– Nie rób tego – powiedział szorstko, kiedy podsunęła mu rezygnację.
– To ty zmusiłeś mnie do tego. To ty przekonałeś ich, żeby przygotowali te pisma, po czym poprowadziłeś mnie tam niczym jagnię na rzeź. Zmusiłeś mnie do dokonania wyboru.
– Wybrałaś jego, nie mnie i swoje dziedzictwo.
Oparła wilgotne dłonie na blacie biurka i pełnym bólu głosem powiedziała:
– Dokonywanie wyboru nie było tu konieczne, tatusiu. – Była tak poruszona, że nazwała go tak, jak robiła to wtedy, kiedy była małą dziewczynką. – Musiałeś mi to zrobić? Musiałeś rozerwać mnie wewnętrznie w taki sposób? Dlaczego nie mogłam kochać i ciebie, i jego?
– To nie o to chodzi – powiedział ze złością. Zgarbił się, a w jego głosie słychać było desperację. – On jest winny, ale ty tego nie dostrzegasz. Wolisz raczej wierzyć, że to ja jestem winien: zazdrości, przestępstwa, manipulowania ludźmi i chęci zemsty…
– Tak myślę, bo to prawda – przerwała mu, wiedząc, że dłużej już nie wytrzyma. – Jesteś temu winien. Nie kochasz mnie, nie na tyle, żeby chcieć mojego szczęścia. A wszystko inne nie jest miłością, jest niczym innym tylko egoistycznym podporządkowaniem drugiej ludzkiej istoty. – Zatrzasnęła swoją walizeczkę, wzięła torebkę i płaszcz i ruszyła w stronę drzwi.
– Meredith, nie rób tego! – krzyknął, kiedy go mijała. Zatrzymała się i odwróciła do niego. Oczami pełnymi łez patrzyła w jego pełną napięcia twarz.
– Do widzenia – powiedziała głośno, a w myślach dodała: Tatusiu.
Była w połowie drogi przez recepcję, kiedy usłyszała wołającego ją Marka Bradena. Z triumfalnym uśmiechem odciągnął ją na bok.
– Musisz zaraz przyjść do mojego biura. Mam tam sekretarkę Gordona Mitchella wypłakującą mi swoje smuteczki i żale. Mitchella mam na widelcu! Mieliśmy rację, drań bierze łapówki.
– To jest poufna sprawa firmy, a ja już tu nie pracuję – powiedziała cicho.
Radość zniknęła z jego twarzy, a malujące się na niej złość i konsternacja były tak prawdziwe i wzruszające, że musiała zmobilizować się jeszcze bardziej, żeby się nie rozkleić.
– Rozumiem – odparł gorzko. Próbowała się uśmiechnąć.
– Jestem tego pewna. – Kiedy odwróciła się, żeby odejść, położył dłoń na jej ramieniu i przyciągnął ją z powrotem do siebie. Po raz pierwszy od piętnastu lat twardego strzeżenia interesów „Bancrofta” Mark Braden złamał swoje własne zasady: zdradził informacje dotyczące firmy komuś innemu niż odpowiedzialnemu za tę sprawę dyrektorowi. Zrobił to, ponieważ był przekonany, że ona miała się prawo o tym dowiedzieć.
– Mitchell bierze duże łapówki od kilku dostawców. Jeden z nich zaszantażował go i kazał mu odrzucić prezydenturę.
– A sekretarka dowiedziała się o tym i wydała go?
– Niezupełnie – powiedział z przekąsem Mark. – Wiedziała o tym już od kilku tygodni. Mieli romans. Obiecał jej ślub i zaczął się wycofywać z tej obietnicy.
– I to dlatego wydała go? – skonkludowała Meredith.
– Nie, wydała go dlatego, że dzisiaj wręczył jej doroczną ocenę kwalifikacji i ocenił je jako średnie. Uwierzyłabyś w to! – prychnął Mark. – Kretyn ocenił jej umiejętności jako średnie, a potem wycofał się z obiecanego jej awansu na asystentkę handlowca. I to dlatego wydała go. Podejrzewała już, że kłamie w sprawie małżeństwa, ale koniecznie chciała zdobyć awans.
– Dzięki, że mi o tym powiedziałeś. – Pocałowała go serdecznie w policzek. – Zawsze zastanawiałabym się, co to było.
