Nagle zapadła cisza. Świeca zgasła.
Ktoś odkrył ich obecność.
Rikard przesunął dłonią po ścianie w poszukiwaniu kontaktu. Odnalazł go i włączył.
Jednak światło się nie zapaliło. Najwyraźniej zabrakło bezpieczników, żeby podłączyć prąd w piwnicy.
Stali już na kamiennej posadzce, zamierzając zbadać jedno z wąskich przejść.
Rikard zawołał:
– Czy możemy w czymś pomóc?
A do Jennifer szepnął:
– Pewnie ktoś poczuł głód i szuka konserw.
W następnej chwili ktoś popchnął ich z tak ogromną siłą, że zatoczyli się do tyłu. Obok nich przemknęła jakaś istota, kierując się ku schodom.
Zanim zdążyli się podnieść, drzwi do piwnicy zatrzasnęły się z hukiem.
Rikard klnąc pobiegł do wyjścia.
– Jeśli nas tu zamknięto…
Niestety miał rację.
– Rikard! – krzyknęła zaszokowana Jennifer. – Ile ty znasz przekleństw!
W końcu się uspokoił i powiedział:
– Musimy się stąd wydostać. Za zimno tu. Co na siebie włożyłaś?
– Niewiele.
Dotknął jej ramienia.
– O Boże – mruknął. – Musimy wzywać pomocy.
Zaczęli krzyczeć i uderzać pięściami w drzwi.
– Proszę, weź moją kurtkę – zaproponował. – Owiń nią nogi i usiądź na schodach!
– Ale ja… Dobrze, dziękuję!
Rikard spróbował ponownie przyciągnąć uwagę innych.
– Nie wygląda to dobrze – stwierdził. – Gdyby udało się nam wydostać stąd natychmiast, łatwo byłoby nam rozpoznać tego, kto był w piwnicy. Po przyspieszonym oddechu, a także po wychłodzonym ciele i ubraniu.
– Jak myślisz, kto to był?
– Nie mam pojęcia. Nie spałem, ale, jak ci już mówiłem, nie słyszałem, żeby ktoś wychodził ze swojego pokoju.
Jennifer zadygotała, nie tylko ze strachu.
Nagle Rikard wybuchnął przytłumionym, niepohamowanym śmiechem.
– Udało mi się przeżyć kilka względnie spokojnych lat, kochana Jennifer. Ale ledwo się pojawiasz, od razu zaczynają się kłopoty.
Jednak w tych słowach nie wyczuwało się wcale złości. Jennifer ujęła dłoń Rikarda i pogłaskała się nią po policzku. Nie cofnął ręki, tylko przesunął delikatnie palcami po jej twarzy. Na moment odżyło wspaniałe uczucie więzi i łączącej ich niegdyś przyjaźni. Rikard znowu mocno załomotał pięściami w drzwi. Obojgu wydawało się, że minęło kilka godzin, nim ich usłyszano.
Wybawcami okazali się Ivar i Svein. Jennifer chwiejnym krokiem weszła do zalanej światłem kuchni.
– Co tam robiliście? – dziwił się Ivar. – Rozmawialiśmy ze Sveinem, leżąc w łóżkach, i wydawało mi się, że coś słyszę, ale nie miałem pojęcia, co to może być. Svein jednak natychmiast się zerwał. Powiedział, że brzmi to tak, jakby w domu rozpętało się istne piekło. Ojej, dziewczyno, masz takie cienkie ubranie! – zakończył Ivar, przyglądając się Jennifer z zainteresowaniem. Także Svein gapił się na nią bezwstydnie.
– Właśnie, Jennifer musi się jak najszybciej położyć – powiedział Rikard. – Teraz i tak już się nie dowiemy, kto był w piwnicy, więc równie dobrze możemy wszyscy pójść spać.
Tym razem rozgrzanie ciała i posłania przyszło Jennifer z jeszcze większą trudnością. Przykryła się dodatkowo znalezionymi w szafie dwoma kocami Drżąca z zimna leżała z głową pod poduszką, próbując ogrzać oddechem pościel.
Jennifer nie byłaby sobą, gdyby nie zaczęła od razu wymyślać nowych koszmarnych historii. Ta duża skrzynia, stojąca w holu koło jej drzwi, już od początku ją niepokoiła. Nagle „zrozumiała”, skąd brały początek te wszystkie niepojęte wydarzenia. Wiedziała już, kogo widział i słyszał Svein. Wiedziała, kto przestawił wannę i kto był w piwnicy.
