Już ruszał, żeby zacząć wypełniać rolę pana domu, kiedy poczuł na ramieniu dłoń Caroline. Zatrzymał się.
– Nie zostanę długo – powiedziała. – Myślę, że teraz już się pożegnam.
Skinął głową, zawahał się, po czym zmusił się, tylko dla niej, żeby nawiązać do Meredith:
– Stuart Whitmore jest starym przyjacielem pani córki i jej prawnikiem – powiedział. – Jeśli naprowadzi pani rozmowę na nią, on chętnie będzie mówił. Zakładając oczywiście, że jest pani tym zainteresowana.
– Dziękuję – powiedziała wzruszona. – Jestem tym bardzo zainteresowana.
W chwili kiedy Meredith wchodziła do hallu domu Matta, nie była wcale pewna, czy próba podjęcia konfrontacji z nim podczas wydawanego przez niego przyjęcia była posunięciem sprytnym czy szalonym. Zwłaszcza wtedy, kiedy był na nią tak zły, że nalegał na natychmiastowy rozwód. Tak naprawdę, nie była pewna, czy nie każe jej wyrzucić na oczach wszystkich, i nie była też tak naprawdę pewna, czy sobie na to nie zasłużyła.
W nadziei na złagodzenie jego oporów włożyła jedną ze swoich najbardziej prowokujących kreacji. Była to suknia bez pleców, z czarnego szyfonu z głębokim wycięciem w karo mocno dopasowanego stanika, który był wyszywany czarnymi kamykami tworzącymi misterny wzór z liści i kwiatów. Pokrywały one jej piersi, po czym schodziły w dół pod ramionami i opłątywały tył sukni. Całą godzinę spędziła przed lustrem, usiłując znaleźć najkorzystniejszy sposób upięcia włosów. Chciała wyglądać absolutnie najlepiej, jak to możliwe. W rezultacie zaczesała tylko włosy do tyłu i pozwoliła, żeby swobodnie opadły na ramiona. Niebanalność sukni wymagała niebanalnego uczesania. Patrząc jednak z drugiej strony, z luźno rozpuszczonymi włosami wyglądała naiwnie i młodzieńczo, co jak miała nadzieję, mogło rozmiękczyć Matta. Posunęłaby się nawet do splecenia włosów w warkocze, gdyby miało to jej pomóc osiągnąć cel!
Ubrany w mundur strażnik w recepcji na dole odnalazł nazwisko Meredith na liście sporządzonej przez Matta i odetchnęła z ulgą, że go z niej nie usunął. Na drżących kolanach i z łomocącym sercem przeszła do windy i wjechała na górę, po czym natknęła się na przeszkodę w ostatnim miejscu, w którym by się tego spodziewała: kiedy nacisnęła przycisk przy drzwiach Matta, otworzył je Joe O'Hara, spojrzał na nią i zrobił krok do przodu, blokując jej drogę.
– Nie powinna pani przychodzić, panno Bancroft – powiedział chłodno, a jej zrobiło się przykro, kiedy po raz pierwszy, odkąd go zna, nie nazwał jej panią Farrell. – Matt nie chce mieć z panią nic do czynienia. Słyszałem, jak to mówił. Chce rozwodu.
– No cóż, ale ja nie chcę – podkreśliła mocno. – Wpuść mnie, Joe, żebym mogła go przekonać, że on też tego nie chce.
Mężczyzna zawahał się. Był rozdarty wewnętrznie: z jednej strony czuł lojalność wobec Matta, a z drugiej robił na nim wrażenie pełen szczerości, proszący wyraz jej błękitnych oczu. Z wnętrza mieszkania słychać było wybuchy śmiechu i gwar rozmów.
– Nie sądzę, żeby się to mogło pani udać, a to nie jest miejsce, w którym powinna pani próbować to zrobić. Pełno tu ludzi. Jest też wielu dziennikarzy.
– To dobrze – powiedziała z większym przekonaniem, niż to czuła. – Będą mogli po wyjściu stąd donieść światu, że pan i pani Farrell byli tego wieczoru razem.
– Są większe szanse, że będą głosić światu, że pan Farrell z hukiem wyrzucił stąd panią, a ze mną, za wpuszczenie pani, zrobił to samo – zamruczał posępnie, a Meredith impulsywnie zarzuciła mu ręce na szyję.
– Dziękuję, Joe – odsunęła się tak zdenerwowana, że nie zauważyła, że poczerwieniał zażenowany i zadowolony. – Jak wyglądam? – zapytała, nagle pełna potężnych wątpliwości. Rozpostarła szyfon spódniczki sukni, jakby za chwilę miała zamiar dygnąć, i czekała na jego opinię.
