Dziecko zaczęło próby wydostania się z kołyski. Ellen, wzmocniona burbonem, wykrzesała z siebie resztki sił; szczękając zębami, z palcami drżącymi jak u alkoholika w czasie delirium powoli chwyciła dziecko. Nie. Nie dziecko. COŚ. Nie mogła o TYM myśleć jak o dziecku. Nie mogła sobie pozwolić na żadne sentymenty. Musi działać. Musi być zimna, twarda, nieugięta, nieubłagana, bezwzględna. Zamierzała unieść odrażającą kreaturę, wyjąć poduszkę w satynowej powłoczce spod jej głowy, a potem udusić ją tą samą poduszką.
Nie chciała, by na ciele zostały jakiekolwiek ślady. Śmierć musi wyglądać na naturalną. Bywa, że nawet zdrowe dzieci umierają w swoich kołyskach bez widocznej przyczyny – nikt nie będzie zdziwiony ani podejrzliwy, jeśli ten żałosny zdeformowany potworek odejdzie cicho i spokojnie, we śnie.
Kiedy jednak wyjęła stworzenie z kołyski, zareagowało tak szokującą wściekłością, że jej plan w jednej chwili spalił na panewce. Stwór pisnął i zaatakował ją pazurami. Krzyknęła z bólu, kiedy ostre szpony wryły się w ciało i rozorały jej przedramiona.
Krew. Wąskie strużki krwi.
Dziecko zaczęło wić się i kopać. Ellen z trudem mogła je utrzymać. Stwór wydął zdeformowane wargi i splunął na nią. Ohydna gruda żółtawej, cuchnącej plwociny trafiła ją w nos. Wzdrygnęła się i zakrztusiła. Dziecko – stwór wykrzywiło usta, obnażając cętkowane dziąsła, i zasyczało. Grzmot znów rozbił ciemność i światła wewnątrz przyczepy zamrugały raz po raz; zanim się zapaliły, oślepiająca błyskawica po raz kolejny rozcięła mrok.
Proszę, Boże, pomyślała zrozpaczona, nie zostawiaj mnie w ciemności z tym CZYMŚ.
Wyłupiaste, zielone oczy potwora zdawały się emanować osobliwy blask, fosforyzującą poświatę, która płynęła jakby z ich wnętrza. Stworzenie wiło i skrzeczało. Oddało mocz. Serce Ellen zabiło żywiej. Istota szarpała jej ręce, rozdzierając skórę i tkanki, rozbryzgując wokoło krew. Rozorała miękkie ciało dłoni i zdarła paznokieć z jednego kciuka. Usłyszała dziwne, wysokie, piskliwe zawodzenie, nie przypominające niczego, co znała dotychczas i dopiero po kilku sekundach uświadomiła sobie, że wsłuchuje się we własny przeraźliwy, przeciągły wrzask. Gdyby mogła cisnąć to COŚ precz, obrócić się na pięcie i uciec, zrobiłaby to, ale nagle stwierdziła, że zwyczajnie nie jest w stanie się od TEGO uwolnić. Stwór kurczowo trzymał się jej ramion i nie puszczał.
Walczyła z nieludzką zawziętością, tak że o mało nie wywróciła kołyski. Jej cień skakał dziko po stojącym opodal łóżku i ścianie, zahaczając raz po raz o zaokrąglony sufit. Klnąc i wytężając wszystkie siły, by utrzymać istotę na odległość wyciągniętych ramion, zdołała zacisnąć najpierw lewą, a potem prawą dłoń na jego szyi, po czym wepchnęła stwora na dno kołyski i zaczęła dusić. Zaciskała palce najsilniej jak tylko mogła i zgrzytała zębami; choć czuła odrazę wobec wściekłości, jaka wzbierała w jej wnętrzu, była zdecydowana wycisnąć ostatnie tchnienie z piersi małego monstrum.
Nie chciało łatwo umrzeć. Ellen zdumiała się, czując pod palcami twarde jak postronki, naprężone mięśnie jego szyi. Przesunęło szpony wyżej na jej przedramiona i ponownie wbiło paznokcie w skórę, otwierając nowe rany i powodując kolejne fale bólu. Ten właśnie ból nie pozwolił Ellen, by dała z siebie wszystko, gdy rozpaczliwie starała się udusić potworka. Stwór wywrócił oczyma, gęsta ślina wypłynęła z jednego kącika jego ust i spłynęła po nierównej brodzie. Zdeformowane usta otwarły się szeroko, ciemne skórzaste wargi poruszyły się. Wężowy, blady, trójkątny język zwijał się i rozwijał obscenicznie. Dziecko z nieprawdopodobną siłą przyciągnęło Ellen ku sobie. Nie była w stanie utrzymać go na bezpieczną odległość wyciągniętych ramion, tak jak tego pragnęła. TO nieubłaganie ściągało ją w dół, w głąb kołyski, a jednocześnie samo podciągało się wyżej.
