związki. Naprawdę dobrze mi idzie w Good Afternoon! Chyba mam talent do telewizji popularnej. A najlepsze jest to, że wreszcie wystąpię przed kamerą. Pod koniec zeszłego tygodnia Richard Finch wpadł na pomysł, żeby zrobić reportaże na żywo o różnych służbach miejskich. Z początku nie miał szczęścia. Ludzie w biurze plotkowali, że odmówiły mu wszystkie jednostki policji, pogotowia ratunkowego, gazowego, energetycznego itd., w Londynie i okolicach. Ale kiedy dziś rano przyszłam do pracy, złapał mnie za ramiona, wrzeszcząc:
– Bridget! Udało się! Straż pożarna. Chcę cię mieć na wizji. Myślę: minispódniczka. Myślę: hełm strażacki. Myślę: wąż w rękach.
Przez cały dzień panowało totalne zamieszanie, bieżący program zszedł na drugi plan i wszyscy bełkotali do telefonów o łączach i wozach transmisyjnych. Reportaż jest jutro i mam się zgłosić o jedenastej w remizie w Lewisham. Zaraz obdzwonię wszystkich znajomych i uprzedzę ich, żeby oglądali. Nie mogę się doczekać, żeby powiedzieć o tym mamie.
27 września, środa
55,5 kg (skurczyłam się ze wstydu), jedn. alkoholu 3, papierosy O (w remizach nie wolno palić), potem 12 w ciągu 1 godz., kalorie 1584 (bdb).
9 wieczorem.
W życiu się tak nie skompromitowałam. Spędziłam cały dzień na próbach i organizowaniu planu. Pomysł był taki, że kiedy połączą się z Lewisham, zjadę po słupie w kadr i zacznę rozmawiać ze strażakiem. O piątej, gdy weszliśmy na antenę, siedziałam na szczycie słupa gotowa na sygnał zjechać na dół. Nagle Richard krzyknął w słuchawce: „Jazda, jazda, jazda!”, więc zaczęłam zjeżdżać. A wtedy dodał: „Jazda, Newcastle! Bridget, przygotuj się. Wchodzisz za pół minuty”. Mogłam zjechać do końca i popędzić na górę po schodach, ale byłam raptem kilka stóp od szczytu słupa, więc zaczęłam podciągać się z powrotem. Nagle w słuchawce rozległ się ryk:
– Bridget! Jesteś na wizji! Co ty, kurwa, wyprawiasz? Nie miałaś się wspinać, tylko zjeżdżać. No już!
Histerycznie wyszczerzyłam zęby do kamery, zjechałam na dół i wylądowałam zgodnie z planem obok strażaka, z którym miałam zrobić wywiad.
– Lewisham, nie mamy czasu. Kończ, kończ, Bridget – wrzasnął mi do ucha Richard. – Oddaję głos do studia – powiedziałam i to było wszystko.
28 września, czwartek
56 kg Jedn. alkoholu 2 (bdb), papierosy 11 (db), kalorie 1850, propozycje pracy ze straży pożarnej lub konkurencyjnych stacji telewizyjnych O (w sumie nie powinnam się dziwić).
11 rano.
Popadłam w niełaskę i stałam się pośmiewiskiem. Richard Finch poniżył mnie przy wszystkich, miotając na zebraniu słowa w rodzaju: „dno”, „kompromitacja” i „pieprzona idiotka”. „Oddaję głos do studia” jest tekstem tygodnia. Kiedy ktoś nie wie, co odpowiedzieć na zadane mu pytanie, mówi: „Eeee… oddaję głos do studia” i wybucha śmiechem. Co dziwne, grunge'owa młodzież traktuje mnie teraz dużo bardziej przyjaźnie. Patchouli podeszła nawet do mnie i powiedziała:
– Słuchaj, nie przejmuj się Richardem, okej? On, no wiesz, musi pokazać, kto tu rządzi. Kumasz bazę? Ten numer ze słupem był naprawdę odjazdowy. I w ogóle, no wiesz… Oddaję głos do studia.
Richard Finch udaje, że mnie nie widzi, albo kręci głową z niedowierzaniem, i przez cały dzień nie dał mi nic do roboty. Boże, jestem taka przygnębiona. Myślałam, że wreszcie znalazłam coś, w czym jestem dobra, a teraz wszystko trafił szlag. Na domiar złego w sobotę jest to koszmarne rubinowe wesele i nie mam co na siebie włożyć. Jestem beznadziejna we wszystkim. W kontaktach z mężczyznami. W kontaktach towarzyskich. W pracy. Po prostu we wszystkim.
