Helen Fielding
Dziennik Bridget Jones
Książka ta jest fikcją literacką. Nazwiska, postaci, miejsca, organizacje i zdarzenia są tworem wyobraźni autorki lub zostały użyte całkowicie fikcyjnie. Jakiekolwiek podobieństwo do zdarzeń, organizacji, osób – żyjących czy zmarłych -jest zupełnie przypadkowe.
Dla mojej mamy, Nellie, za to, że nie jest taka, jak mama Bridget
Dziękuję zwłaszcza Charliemu Leadbeaterowi za pomysł rubryki w „Independencie”. Jestem również wdzięczna za sugestie i wsparcie Gillonowi Aitkenowi, Richardowi Colesowi, Scarlett Curtis, rodzinie Fieldingów, Piersowi, Pauli i Samowi Flelcherom, Emmie Freud, Georgii Garrett, Sharon Maguire, Jonowi Turnerowi i Danielowi Woodsowi, a szczególnie, jak zawsze, Richardowi Curtisowi.
* * *
Postanowienia noworoczne
NIE BĘDĘ
Pić więcej niż czternaście jednostek alkoholu tygodniowo. Palić. Marnować pieniędzy na: maszynki do makaronu, miksery do lodów i tym podobne kuchenne urządzenia, których nigdy nie użyję; ambitne książki nie do czytania, tylko do postawienia dla szpanu na regale; fikuśną bieliznę, bo bez sensu, skoro nie mam faceta.
Zachowywać się w domu jak niechluj – mam sobie wyobrażać, że ktoś mnie obserwuje. Wydawać więcej, niż zarabiam. Pozwalać, żeby na biurku rosła piramida papierów. Lecieć na: alkoholików, pracoholików, związkofobów, żonatych lub mających dziewczyny, mizoginów, megalomanów, szowinistów, emocjonalnych popaprańców, pijawki i zboczeńców. Irytować się przez mamę, Unę Alconbury i Perpetuę. Przejmować się facetami – mam być zimną i wyniosłą księżniczką. Tracić głowy dla facetów – mam budować związki na podstawie dojrzałej oceny charakteru. Obgadywać ludzi za plecami – mam mówić o wszystkich dobrze. Obsesyjnie myśleć o Danielu Cleaverze, bo to żałosne podkochiwać się w szefie – jak panna Moneypenny czy ktoś taki. Wpadać w depresję z powodu braku faceta – mam osiągnąć równowagę wewnętrzną oraz pewność siebie i czuć się osobą pełnowartościową i kompletną bez faceta, bo to najlepszy sposób, żeby faceta znaleźć.
BĘDĘ
Ograniczać palenie. Pić nie więcej niż czternaście jednostek alkoholu tygodniowo. Starać się zmniejszyć obwód ud o 7 cm (tzn. 2 x 3,5 cm), stosując dietę antycellulitisową. Wyrzucać wszystkie niepotrzebne rzeczy.
Oddawać bezdomnym ubrania, których nie nosiłam co najmniej od dwóch lat. Starać się poprawić pozycję zawodową i znaleźć nową pracę, która ma perspektywy. Odkładać pieniądze na konto. Może pomyślę też o zabezpieczeniu emerytalnym. Bardziej pewna siebie. Bardziej asertywna. Lepiej wykorzystywać czas. Siedzieć w domu, czytając książki i słuchając muzyki poważnej, zamiast co wieczór gdzieś wychodzić. Przeznaczać część zarobków na cele dobroczynne. Milsza dla ludzi i bardziej uczynna. Jeść więcej warzyw strączkowych. Wstawać zaraz po obudzeniu. Chodzić trzy razy w tygodniu na siłownię, nie tylko po to, żeby kupić kanapkę. Wkładać zdjęcia do albumów.
Nagrywać kompilacje na różne nastroje, żeby mieć wszystkie ulubione romantyczne/taneczne/pobudzające/feministyczne itp. kawałki razem, zamiast jak pijany didżej grzebać w kasetach rozsypanych po całej podłodze. Budować nietoksyczny związek z odpowiedzialnym partnerem. Uczyć się programować magnetowid.
Wyjątkowo zły początek
1 stycznia, niedziela
58,5 kg (wiadomo, święta), jedn. alkoholu 14 (ale właściwie przez dwa dni, bo cztery godziny sylwestra przypadły już na Nowy Rok), papierosy 22, kalorie 5424. Co dziś zjadłam:
2 paczki ementalera w plasterkach, 14 młodych ziemniaków na zimno, 2 Krwawe Mary (liczą się jako jedzenie, bo zawierają sos Worcester i sok pomidorowy), 1/3 ciabatty z serem brie, 1/2 paczki liści kolendry, 12 czekoladek z bombonierki Milk Tray (najlepiej pozbyć się wszystkich świątecznych słodyczy za jednym zamachem i jutro zacząć odchudzanie od nowa), 13 koreczków z sera i ananasa, porcję indyka curry Uny Alconbury z groszkiem i bananami, porcję „Malinowej niespodzianki” Uny Alconbury, zrobionej z biszkoptów Bourbon, puszkowych malin i 30 litrów bitej śmietany, a ozdobionej wisienkami koktajlowymi.
