– Może zrobimy wywiad z Joanną Trollope? – powiedziałam.
– Z kim? – zapytał Richard, patrząc na mnie tępo.
– Z Joanną Trollope, autorką Żony proboszcza, której ekranizację pokazywano w telewizji. Żona proboszcza. Ona powinna to wiedzieć. Na twarz Richarda wypłynął obleśny uśmiech.
– Genialne – powiedział do mojego biustu. – Abso-kur-wa-lutnie genialne. Czy ktoś ma telefon Joanny Trollope? Zapadła długa cisza.
– Eee, ja – powiedziałam w końcu i poczułam fale nienawiści bijące ku mnie od grunge'owej młodzieży. Po zebraniu pobiegłam do łazienki, żeby się uspokoić, i zastałam tam Patchouli, która robiła sobie makijaż, rozmawiając z jakąś koleżanką ubraną w sukienkę odsłaniającą nie tylko majtki, ale i pępek, i tak obcisłą, że chyba włożyła ją za pomocą łyżki do butów.
– Myślisz, że jest zbyt wyzywająca? – spytała dziewczyna. – Te trzydziestoletnie zdziry miały takie miny… Och! Obydwie spojrzały na mnie z przerażeniem i zakryły usta dłońmi. – Nie chodziło nam o ciebie – powiedziała Palchouli. Nie jestem pewna, czy zdołam to wytrzymać.
9 września, sobota
56 kg (dobra strona nowej pracy i towarzyszącego jej napięcia nerwowego), jedn. alkoholu 4, papierosy O, kalorie 1876, minuty spędzone na rozmawianiu w wyobraźni z Danielem: 24 (wspaniale), minuty spędzone na rozmawianiu w wyobraźni z mamą, w taki sposób, że ja przegaduję ją: 94.
11.30 rano.
Dlaczego, dlaczego dałam mamie klucz do mojego mieszkania? Pierwszy raz od pięciu tygodni rozpoczynałam weekend, nie mając ochoty patrzeć w ścianę i płakać. Przetrwałam tydzień w pracy. Zaczynałam myśleć, że może wszystko będzie dobrze, może jednak nie zje mnie owczarek alzacki, gdy wpadła jak burza, niosąc maszynę do szycia.
– Co ty, do licha, robisz, głuptasie? – zaćwierkała. Odważałam sto gramów płatków śniadaniowych za pomocą tabliczki czekolady (odważniki mojej wagi są w uncjach, więc się nie nadają, bo tabela kalorii podaje wszystko w gramach).
– Wiesz co, kochanie? – powiedziała, zaczynając otwierać i zamykać wszystkie szafki.
– Co? – spytałam, stojąc w skarpetkach i nocnej koszuli, i próbując wytrzeć sobie mascarę spod oczu.
– Malcolm i Elaine urządzają to rubinowe wesele w Londynie, dwudziestego trzeciego, więc będziesz mogła przyjść i dotrzymać towarzystwa Markowi.
– Nie chcę dotrzymywać towarzystwa Markowi – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
– Och, kiedy Mark jest bardzo mądry. Skończył Cambridge. Podobno zbił w Ameryce majątek…
– Nie pójdę.
– Proszę, kochanie, nie marudź – powiedziała, jakbym miała trzynaście lat. – Widzisz, Mark skończył urządzać ten dom w Holland Park i wydaje dla nich wielkie przyjęcie, z obsługą i ze wszystkim… W co się ubierzesz?
– Idziesz tam z Juliem czy z tatą? – zapytałam, żeby zbić ją z tropu.
– Och, kochanie, nie wiem. Prawdopodobnie z obydwoma – odparła tym specjalnym schrypniętym głosem, którego używa, kiedy sobie wyobraża, że jest Dianą Dors [10].
– Nie możesz tego zrobić.
– Przecież tata i ja nadal jesteśmy przyjaciółmi, kochanie. I z Juliem też tylko się przyjaźnię.
Grr. Grr. Grrrrrrr… Nie mogę jej znieść, kiedy jest taka.
– Powiem Elaine, że chętnie przyjdziesz, dobrze? – ćwierknęła, podniosła z podłogi tajemniczą maszynę do szycia i ruszyła do drzwi. – Muszę lecieć. Paaa!
Nie zamierzam spędzić kolejnego wieczoru wpychana na siłę Markowi Darcy'emu jak łyżeczka szpinaku niemowlęciu. Wyjadę za granicę albo coś w tym rodzaju.
8 wieczorem.
