W zadumie zacz ął obmacywać rękami ściany swojego więzienia. W bok uwierał
go jakiś znajomy kształt. Butelka. Ktoś ze znajomych włożył mu butelkę wódki do trumny. Jakub odkorkował i z lubości ą poci ągn ął kilka łyków. Okowita poprawiła mu nastrój. Ostatecznie bywał w gorszych opałach. Rozbił butelkę o burtę trumny i sporz ądziwszy z długiego, szklanego wióra coś w rodzaju rylca, zacz ął
nim ze zdwojon ą energi ą drapać w wieko.
*
*
*
Kumple Jakuba zebrali się w gospodzie. Wiadomo, po tak wybitnym człowieku należy wyprawić stypę. Ajent dostarczył piwo. „Perłę Mocn ą”, z browaru w Lublinie. Pili. Wspominali. Nie zwracali praktycznie uwagi na siedz ącego w k ą-
cie dziwnego, chudego typka ubranego na czarno. Było już dobrze po dwudziestej i wszyscy byli zdrowo podchmieleni, gdy otworzyły się drzwi. Drzwi zaskrzypia-
ły złowrogo, więc wszystkie głowy odwróciły się w ich stronę. Następnie parę osób zemdlało.
Pochowany tego dnia rankiem egzorcysta, wszedł jak gdyby nigdy nic do gospody i przepchn ął się do baru.
— Jedn ą „Perłę” — zadysponował.
Ajent nic nie odpowiedział. Leżał za lad ą nieprzytomny. Większość gości opuszczała właśnie lokal, skacz ąc przez okna.
— Co jest? — wściekł się. — Ducha zobaczyliście czy co?
— Nie. . . — wykrztusił z siebie Tomasz. — Nic nie widzimy, prawda chłopaki?
Chłopaków już nie było. Tylko Semen został w k ącie nad kuflem piwa.
9
— Mówiłem im, żeby zaczekali trzy dni — powiedział w zadumie. — A tak na marginesie, to mogłeś zmyć z siebie warstwę gleby, zanim przyszedłeś między ludzi. Niektórzy maj ą słabe serca. I łachy trzeba było zmienić.
Paru takich, którzy ocknęli się z omdlenia, pełzło właśnie w stronę wyjścia.
— Cholera, co za ciemnota — zdziwił się Jakub.
— Ty chyba jesteś temu winien.
— Ja?
— A kto polował na duchy przez te wszystkie lata?
— No dobra. Jestem winien.
Sięgn ął za ladę i wyj ąwszy sobie ze skrzynki butelkę, odkorkował j ą o kant stołu, po czym wlał jej zawartość do gardła. Gdy piwo spłynęło do jego żoł ąd-ka, rozejrzał się wokoło i spostrzegł zabójcę egzorcystów siedz ącego spokojnie w k ącie. Wygl ądał na lekko zaskoczonego.
Jakub trzasn ął butelk ą o kant baru i uzbrojony w śmiercionośne narzędzie zbli-
żył się wolnym, skradaj ącym się krokiem do nieznajomego.
— Zdziwiony?
Nieznajomy wypił resztkę z dna kufla, po czym niespodziewanie skoczył.
W jego dłoniach błysnęły jakieś ostrza czy pazury. Egzorcysta wsadził mu butelkę w twarz, ale to go nie zatrzymało. Semen wyrwał zza pasa siekierę i zaszedł
ich od tyłu. Siekiera błysnęła w powietrzu i jej obuch uderzył zabójcę w potylicę. Semen znany był z tego, że potrafi zabić jednym takim uderzeniem tucznika.
Wróg padł na podłogę.
— Kto to do cholery jest? — zapytał Semen.
— Czepił się mnie. Twierdzi, że chce mnie zabić.
Z rozbitej głowy wroga ciekła krew. W słabym świetle, jednej żarówki pod sufitem, wydawała się być zupełnie czarna. Odkorkowali jeszcze po jednej „Per-le”.
— To co robimy? — zapytał Semen. — Zaraz tu będ ą smerfy.
— No to niech mu sprawdz ą kieszenie. A jeśli nawet kipn ął, to w obronie własnej. Trzeba gościa wyjaśnić. . .
— Może sami sprawdzimy? Trochę waluty, czy broń mogłaby się. . .
Wzrok jego skierował się na leż ącego i umilkł. Ciało zniknęło. Ślady krwi wskazywały na to, że poczołgał się do wyjścia.
— Za nim!
Wybiegli przed gospodę. Było tu zupełnie pusto. Ślady urywały się na schodkach. Obaj kumple klęli długo i głośno. A potem wrócili. . . do gospody, bo było bliżej. Ajent doszedł właśnie do siebie. Wyszedł chwiejnym krokiem zza baru i popatrzył smętnie na wywalone okna i potłuczone butelki. Zatrzymał się przy plamie czarnej krwi. Wzi ął jej trochę na palec i pow ąchał. Potem podniósł wzrok i popatrzył na Jakuba.
