Владимир Короткевич - Błękit i złoto dnia
Здесь есть возможность читать онлайн «Владимир Короткевич - Błękit i złoto dnia» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: short_story, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Błękit i złoto dnia
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Błękit i złoto dnia: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Błękit i złoto dnia»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Błękit i złoto dnia — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Błękit i złoto dnia», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Uładzimir Karatkievič
Błękit i złoto dnia
Na wiosnę rzeki poleskie zaczynają płynąć wstecz, ku źródłom. Jedna tylko Prypeć toczy swoje ciężkie wody od roztopów do Dniepru, zalewając wokoło na dziesiątki kilometrów pola i lasy.
Zostają jedynie wsie na wyspach i rzadkie barki z ładunkiem siana albo z hucznym weselem. Niekiedy zaś kiermasz na czółnach, połączonych pomostami, płynący kiermasz, wolno zbliżający się do jakiegoś odległego sioła.
Krowy pachną świeżym mlekiem, konie lękliwie zerkają za burtę fioletowymi, uważnymi oczami:
A, do diabła, jeszcze tutaj razem z wami możemy się utopić!
Jeden z takich kiermaszów, po polesku umiarkowany, ale jednak trochę żartujący i trochę podpity, spóźnił się z przybyciem do sioła o całe dwa dni.
Nieszczęście sprowadzało się do tego, że w drodze, we wsi Rozbity Roh organizator się rozhulał i uwiódł ze sobą na brzeg wszystkich mężczyzn, wszystkich wioślarzy.
Kobiety usiłowały płynąć dalej same, ale mężczyźni, rozgniewani, dopędzili je i znowu przycumowali cały kiermasz - sto pięć łodzi - przy zmieniającej swój kształt wyspie, na której znajdowała się wieś.
- Też coś takiego przyszło im do głowy... One muszą się, uważacie, śpieszyć, żeby na Wielkanoc zdążyć do Karpiłowicz! A nam i tu nie jest źle!
Kobiety jeszcze próbowały protestować, ale na łodziach taki wszczął się harmider, że tylko z pogardą spluwały.
- Nie ma nad wami, plugawcami, żadnej tutaj władzy!
- A po co nam władza? Żeby dla was kraszanki święciła, co?
Chłopi i sami zaczęli rozumieć, że źle postąpili, ale teraz honor nie pozwalał im ustąpić. I dlatego, dość chmurni, naciskali na drągi i wiosła, śpieszyli się, chociaż było jasne, że się spóźnili.
Nikt nie był w dobrym nastroju: mężczyźni - bo dręczył ich kociokwik, kobiety - bo czuły się pokrzywdzone. Jednej tylko dziewczynie - może osiemnastolatce - było wszystko jedno. Siedziała na dziobie jednej z pierwszych łodzi i uśmiechała się takim świetlistym uśmiechem, że nawet i ślepiec uśmiechnąłby się do niej.
Przejrzyste oczy słowiańskie - niczym niebo majowe we mgle porannej - zaokrąglony nosek, rumiane usta i dołeczki z obu stron. Najwidoczniejszy jednak był jej warkocz o grubości ręki, złotawy jak suchy liść kasztanowy.
Dziewczyna zdjęła chustkę z głowy i rozesłała ją sobie na kolanach, gdyż tego dnia słońce zupełnie nieoczekiwanie zaczęło mocno przygrzewać, po wodzie skakały takie iskry, że aż na ich widok marszczył się nos, chciało się kichać.
Spod chustki wyglądała spódnica w kratkę, pod nią zaś druga - biała. I wszystko to było takie ładne. Przy tym tak zabawnie i jakoś leniwie mrużyła oczy przed światłem, że każdy powiedziałby:
- Tej to się żyje!
I rzeczywiście dobrze było żyć! Przed nią daleka droga wśród zatopionych lasów, wierzchołki drzew zanurzone w błękitnej smudze, senne zawołania kogutów nad wodą.
Niby dokąd miała się śpieszyć? Przed nią całe życie. Jednego tylko brakowało: oto żeby ktoś zaszedł ją z tyłu, duży, ciepły jak sen, objął jej plecy i dotknął policzkiem jej skroni.
Jeszcze niedawno strach było o tym nawet pomyśleć. A męża wyobrażała sobie nie inaczej, niż jako obcego chłopca, z którym trzeba siedzieć w pokuciu i, nie wiadomo dlaczego, cały czas się całować.
A dookoła zielonkawe szklanki i czerwone twarze.
Ale opuściło ją przywidzenie, grzały promienie, łechtały w nozdrza. Zapragnęła ułożyć się w ich cieple niczym kotka...
I żeby ktoś ją głaskał.
Przecież to wiosna, pierwsza właśnie taka i ostatnia. A może i nie ostatnia? Droga przez rozlane wody, obok siano jak gdyby płynące wraz z wielkimi czółnami i wieczorne pieśni wspomagały tę wiosnę.
