Владимир Короткевич - Idylla á la Watteau
Здесь есть возможность читать онлайн «Владимир Короткевич - Idylla á la Watteau» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: short_story, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Idylla á la Watteau
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Idylla á la Watteau: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Idylla á la Watteau»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Idylla á la Watteau — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Idylla á la Watteau», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Koło nadrzecznej balustrady nie było nikogo. Za gładką powierzchnią rzeki, za łęgami, na których widniały mnisie czapy stert siana, za ciemniejącymi lasami płomieniał, rozlewał się, zapowiadając wiatr, trwożny zachód. Roztopione złoto, rozrzedzone kolory, spływały na ziemię. To z tej purpury złotych, połyskujących dalekich wieżyc Kremla.
Dziewczyna spojrzała na niego, ujrzała twarz, jak gdyby zanurzoną w tych odblaskach. Po raz pierwszy w tym dniu zrodziło się w niej wspomnienie...
...Kaplica w dalekim miasteczku. Brązowy anioł, unoszący się nad głowami ludzi. U jego stóp, po prostu na posadzce, rozłożone ognisko. Odblask migotliwy od tego ogniska, napełniający krwią oblicze anioła, ożywiający je, czyniący z niego kogoś groźnego.
Zza ołtarza dochodzi smród, ludzi nie wypuszczają od kilku dni, siedzą dookoła ostatniego ogniska, na które im pozwolono. I kobieta z tej ciżby, która dotknęła ręką głowy dziewczynki, jej właśnie głowy, mówiąc cichym, serdecznym głosem:
- Nie zobaczymy się więcej z tobą, kochana. Ale ty wiedz, że wkrótce ciebie odszukają. Nie zapomni o tobie ojczyzna. Pamiętaj, że jesteś z Rosji. Żeś ty - sowiecka. A na Kremlu czuwa człowiek, który ciebie nie opuści.
Potem czyjeś ręce, pachnące szorstkim żołnierskim suknem, wynoszą ją, a z daleka dobiegają okrzyki:
"Madonna... donna..."
Nie zapomniano o niej.
Dopala się zachód, a ten tutaj, nie zmieniając wyrazu twarzy, z jakąś trwogą utkwił spojrzenie w dali.
"Zlituj się nade mną - chciała prosić - rozpleć moje warkocze! Jestem tutaj cała przed tobą, wszystka dla ciebie!"
Wolno ruszyli poprzez aleje, które ciemność uczyniła jak gdyby węższymi. Kroczył za nią, aby nie stracić jej z oczu w tej mglistości.
Obok schodów zatrzymała się przy marmurowym lwie, pochyliła się nad nim, jednocześnie patrząc z ukosa na towarzysza.
- To ty... - powiedziała, całując kamienny, mądry pysk.
Znajdował się tuż przy niej, odpowiedział:
- A to ty...
Jego ręka pieszczotliwie pogładziła marmurową głowę.
Potem przeszli przez szosę, weszli do zagajnika. We mgle świeciły białe, jak ręce dziewczęce, pnie brzóz.
Tu był spokój, cisza.
Widział w jej oczach oczekiwanie. Czuł, że dłużej nie może tak się zachowywać, że ona go wzywa, by podjął ostateczną decyzję.
Usiadł na pniu.
- Słuchaj, chcesz wiedzieć, czemu dzisiaj "wypędzałem z siebie chorego"?
- Nic nie rozumiem... Wydawało mi się jednak, że, bo ja wiem, chciałeś coś udowodnić...
- I nie udało się!
- O co ci chodzi? Jesteś dzisiaj jakiś niezrozumiały. Czy nie potrafisz wybaczyć mi przeszłości? Przecież ja...
- Ach, głupstwo, ty po prostu nic nie rozumiesz. Otóż jestem skończony! Mam anginę pectoris. I to bardzo zaawansowaną.
- Cóż to takiego? - powiedziała, w samym brzmieniu jego głosu słysząc jakąś grozę.
- To taka choroba. Dusznica bolesna. Coś częstego u starych ludzi. Rzadko zjawiająca się u młodych, którzy pracowali ponad swe siły i wiele przeżyli... Dotknęło to właśnie mnie. - Na chwilę zamilkł, potem ciągnął dalej: - To straszne. Człowiek sam siebie jakby chciał zahipnotyzować...
- Co to takiego?
- Dopóki ma się w kieszeni nitroglicerynę, ataki są rzadkie. Ale wystarczy zapomnieć jej w domu i, gdy o tym tylko się wspomni - ogarnia człowieka przerażenie, po którym niemal zawsze przychodzi atak... Niekiedy w pokoju braknie powietrza, chciałoby się wytłuc szyby. Oczywiście, to są sekundy, ale ma się wrażenie, że trwają całą wieczność.
- Drogi mój! - upadła przed nim na kolana - to ja jestem temu winna!
- Dlaczego właśnie ty?