– Meredith, chciałbym, żebyś wiedziała, jak mi przykro…
– Nie mów nic więcej – potrząsnęła głową. Bała się, że przestanie panować nad sobą, jeśli teraz ktoś okaże jej serdeczność. Zerknęła na zegarek, nacisnęła przycisk windy i spojrzała na Marka. Z weselszym uśmiechem wytłumaczyła: – Muszę być na bardzo ważnym przyjęciu, a już jestem spóźniona. Prawdę mówiąc, będę tam nie zaproszonym i niemile widzianym gościem… – Drzwi windy otworzyły się i weszła do środka. – Życz mi szczęścia – dodała, kiedy drzwi się już zamykały.
– Oczywiście – powiedział smętnie.
Matt stał przed lustrem i zawiązywał muszkę. Robił to z tą samą chłodną sprawnością, z jaką robił wszystko w ciągu ostatnich dwóch dni. Jeszcze nie tak dawno marzył o Meredith, stojącej tego wieczoru u jego boku, witającej razem z nim ich gości. Już nie miał takich marzeń. Nie teraz. Nie pozwoli sobie na myśli o niej, na wspominanie jej, czy na jakiekolwiek uczucia. Wymazał ją ze swojej pamięci i z serca, tym razem na zawsze, i chciał, żeby tak pozostało. Pierwszym, najtrudniejszym krokiem w tym kierunku było wydanie polecenia Pearsonowi, aby powiadomił ją, żeby wszczęła procedurę rozwodową. Po tym reszta była już łatwiejsza.
– Matt… – powiedział z zakłopotaniem jego ojciec, wchodząc do sypialni – jest tu ktoś, kto chciałby się z tobą widzieć. Kazałem strażnikowi ją wpuścić. To Caroline Bancroft… matka Meredith… mówi, że musi z tobą porozmawiać.
– Spław ją. Nie mam nic do powiedzenia nikomu, kto nosi nazwisko Bancroft.
– Kazałem ją wpuścić – ciągnął Patrick, stawiając czoło wyraźnemu niezadowoleniu syna – dlatego że chce z tobą rozmawiać o zamachach bombowych w tych sklepach. Mówi, że wie, kto za tym stoi.
Matt zesztywniał momentalnie, po czym wzruszył ramionami i sięgnął po czarny smoking.
– Powiedz jej, żeby poszła na policję ze swoimi informacjami.
– Za późno na to, już ją wpuściłem. Jest tutaj.
Matt zaklął pod nosem, odwrócił się i zorientował się, że ojciec posunął się aż do przyprowadzenia tej kobiety do drzwi jego sypialni. Przez ułamek sekundy był oszołomiony jej podobieństwem do Meredith. Była szczupłą blondynką, która pokrywała niepewność maską chłodnego zdecydowania. Miała oczy i włosy Meredith, ale brakowało jej eleganckiej perfekcji figury i rysów, jakie miała jej córka. Podobieństwo było jednak na tyle wystarczające, że miał ochotę wyrzucić ją, żeby tylko zniknęła mu z oczu.
– Zorientowałam się, że przeszkadzam, ma pan przyjęcie – powiedziała usprawiedliwiająco, wymijając Patricka, który i tak już się wycofał. – Ale właśnie przyleciałam z Rzymu i nie miałam innego wyjścia, jak tylko przyjść wprost tutaj. Widzi pan, już w samolocie zorientowałam się, że Philip najprawdopodobniej nie będzie chciał się ze mną zobaczyć, nie mówiąc już o tym, żeby mi uwierzył, a nawet gdyby Meredith była skłonna zachować się inaczej, w co wątpię, to i tak nie znam jej adresu.
– A skąd u diabła wzięła pani mój adres? – zapytał ostro.
– Jest pan mężem Meredith, prawda?
– Jestem o krok od stania się jej byłym mężem – stwierdził.
– Ach tak – powiedziała Caroline, przypatrując się pełnemu chłodu, nieprzystępnemu mężczyźnie, którego poślubiła jej córka. – Przykro mi to słyszeć. A odpowiadając na pańskie pytanie: czytuję we Włoszech chicagowskie gazety, a jakiś czas temu w jednej z nich był duży artykuł na temat tego mieszkania i budynku, w którym ono się znajduje.
– Rozumiem – warknął niecierpliwie. – Skoro już mnie pani odnalazła i dostała się tutaj, co chciała mi pani powiedzieć?
Zdenerwowała się odrobinę, słysząc ton jego głosu, po czym uśmiechnęła się nagle.
– Widać, że miał pan do czynienia z Philipem. On sprawia, że wiele osób zaczyna odnosić się negatywnie do wszystkich noszących jego nazwisko.
Читать дальше