Południe. Londyn, moje mieszkanie.
Uch! Nie czuję się na siłach, fizycznie, emocjonalnie ani psychicznie, żeby jechać do Grafton Underwood na noworocznego indyka curry Uny i Geoffreya Alconburych. Geoffrey i Una są najlepszymi przyjaciółmi rodziców i, o czym wujek Geoffrey niestrudzenie mi przypomina, znają mnie, odkąd biegałam na golasa po trawniku. Mama zadzwoniła o 8.30 w sierpniowy Bank Holiday [1]i wymogła na mnie obietnicę, że przyjadę. Doszła do tego tematu przebiegle okrężną drogą.
– Dzień dobry, kochanie. Dzwonię, żeby spytać, co chcesz na Gwiazdkę.
– Na Gwiazdkę?!!!
– Chciałabyś jakąś niespodziankę?
– Nie! – ryknęłam. – To znaczy, dziękuję…
– Zastanawiam się nad wózkiem do walizki.
– Przecież nie mam walizki.
– To może kupię ci małą walizkę na kółkach? No wiesz, z takich, jakie mają stewardesy.
– Mam torbę.
– Kochanie, nie możesz podróżować z tym zielonym płóciennym wyciruchem. Wyglądasz jak zdeklasowana Mary Poppins. To mała zgrabna walizka z wysuwaną rączką. Niesamowite, ile się w niej mieści. Wolisz czerwoną z granatowym czy granatową z czerwonym?
– Mamo. Jest ósma trzydzieści. Jest lato. Jest bardzo gorąco. Nie chcę walizki stewardesy.
– Julie Enderby ma taką. Mówi, że jeździ z nią wszędzie.
– Kto to jest Julie Enderby?
– Znasz Julie, kochanie! To córka Mavis Enderby. Julie! Ta, która ma tę pierwszorzędną posadę u Arthura Andersena…
– Mamo…
– Zabiera ją na wszystkie wyjazdy…
– Nie chcę małej walizki na kółkach.
– Mam pomysł. Może Jamie, tata i ja złożymy się i kupimy ci porządną dużą walizkę, a do niej wózek?
Odsunęłam słuchawkę od ucha, wyczerpana i zaskoczona tym misjonarskim zapałem bagażowo-prezentowym. Kiedy znów zaczęłam słuchać, mama mówiła:
– …niektóre mają przegródki z butelkami na płyn do kąpieli i takie tam. Ewentualnie myślałam o wózku na zakupy.
– A co ty byś chciała na Gwiazdkę? – zapytałam z rozpaczą, mrużąc oczy, bo oślepiało mnie jasne sierpniowe słońce.
– Nic – odparła lekkim tonem. – Ja mam wszystko, czego potrzebuję. Posłuchaj, kochanie – syknęła nagle – będziesz u Geoffreya i Uny na noworocznym indyku curry, prawda?
– Eee… Prawdę mówiąc… – Wpadłam w dziki popłoch. Co by tu skłamać? -… chyba będę musiała pracować w Nowy Rok.
– Nic nie szkodzi. Możesz przyjechać po pracy. Och, mówiłam ci? Malcolm i Elaine Darcy też tam będą i przywiozą ze sobą Marka. Pamiętasz Marka, kochanie? Jest jednym z tych pierwszoligowych adwokatów. Mnóstwo pieniędzy. Rozwiedziony. Wszystko zaczyna się dopiero o ósmej.
Boże, tylko nie następny dziwacznie ubrany miłośnik opery z kudłatymi włosami i przedziałkiem z boku.
– Mamo, mówiłam ci, nie chcę, żebyś mnie swatała z…
– Nie marudź, kochanie. Una i Geoffrey wydają to przyjęcie noworoczne, odkąd biegałaś na golasa po trawniku! Oczywiście, że przyjedziesz. Będziesz mogła wypróbować swoją nową walizkę.
11.45 wieczorem.
Uch! Pierwszy dzień nowego roku był istnym horrorem. Nie mogę uwierzyć, że znów zaczynam rok w jednoosobowym łóżku w domu rodziców. W moim wieku to upokarzające. Zastanawiam się, czy poczują, jeśli zapalę papierosa za oknem. Snułam się cały dzień po mieszkaniu z płonną nadzieją, że przejdzie mi kac, i w rezultacie wyruszyłam do Grafton o wiele za późno. Kiedy dotarłam do Alconburych i nacisnęłam ich dzwonek z melodyjką a la kuranty zegara z ratuszowej wieży, nadal przebywałam w dziwnym świecie własnych doznań – mdłości, migreny i zgagi. Nie minął mi też jeszcze szał drogowy, wywołany tym, że przez nieuwagę wjechałam na M6 zamiast na M1 i udało mi się zawrócić dopiero w połowie drogi do Birmingham. Żeby wyładować wściekłość, cały czas cisnęłam gaz do dechy, co jest bardzo niebezpieczne. Patrzyłam z rezygnacją, jak Una Alconbury – intrygująco zdeformowana przez faliste szkło drzwi – pruje ku mnie w garsonce koloru fuksji.
Читать дальше
Конец ознакомительного отрывка
Купить книгу