Teraz, właśnie w tej chwili, powoli otworzyło się wieko skrzyni i coś się z niej wyłoniło. Jeszcze nie potrafiła sobie dobrze wyobrazić, jak to coś wygląda, ale wiedziała, że było obrzydliwe. Wytężała słuch, ale nie mogła niczego dosłyszeć, I nawet najmniejszego szmeru. Szalejąca burza zagłuszała wszystkie odgłosy w domu, więc nie było to takie dziwne.
W końcu Jennifer uznała, że na pewno potwór bezszelestnie wpełznął z powrotem do skrzyni, i wreszcie zasnęła, ciesząc się myślą, że jutro znowu zobaczy Rikarda.
Na początku Jennifer nie mogła zrozumieć, gdzie jest.
Pogrążony w półmroku pokój, w którym okna nie były na swoim miejscu, dobiegające skądś zdenerwowane głosy, kobiecy płacz.
Hucząca wichura, trzęsąca ścianami domu.
Usiadła na łóżku.
Trollstølen! Ten okropny, nawiedzony dom. Ale myśl, że był tu Rikard, podnosiła ją na duchu.
Dzienne światło sączyło się przez koc, który zawiesił w oknie.
Musiała długo spać.
Odsłoniła okno. Biała ściana, którą zobaczyła, niemalże ją oślepiła. Kiedy oczy przyzwyczaiły się do silnego blasku, za całym tym śniegiem sięgającym ramy okna i częściowo szyby dojrzała jakiś krajobraz. Intensywnie biała okolica odcinająca się od stalowoszarego nieba, z którego nieustannie sypał śnieg, tworząc niemal pionową kurtynę. Wielkie nieba, spadło aż tyle śniegu, pomyślała.
Szybko odbyła poranną toaletę i włożyła ubranie. Tocząca się w holu zawzięta kłótnia, czy coś w tym rodzaju, nie ustawała.
Kiedy weszła do holu, wszyscy już tam byli, Albo raczej, prawie wszyscy.
– Co się stało? – zapytała.
Trine odwróciła do niej zapłakaną twarz.
– Børre… wyszedł! Żeby obejrzeć mecz.
– Czy on zwariował? – bez odrobiny szacunku zapytała Jennifer, ale Trine nawet tego nie zauważyła.
– Cały czas gadał, że to zrobi, ale myślałam, że tylko tak żartuje. Zobacz, co znaleźliśmy na kontuarze!
Wyciągnęła do dziewczyny arkusz firmowego papieru z nazwą hotelu.
Zamaszystym charakterem pisma napisano na nim:
Poszedłem na mecz. Nie wierzyliście, że mówię poważnie, co?
I pod spodem, koślawymi, niewyrobionymi literami:
Ślady są jeszcze widoczne, ale niedługo zatrze je wiatr. Wychodzę, żeby sprowadzić go z powrotem. Svein.
– Ale to przecież czyste szaleństwo! – zawołała przerażona Jennifer. – O której wyszedł Børre? A Svein?
– Nie wiemy – odezwał się Ivar – ale śnieg zdążył już zasypać ślady, więc było to chyba dość dawno temu. Znaleźliśmy tę karteczkę około pół godziny temu i od razu wyszedłem z Rikardem, ale musieliśmy zawrócić po przejściu zaledwie kilku metrów. To pewna śmierć!
Na te słowa Trine znowu wybuchnęła płaczem.
– On jest zupełnie zwariowany na punkcie piłki nożnej] – szlochała. – A o tym meczu mówił bez przerwy, od kiedy drużyna z Vindeid zdobyła szansę awansu do wyższej ligi. Powiedział, że go zobaczy, za wszelką cenę.
– Ale musimy wyjść i ich szukać – zadecydowała Jennifer.
– To na nic – stwierdził zrezygnowany Rikard. – Jak powiedział Ivar, to pewna śmierć. Jedyną osobą, która miała jakąkolwiek szansę go odnaleźć, był Svein, miał chociaż jakiś niewyraźny ślad. My jesteśmy pozbawieni nawet tego. Oczywiście jeszcze spróbujemy, ale jesteśmy zbyt lekko ubrani, żeby wypuścić się dalej. Nie możemy ryzykować utraty następnych osób.
– Nie da się iść drogą? – skierowała pytanie do Ivara.
– Jaką drogą? – odparł krótko i wiedziała już, co ma na myśli. Okolica jak okiem sięgnął wyglądała niby pustynia, z wyjątkiem pojedynczych wierzchołków brzóz, wystających spod śniegu, oraz zbitych zasp, pod którymi mogły się kryć różne niespodzianki.
– Że też Svein nic nam nie powiedział!
Читать дальше