Nikt, nawet matka, nie rozumiał, że w tych dniach zdarzyło się coś szczególnego: do ojcowskiego bajdaku wszedł kanciasty podlotek, a oto teraz siedzi w nim dorosła dziewczyna, która w głębi swojej duszy wszystko zrozumiała.
Podobnie jak ziemia wszystko rozumie. Drzemiąca pod rozlanymi wodami, grząska i spokojna. I nagle, ogrzana słońcem, zrobiła się miękka i ciepła, rozbudziła w sobie pragnienie i tylko czeka na to, by ktoś przyszedł i z pogwizdywaniem sypnął z kobiałki woskowymi ziarnami - pieśń zaś skowronka radośnie go powita.
Takie ciepło. Takie rozleniwienie. Takie wołanie kogutów: - Siewco, przyjdź!
Nic o tym swoim stanie nie potrafiłaby powiedzieć. Ona umiała tylko złożyć ręce na kolanach i uśmiechać się.
Nawet matka nic nie zrozumiałaby. Podobnie jak pole, które wszystko już oddało, nie może zrozumieć pola, które jeszcze czeka.
Toteż matka nic nie rozumiała, tylko burczała na żółtowąsego męża, liczyła pieniądze w chuścinie, czasem coś wołała do sąsiadek z innych czółen. Ale jak to zawsze dzieje się z wielce zajętymi kobietami, pierwsza zauważyła, co być powinno, czego też być nie powinno.
Pierwsza zobaczyła wydrążoną łódkę, dużą i zwrotną. Łódka wyślizgnęła się z zagajnika, który stał w wodzie po pas, zaczęła sprawnie dopędzać całą nieruchawą flotyllę.
Na rufie siedział człowiek w szarej czapie z wilczej skóry i umiejętnie manewrował jednym tylko wiosłom.
- Kto to taki? Natalka, Natalka, popatrz ty swoimi oczami...
Dziewczyna odwróciła się - uśmieszek jeszcze błąkał się na jej wargach - powiedziała z niezadowoleniem:
- To wiosłuje Jurka z Wysiełkau.
I przestała patrzeć. Ten Jurka bardzo jej się nie podobał. Jakiś taki napięty jak sprężyna, natrętne spojrzenie. Zawsze skłonny do dwuznacznych żartów. I zawsze skłonny do bójki. Bez jakiegokolwiek powodu: ot, zobaczy dwie walczące ze sobą grupki, natychmiast stanie po stronie tej, w której za mało o jednego uczestnika - i zaczyna!
Ale i to nie jest najgorsze. Jego oczy budzą trwogę! Jakieś takie inne.
To on tej zimy usiłował ją objąć w sieni. Nawet ją bawiło, że drżały mu ręce, że ma przyśpieszony oddech.
Mimo to coś w niej się z jeżyło, była jak nieujeżdżony koń.
Ludzie w chałupie usłyszeli tylko, jak zabrzęczały wiadra, upadło koromysło.
Kiedy weszła do chaty, gdzie śpiewały skrzypce, grała harmoszka i wzdychał bęben, ktoś ją zapytał:
- Co tam upadło?
- Jurka wpadł na wiadra. Przyszedł pijany. - I dodała: - Powiedziałam mu, żeby wracał do domu.
Na jej twarzy widniał nieprzenikniony spokój, wszyscy jej uwierzyli.
W tej chwili była zła, że oto nowy człowiek naruszył ten senny, pozbawiony myśli i leniwy spokój.
Jurka zaś w tym czasie stanął, chwycił za burtę najbliższy bajdak swoją brązową, już opaloną ręką.
Łódka głucho uderzyła o bajdak. Przywiązano ją. Wtedy Jurka nachylił się podniósł z dna i leniwym zrywem zarzucił sobie na plecy może dwuletniego, szczeciniastego, brudnoburego z gniewnie wyszczerzonymi zębami - dzika.
Jak gdyby nic, cisnął go do bajdaka.
- Do roboty, cioteczki! Trzeba go natychmiast oprawić! Chłopców nakarmić! Bo może do miasta dojechać zepsuty!
Kobiety wywołały zgiełk zadowolenia nad tuszą. Jurka patrzył na to podejrzanie spokojnymi oczami.
- Dosyć zgiełku! Duży jak wieprzak, a jeszcze niedawno był jak kijanka.
Zawsze warchlaki nazywał kijankami.
- Nie masz racji - powiedział ojciec Natalki - dobry dzik! Patrz, jakie ma kły!
- Nuże, baby! A i mnie dajcie smażeniny. Cały mój chleb skończył się, umieram z głodu.
Znowu nachylił się, a kobiety nagle z piskiem podały się na różne strony. Nad burtą bajdaka ukazał się okrągły łeb rysia z rozwartą paszczęką, białozębny, krwawoczerwony.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Błękit i złoto dnia»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Błękit i złoto dnia» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Błękit i złoto dnia» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.