Randka z Dartym
1 października, niedziela
55,5 kg, papierosy 17, jedn. alkoholu O (bdb, zwłaszcza na przyjęciu).
4 rano.
Jeden z najdziwniejszych wieczorów w moim życiu.
Kiedy w piątek wpadłam w depresję, Jude przyszła, żeby tchnąć we mnie trochę optymizmu, i przyniosła fantastyczną czarną sukienkę do pożyczenia na rubinowe wesele. Bałam się, że ją podrę albo poplamię, ale Jude powiedziała, że ma mnóstwo sukienek, bo świetnie zarabia, więc mam się nie przejmować. Kocham Jude. Dziewczyny są dużo milsze od facetów (nie licząc Toma, ale on jest gejem). Postanowiłam włożyć do tej sukienki czarne nabłyszczane rajstopy z lycry (6,95 funta) i zamszowe szpilki z Piedaterre (oczyszczone z puree ziemniaczanego). Już na wstępie przeżyłam szok, bo dom Marka Darcy'ego nie był, jak się spodziewałam, chudym białym szeregowcem przy Portland Road czy innej bocznej uliczce, tylko wielkim, wolno stojącym, otoczonym zielenią pałacem a la tort weselny po drugiej stronie Holland Park Avenue (gdzie podobno mieszka Harold Pinter). Mark naprawdę szarpnął się dla rodziców. Wszystkie drzewa były udekorowane łańcuchami czerwonych lampek i błyszczących czerwonych serduszek, co wyglądało uroczo, a nad prowadzącą do domu alejką wisiał czerwono-biały baldachim. Przy drzwiach impreza zaczęła wyglądać jeszcze bardziej obiecująco, ponieważ zostaliśmy powitani przez obsługę lampką szampana i wzięto od nas prezenty (kupiłam Malcolmowi i Elaine kompakt z piosenkami miłosnymi Perry'ego Como z roku, w którym brali ślub, i dodatkowo dla Elaine terakotowy parownik do olejków aromatycznych, bo pytała mnie o olejki na noworocznym indyku curry). Potem skierowano nas na dół po niezwykle krętych schodach z jasnego drzewa, z czerwonymi świecami w kształcie serc na każdym stopniu. Na dole była olbrzymia sala z podłogą z ciemnego drzewa i werandą wychodzącą na ogród, w całości oświetlona świecami. Przez chwilę tata i ja po prostu staliśmy i patrzyliśmy, kompletnie oniemiali. Zamiast przekąsek typowych dla starszego pokolenia – jak marynaty w kryształowych salaterkach z przegródkami czy koreczki z sera i ananasa powbijane w połówki grejpfrutów – kelnerzy nosili wielkie srebrne tace, na których pyszniły się chińskie pierożki z farszem z krewetek, tartaletki z pomidorami i mozzarellą i drobiowe szaszłyczki. Goście mieli takie miny, jakby nie wierzyli własnemu szczęściu, odrzucali głowy do tyłu i śmiali się radośnie. Tylko Una Alconbury wyglądała tak, jakby właśnie zjadła cytrynę.
– O rany – westchnął tata, podążając za moim spojrzeniem. – Mama i Una nie będą tym chyba zachwycone.
– Ale ostentacja, co? – ryknęła Una, sunąc w naszą stronę i z rozdrażnieniem poprawiając sobie etolę. – Przesada w tych rzeczach zawsze jest trochę wulgarna.
– Och, nie bądź śmieszna, Uno. To wspaniałe przyjęcie – odparł tata, biorąc z tacy dziewiętnastą kanapkę.
– Mmm. Tak jest- mruknęłam, przełykając tartaletkę, gdy kelner, który wyrósł obok jak spod ziemi, dolał mi szampana. – Fantastyczne.
Przygotowana psychicznie na drobnomieszczański koszmar, byłam w euforii. Nikt mnie jeszcze nie zapytał, dlaczego nie wyszłam za mąż.
– Phi – prychnęła Una. Dołączyła do nas mama.
– Bridget – wrzasnęła. – Przywitałaś się z Markiem?
Nagle uświadomiłam sobie z przerażeniem, że Una i mama też będą wkrótce obchodziły rubinowe rocznice ślubu. Znając mamę, było mało prawdopodobne, aby taki drobiazg jak porzucenie męża dla portugalskiego pilota wycieczek przeszkodził jej to uczcić, i na pewno będzie chciała przebić Elaine Darcy, choćby miała w tym celu zmusić swą Bogu ducha winną córkę do małżeństwa.
Читать дальше
Конец ознакомительного отрывка
Купить книгу