ZDYCHAJ, NIECH CIĘ WSZYSCY DIABLI! ZDYCHAJ!
Była teraz nachylona nisko nad kołyską. Jej uścisk na gardle dziecka w tej nowej pozycji zelżał. Twarz miała oddaloną od ohydnego oblicza stwora zaledwie o osiem czy dziesięć cali. Spowiła ją fala cuchnącego oddechu. Istota ponownie splunęła jej w twarz. Coś otarło się o jej brzuch.
Wstrzymała oddech i drgnęła.
Trzask rozdzieranego materiału… Jej bluzka.
Dziecko kopało obiema stopami o palcach zakończonych długimi szponami. Usiłowało rozorać jej piersi i brzuch. Próbowała odsunąć się do tyłu, ale stwór przyciągał ją do siebie, nieustępliwie wykorzystując potworną, demoniczną siłę. Ellen zakręciło się w głowie; czuła się otępiała, oszołomiona, pijana i przerażona. Przed oczyma miała mgiełkę, a w uszach szum własnego oddechu, ale wydawało się jej, że nie oddycha dostatecznie szybko. Nie mogła pozbierać myśli. Pot spłynął jej z czoła na ciało dziecka, z którym uparcie walczyła.
Stwór uśmiechnął się, jakby przeczuwał triumf.
Przegrywam, pomyślała zrozpaczona. Jak to możliwe? Mój Boże, TO mnie zabije. Grzmot przetoczył się po niebie, a z rozdartej nocy wystrzeliła błyskawica. Pięść wiatru uderzyła w bok przyczepy.
Światła zgasły.
I już się nie zapaliły.
Dziecko walczyło w nowym przypływie furii. Nie było słabe, jak ludzkie niemowlę. W chwili urodzenia ważyło prawie jedenaście funtów i błyskawicznie przybierało na wadze – przez ostatnie sześć tygodni zyskało całe dwanaście funtów. Teraz ważyło prawie dwadzieścia trzy funty. I nie był to tłuszcz, ale same mięśnie. Krępe, mocno umięśnione dziecko, przypominające małą małpę. Było żwawe, energiczne i silne niczym sześciomiesięczny szympans, który występował jako jedna z atrakcji wesołego miasteczka.
Kołyska przewróciła się z trzaskiem, a Ellen straciła równowagę. Upadła, razem z dzieckiem. Było teraz bardzo blisko niej. Nie znajdowało się już w bezpiecznej odległości wyciągniętych rąk. Leżało na niej. Bełkotało. Warczało. Oparło szponiaste stopy na jej biodrach i usiłowało rozedrzeć materiał grubych dżinsów.
– Nie! – krzyknęła.
MUSZĘ SIĘ OBUDZIĆ! – przemknęło jej przez głowę
Ale wiedziała, że to nie sen.
Stwór nadal trzymał ją za prawą rękę; wbił pazury w ciało, ale puścił lewe ramię. W ciemności poczuła, że zakrzywiony szpon sięga do jej gardła i odsłoniętej tętnicy szyjnej. Odwróciła głowę w bok. Mała, ale zabójcza dłoń o niewiarygodnie długich palcach śmignęła tuż obok jej szyi, mijając ją o włos.
Przeturlała się po ziemi i dziecko – stwór znalazło się pod nią. Jęcząc i szarpiąc się, bliska histerii, uwolniła prawą rękę ze stalowego uścisku stworzenia kosztem kolejnej fali bólu; odnalazła jego dłonie i odsunęła je od swojej twarzy. Istota ponownie usiłowała kopnąć ją w brzuch, ale zdołała uniknąć tych krótkich, silnych nóg. Oparła kolana na piersi stwora, przyszpilając go do podłogi. Naparła nań z całej siły; żebra i mostek potwora popękały pod jej ciężarem. Usłyszała, jak coś wewnątrz trzasnęło. Istota zawyła jak wilkołak. Ellen wiedziała już, że ma cień szansy na przeżycie. Dał się słyszeć przyprawiający o mdłości trzask, wilgotne plaśnięcie, przeraźliwy chrobot i chrzęst, po czym jej przeciwnik nagle osłabł. Jego ręce zwiotczały i przestały stawiać opór. W jednej chwili stworzenie zamilkło i znieruchomiało.
Ellen obawiała się unieść kolana z jego piersi. Była pewna, że stworzenie tylko udawało, że nie żyje. Gdyby choć trochę się uniosła, dała mu najmniejszą szansę, istota zaatakowałaby jak wąż, rzucając się z pazurami do jej gardła, a potem rozpłatałaby jej brzuch i wypruła wnętrzności długimi, zakrzywionymi szponami u stóp.
Читать дальше