Wychodzę na kolację. Odkąd znów jestem sama, szczęśliwe małżeństwa zapraszają mnie do siebie we wszystkie sobotnie wieczory i sadzają naprzeciwko coraz bardziej przerażających okazów wolnych mężczyzn. Jest to bardzo miłe z ich strony i naprawdę to doceniam, ale czuję się przez to jeszcze bardziej przegrana i samotna – chociaż Magda mówi, że powinnam pamiętać, że samotność jest lepsza od posiadania cudzołożącego, myślącego penisem męża. Północ. O rany. Wszyscy starali się podnieść na duchu dzisiejszego wolnego mężczyznę (trzydzieści siedem lat, świeżo rozwiedziony, przykładowy pogląd: „Naprawdę uważam, że Michael Howard [11]jest krytykowany niesłusznie”).
– Nie wiem, na co narzekasz – pocieszał go Jeremy. – Mężczyźni stają się z wiekiem coraz bardziej atrakcyjni, a kobiety coraz mniej, więc te wszystkie dwudziestki, które nawet by na ciebie nie spojrzały, gdy miałeś dwadzieścia pięć lat, teraz będą się o to prosie. Siedziałam ze spuszczoną głową i trzęsąc się w środku, rozwścieczona ich uwagami o kobiecym terminie przydatności do użycia i życiu jako zabawie w komórki do wynajęcia, w której dziewczyny nie mające komórki/mężczyzny, kiedy urwie się muzyka/skończą trzydziestkę, wypadają z gry. Grr! I co jeszcze?
– O tak, całkowicie się zgadzam, że lepiej mieć młodszego partnera – wypaliłam beztrosko. – Faceci po trzydziestce są strasznie nudni z tymi swoimi kompleksami i obsesyjnym lękiem, że wszystkie kobiety chcą ich zaciągnąć do ołtarza. Ostatnio interesuję się wyłącznie mężczyznami tuż po dwudziestce. Są dużo lepsi w… no wiecie…
– Naprawdę? – spytała Magda, trochę za bardzo skwapliwie. – Skąd…
– Ty się nimi interesujesz – wtrącił Jeremy, piorunując Magdę wzrokiem – ale oni nie interesują się t o b ą.
– Przepraszam bardzo. Mój obecny chłopak ma dwadzieścia trzy lata – odparłam słodko.
Wszystkich zamurowało.
– W takim razie – powiedział po chwili Alex, uśmiechając się złośliwie – może przyprowadzisz go do nas na kolację w następną sobotę?
Cholera. Skąd ja wytrzasnę dwudziestotrzylatka, który w sobotę wieczorem będzie chciał jeść kolację ze szczęśliwymi małżeństwami, zamiast łykać w dyskotece skażone pigułki ekstazy?
15 września, piątek
57 kg, jedn. alkoholu O, papierosy 4 (bdb), kalorie 3222 (ohydnie rozmiękłe kanapki z bufetu kolejowego), minuty poświęcone na układanie w głowie wymówienia z nowej pracy 210. Uch! Okropna konferencja z szefem-tyranem Richardem Finchem.
– Kible w Harrodsie po funcie za sik. Myślę: bajkowe toalety. Myślę: Frank Skinner i sir Richard Rogers w studiu na futrzanych sedesach, monitory w poręczach, pikowany papier toaletowy. Bridget, ty robisz drugi biegun. Myślę: północ. Myślę: młodzi bezrobotni, szlifowanie bruków, transmisja na żywo.
– Ale… ale… -wyjąkałam.
– Patchouli! – krzyknął Richard, na co leżące pod jego biurkiem psy obudziły się i zaczęły szczekać.
– Co? – wrzasnęła Patchouli, ubrana w zrobioną szydełkiem minispódniczkę, pomarańczową nylonową bluzkę ze ściegami na wierzchu i miękki słomkowy kapelusz. Jakby rzeczy, które nosiłam jako nastolatka, były świetnym dowcipem.
– Gdzie jest nasz wóz transmisyjny?
– W Liverpoolu.
– Liverpool, Bridget. Transmisja spod Bootsa w centrum handlowym, na żywo o piątej trzydzieści. Daj mi sześciu młodych bezrobotnych.
Kiedy wychodziłam na pociąg, Patchouli zawołała niedbale:
– Aha, Bridget, to nie Liverpool, tylko Manchester, kumasz?
4.15 po południu, Manchester.
Młodzi bezrobotni, których zaczepiłam: 44, młodzi bezrobotni, którzy zgodzili się udzielić mi wywiadu: 0.
7 wieczorem, pociąg Manchester-Londyn.
Uch! O 4.45 biegałam w panice między betonowymi kwietnikami, bełkocząc: „Przeszam, jesteś bezrobotny? Nie szkodzi. Dzięki!”
– To co robimy? – zapytał kamerzysta, nawet nie próbując udać zainteresowania.
Читать дальше
Конец ознакомительного отрывка
Купить книгу