- Ale ja teraz jestem zupełnie inna... Zupełnie inna...
- Dosyć! Nie myśl tylko, że ja się poddaję. Walczę z tym, gdyż bardzo chcę żyć...
Milczał, dziewczynie zaś zdawało się, że jego twarz nasyca jakieś światło, płynące z wnętrza jego samego.
- Tolce i innym nigdy nie wybaczę tego dnia spędzonego tutaj...
- Nie zapominaj, że jestem z tobą... I że ciebie kocham!
- Ale ja nie mogę, gdyż także ciebie kocham. Widzę śmierć. Widzę ciebie jako wdowę. Nasze dzieci mogą urodzić się z tą przypadłością...
- Przecież ciebie kocham...
Starała się mówić jak najbardziej przekonywująco.
- Powinienem pracować - oznajmił. - I tak omal nie zmarnowałem swojego życia. W ciągu dwóch lat - jeżeli tylko los zechce mnie nimi obdarzyć - zrobię wszystko i wtedy z lekkim sercem... Nie wolno mi zmarnować tej szansy!
Twarz dziewczyny znieruchomiała.
- Moja ty kochana, inaczej mi nie wolno. Źle się stało, żeś ty przyszła, że jest to Archangielskoje, te aleje, że był ten dzień. Nie trzeba było tego wszystkiego. Ale jak mogłem postąpić inaczej? Chciałem mieć ten jeden dzień, aby jak wszyscy... Byłem małoduszny.
- Przecież moglibyśmy...
- Nie.
Jakby bojąc się samego siebie, wstał, ruszył przez zagajnik do przystanku autobusowego. Usłyszał za sobą, a może tylko tak mu się zdawało, słabe wołanie.
Dopędziła go i szli razem.
Usiedli na ławeczce, po szosie mknęły hałaśliwe ciężarówki, światłami wynurzając ze zmroku pnie i liście brzóz:
Szuuh... szuuh... szuuh...
Wreszcie nadszedł autobus. Pusty. Usiedli na tylnych siedzeniach. Konduktorka podała im bilety, obrzuciła wzrokiem młodą parę, wzruszyła plecami i zajęła swoje miejsce.
Przez chwilę poczuła przerażenie w towarzystwie tego chłopaka.
Przez cały czas siedzieli w milczeniu. Trudno je było znieść, dziewczyna odezwała się pierwsza:
- Mów cokolwiek...
Zaczął zadawać pytania, nie czekając na odpowiedź...
- Jak ci się żyje? Jak się pracuje?
Jeszcze brzmiał ten głos w jej uszach, gdy się znaleźli na podmiejskich peronach dworca Jarosławskiego. Chciał ją odprowadzić do pociągu.
Ale sam los jeszcze raz do nich się uśmiechnął, usłyszeli brzękliwy, jąkający się głos z megafonu:
- Obywatele pasażerowie! Ze względów technicznych wstrzymano podmiejskie pociągi. Tym, którzy mogą skorzystać z transportu kołowego, radzimy to uczynić!
- Zaczekamy... - uparł się.
- Drogi mój - szepnęła cichutko - czemu wyrzekasz się miłości, czemu tak łatwo rezygnujesz ze mnie? Uczynię wszystko, żeby twoje dni były bez chmur, żeby tobie było lżej. Oddałabym ci całe moje życie. Przecież ciebie kocham. Przecież...
- Zmarnowałabyś tylko swoje życie. Nie chcę tego, rozumiesz? Właśnie dlatego, że ciebie kocham. Kochałem ciebie nawet wtedy, gdy powinienem był ciebie nienawidzieć.
Głos z megafonu jak z tamtego świata:
- Obywatele pasażerowie... Ze względów technicznych... radzimy skorzystać...
- Drogi mój, wyjedziemy stąd... Będzie ciepłe morze... Fale będą omywać nasze stopy... Moje i twoje... Przekonasz się, że będzie ci lżej!
- Nie... Nie kuś, nie dobijaj mnie...
- Obywatele pasażerowie... z przyczyn.... radzimy...
Stali tak może godzinę, czekając na pociągi, które nie nadjadą... Ona zaś mówiła i mówiła, wierząc w siłę swoich słów, które już niczego nie mogły zmienić. Jej słowa brzmiały w jego uszach przy wtórze żałosnego, jak gdyby nieludzkiego głosu z megafonu:
- Obywatele pasażerowie... obywatele... radzimy... radzimy skorzystać...
Naraz odezwał się, patrząc prosto w jej oczy:
- Ty jednak mi nie wierzysz. Ty myślisz, że po tym, co zaszło, ja ciebie po prostu nie kocham...
Uważnie wpatrywała się w niego:
- O, nię... teraz wierzę...
- Obywatele pasażerowie... - gdakał głos z megafonu.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Idylla á la Watteau»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Idylla á la Watteau» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Idylla á la Watteau» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.