– Wygląda pani ślicznie – powiedział niezręcznie – ale to nie będzie miało dla Matta żadnego znaczenia.
Słysząc tak alarmującą przepowiednię, zagłębiła się w pełne radosnego gwaru pokoje mieszkania Matta. W chwili kiedy zaczęła schodzić po stopniach prowadzących z foyer dalej, głowy zaczęły odwracać się w jej stronę, rozmowy cichły, po czym wybuchały z nową siłą. Słyszała swoje imię powtarzane wszędzie. Ignorowała to wszystko i przeszukiwała wzrokiem zatłoczony salon, jadalnię i otoczoną szklanymi ścianami przestrzeń na podwyższeniu w dalekim krańcu mieszkania. Serce zaczęło jej walić. Zobaczyła stojącego tam Matta, przewyższającego o kilka centymetrów otaczających go ludzi. Na trzęsących się nogach ruszyła w tamtą stronę. Spojrzał na nią, a ręka, w której trzymał szklankę, zastygła w połowie drogi do ust. Oczy miał niczym kryształki lodu, a wyraz twarzy tak nieprzystępny, że zawahała się w pół kroku, po czym zmusiła się, żeby podejść do niego.
Jakby na jakiś niewidzialny znak, lub po prostu z czystej grzeczności, ludzie rozmawiający z nim odeszli, pozostawiając ich samych na podwyższeniu. Czekała, mając nadzieję, że on coś powie, zrobi. Kiedy w końcu przemówił, skinął lekko głową w jej stronę i mrożącym krew w żyłach tonem powiedział tylko jedno słowo:
– Meredith.
Kieruj się instynktem, doradzał jej przed tygodniem i próbowała zrobić dokładnie tak.
– Cześć – powiedziała niemądrze, prosząc jednocześnie oczami o pomoc. Matt jednak nie był teraz zainteresowany pomaganiem jej. – Dziwisz się na pewno, co tu robię.
– Niespecjalnie.
To zabolało, ale przynajmniej teraz czekał na to, co ona powie. Instynkt podpowiadał jej, że nie była mu całkowicie obojętna. Uśmiechnęła się nieznacznie. Chciała skapitulować, poddać się mu, ale nie wiedziała, jak to zrobić.
– Przyszłam, żeby opowiedzieć ci o tym, co się dzisiaj wydarzyło. – Mówiła to podminowanym, drżącym głosem i zdawała sobie sprawę, że on to słyszy. Nie powiedział jednak nic, co mogłoby ją zachęcić bądź zniechęcić. Zbierając odwagę, westchnęła głęboko i brnęła dalej. – Wezwali mnie dzisiaj po południu na posiedzenie zarządu zwołane w trybie nadzwyczajnym. Członkowie zarządu byli bardzo poruszeni. Właściwie wściekli. Oskarżyli mnie o konflikt interesów tam, gdzie ty wchodzisz w grę.
– Co za głupcy – powiedział z gryzącą pogardą. – Nie powiedziałaś im, że dla ciebie liczy się tylko i wyłącznie Bancroft i S – ka?
– Niezupełnie – odparła, powstrzymując uśmiech. – Chcieli, żebym podpisała pewne oskarżenia i oficjalne skargi. Chodziło o oskarżenia, które obwiniały ciebie za śmierć Spyzhalskiego, o niezgodne z prawem wykorzystanie twoich powiązań ze mną dla uzyskania kontroli nad firmą i o przeprowadzenie akcji podkładania bomb w naszych sklepach.
– To już wszystko? – zapytał z sarkazmem.
– Niezupełnie – powtórzyła znowu. – Ale to z grubsza sedno sprawy. – Szukała w nim jakichś oznak, odrobiny ciepła… czegokolwiek w jego twarzy, co upewniłoby ją, że to wszystko obchodzi go jeszcze trochę. Nie znajdowała jednak niczego takiego. Jedyne, czego była pewna, to kręcący się wokół, obserwujący ich ludzie. – Ja… ja powiedziałam im… – urwała, nie mogąc mówić z powodu napięcia i obawy, jakie czuła na myśl, że może on naprawdę już jej nie chce.
– Co im powiedziałaś? – zapytał obojętnie, a ona uchwyciła się tego pytania jako odrobiny zachęty z jego strony.
– Powiedziałam – podbródek dumnie uniosła do góry – to, co mówiłeś, że powinni w takiej sytuacji usłyszeć!
Читать дальше