— Uch ty! — powiedział. — Znaczy żyjesz?
10
— Tak. Żyję.
— To zapłacisz, sukinsynu, za straszenie gości i wybite szyby.
Z zaplecza przyniósł szmatę i butelkę rozpuszczalnika.
— I jeszcze zasmarowaliście podłogę smoł ą. No i czego tak stoicie? Won w diabły, będzie zamknięte do końca tygodnia!
Z KSI Ą ŻKI KUCHARSKIEJ
JAKUBA W ĘDRYCHOWICZA
HOT DOG
1. Za pomoc ą pętli z linki hamulcowej łapiemy średnio wyrośniętego psa.
2. Podcinamy gardziołko bagnetem.
3. Krew zbieramy do wiadra, przyda się na kaszankę.
4. Polewamy psa spirytusem i podpalamy dla usunięcia sierści.
5. Patroszymy. Wnętrzności nie wyrzucamy, posłuż ą nam jako przynęta na następnego.
6. Mięso tniemy na niewielkie kawałki i nadziewamy na szprychy rowerowe.
7. Szaszłyki opiekamy na ognisku aż do upieczenia.
Serwować na ciepło, w drewnianej lub glinianej misce, z pieczywem i schło-dzonym bimbrem.
GHOST DOG
1. Za pomoc ą pętli z linki hamulcowej łapiemy średnio wyrośniętego czarnego samuraja. Należy wybrać takiego z długim mieczem, wówczas mamy od razu rożen. . .
NA RYBKI
Południowa część stawu, znajduj ącego się w Wojsławicach, a należ ącego do straży pożarnej, była tego lata wyj ątkowo silnie zarośnięta trzcinami. Pewnego sierpniowego dnia Józef Paczenko, jad ąc koło stawu na rowerze, zobaczył wśród nich jakiś dziwny przedmiot. Wzrok miał już mocno przytłumiony i dlatego dopiero po dłuższej chwili domyślił się, co to jest.
— Ach — powiedział sam do siebie, a potem zjechał z szosy i ruszył w ąsk ą ścieżk ą nad wod ą, z zamiarem obejścia jeziora od drugiej strony.
Jakub Wędrowycz urz ądził się idealnie. Na wodzie, wśród trzcin, kołysała się dętka od traktora. Wokół niej przywi ązano dwanaście butelek piwa „Perła”, które zanurzone w wodzie chłodziły się. Jakub rozwalił się wygodnie w dętce i zwiesił
nogi do wody. Gdy chwilami wiatr rozwiewał nieco trzciny, widać było stoj ący o dwa metry od niego słupek ozdobiony tablic ą.
Łowienie ryb pod kar ą
WZBRONIONE!
Słupek przydał się jak raz, żeby zaczepić o niego cumę. Jakub miał ochotę zerwać wraży napis gwałc ący jego swobody, ale słoneczko rozleniwiło go tak, że nie miał siły się ruszyć. Od czasu do czasu wyławiał jedn ą butelkę i zerwawszy resztkami zębów kapsel, lał w gardło spienion ą zawartość. Alkohol mile szumiał
mu już w głowie, a pal ące problemy współczesności zeszły na plan dalszy. W lewej dłoni trzymał kij długości dwu metrów, na końcu którego zaczepiona była żyłka z haczykiem. Na haczyk nadziany był plasterek mocno czosnkowej kiełba-sy. Jakub lubił czasami posiedzieć z wędk ą nad wod ą. Jeśli potrzebował trochę ryby, to brał elektrykę albo dynamit, a jeśli nie potrzebował, to siedział i moczył
kij. Nikt mu nie przeszkadzał. Gdy Jakub wybierał się na ryby, ludzie starali się omijać staw. Wściekał się, że mu płosz ą. A w gniewie to on był nieobliczalny.
Józef wszedł na resztki spróchniałej kładki i — stoj ąc na jej końcu — zawołał
kumpla.
— Bior ą?
Wędrowycz poruszył lekko jedn ą nog ą i odwrócił się razem z dętk ą w jego stronę.
13
— Tak sobie, dzisiaj chyba nie pogoda na ryby. Napijesz się „Perły”, mam jeszcze chyba ze sześć butelek?
— Nie dzięki, muszę jakoś zajechać do domu.
— Ja tam się nie przejmuję. Koń sam zawiezie.
Jego kumpel poszukał wzrokiem klaczki Mariki i stwierdził, że weszła w szkodę na pobliskim polu. Wzruszył ramionami.
Читать дальше