Teraz zniknęło już niemal w całości, a jedynym śladem jego obecności był wpływ, jaki wywarło na jego sposób myślenia. Nie będąc w stanie udowodnić tego w formie słownej, skłaniał się wierzyć, że niewyobrażalne siły uwolnione przez Xa podczas agonii przeniosły Overland tak w przestrzeni, jak i w czasie, być może w przyszłość jakiegoś równolegle istniejącego kosmosu.
Z trudem mógł teraz przypomnieć sobie, dlaczego pałał taką miłością do Yantary. Patrząc na jej piękną, lecz bezmyślną i wyniosłą twarz, wyczuwał niepokonaną przepaść rozwierającą się miedzy nimi. Zamknęła swój umysł, a w rezultacie nie była w stanie dzielić z Tollerem drążącego go niepokoju.
Kiedyś, podczas długich godzin lotu na Dussarrę, spytał Divivvidiego, skąd wie, że przenośnik nie ulokuje planety gdzieś w głębinach międzygwiezdnej przestrzeni, zbyt daleko od słońca, by można było wprowadzić w jej położenie drobne poprawki. Najprawdopodobniej nie znając zadowalającej odpowiedzi, Diviwidiv wymigał się od tego pytanią, rzucając kilka uwag na temat „twierdzenia o praw-dopodobieństwe całkowitym” i „zawiłych samopowstają-cych cechach konstrukcji Xa”, które w ostatecznym rozrachunku miały poradzić sobie ze „strefami biologicznej żywotności i dynamiką orbitalną”.
Tak więc Toller musiał zadać sobie pytanie, czy za horyzontem kryje się słońce. Albo za kilka godzin nastąpi wschód, albo Overland będzie się oziębiał, a wszyscy jego mieszkańcy przepadną w nie kończących się ciemnościach. W końcu zrozumiał, że odpowiedź otrzymać można tylko w jeden sposób — czekając. Czekanie w ciemnościach nie miało zaś żadnego sensu.
— Dlaczego nikt nie zbiera chrustu?! — zawołał odwracając się od Yantary. — Znajdźmy jakieś przyjemne miejsce z daleka od trupów tych dziwolągów i rozpalmy ogień, by się ogrzać przez noc.
Pokrzepieni na duchu tym swojskim zadaniem, Steena-meert, Mistekka i Arvand popędzili w stronę kępy krzaków cierpnika, którego obłe kształty majaczyły w świetle gwiazd. Yantara posłała Tollerowi przeciągłe spojrzenie. Jak się domyślił, miało ono wyrażać pogardę. Po czym obróciła się i wolno podążyła za resztą, pozostawiając go w towarzystwie Jerene.
— Trzeba założyć jeszcze kilka szwów na twojej nodze, ale teraz jest zbyt ciemno. — Jerene zerknęła na przenośnik, który zdążył się przemienić w plamę szarości. — Opatrzę teraz ranę, a skończę o świcie.
— Dziękuję — odparł Toller, czując nagle, że nie jest w stanie postawić kroku bez czyjejś pomocy. Rana, choć poważna, wydawała się nic nie znaczącym draśnięciem w porównaniu z rozmiarami jego ciała, i zdziwił się, gdy poczuł, że jest mu zimno, że jest chory i słaby. Stał cierpliwie, podczas gdy Jerene opatrywała go.
— Wychowanie na farmie przydaje się w takich wypadkach — powiedziała, kończąc opatrunek wzorowym węzłem.
— Jeszcze raz dziękuję — odpowiedział Toller z udanym oburzeniem, wdzięczny, że może oderwać się od dręczącego go niepokoju o słońce. — Jutro z rana zaopatrzysz mnie w nowe podkowy, a tymczasem czy mogłabyś pomóc mi dołączyć do reszty przy ognisku?
Jerene wstała, zarzuciła jego rękę wokół swojej szyi i pomogła dojść do źródła pomarańczowego światła, które właśnie zaczynało migotać w ciemnościach. Chodzenie wśród wysokiej trawy okazało się znacznie trudniejsze, niż przypuszczał, toteż ulżyło mu, gdy Jerene przystanęła, by odpocząć.
— Teraz należy mi się podwójny awans — powiedziała oddychając ciężko. — Ważysz prawie tyle, co mój ulubieniec, szarorożec.
— Zajmę się sprawą twojego awansu, gdy tylko… — Toller urwał wahając się, czy składać obietnice na przyszłość, która może wcale nie nadejdzie. — Postąpiłaś bardzo odważnie, kiedy pobiegłaś do tej maszyny. Krew mi się ścięła ze strachu, że nie zdążysz na czas.
— Po co się tak niepokoiłeś? — mruknęła Jerene. — Przecież zrobiłam to, czego się podjęłam.
— Może dlatego, że… — Toller uśmiechnął się uświadamiając sobie, że Jerene bawi się z nim w pradawną grę i gdy tak stali w ciemnościach, nagle ta gra stała się dla niego ważniejsza niż cały niepokój o przyszłość planety. Przyciągnął ją do siebie i pocałował z gorącą namiętnością.
— Księżna dobrze widzi, co robimy — rzekła Jerene prowokującym tonem, kiedy skończyli się całować, a jej oddech musnął ciepło jego usta. — Księżna nie będzie zadowolona.
— Jaka księżna? — spytał Toller i wraz z Jerene zaczęli się śmiać, przywierając do siebie w ciemnej nocy.
Toller nie spodziewał się, że zaśnie. Rana w nodze zaczęła pulsować jak pracowita maszyna i nie wyobrażał sobie, by mógł zrzucić z siebie ciężar świadomości i przestać zastanawiać się, czy jego świat nie spoczywa zagubiony w bezgwiezdnej, pustej przestrzeni. Jednak z ogniska płynęło przyjemne ciepło i czuł się bardzo dobrze, gdy tak leżał z Jerene u boku, z jej ramieniem na swojej piersi, wyczerpany i senny.
Wzdragając się otworzył oczy i zaczął rozmyślać, gdzie też się znajduje. Ognisko zmieniło się w obłożony bielą żar, lecz dawało wystarczająco dużo światła, by mógł dostrzec uśpione sylwetki maleńkiej grupy wojowników. Nagle powróciło palące pytanie. Gwałtownie uniósł głowę, tak że Jerene westchnęła przez sen, i przebiegł wzrokiem krawędzie świata.
Na linii horyzontu jaśniała słaba, lecz niewątpliwa perłowa poświata.
Wzrok Tollera zamglił się z wdzięczności, gdy w pełni zrozumiał cudowne znaczenie tej wątłej poświaty, po czym ponownie pogrążył się we śnie.
Królowa Daseene miała atak serca. Niemal z całą pewnością okaże się śmiertelny.
Gdy wieści o nadchodzącej tragedii rozeszły się z Prądu do innych miast i mniejszych społeczności Overlan-du, prości ludzie, których pogrążyły w smutku ostatnie wydarzenia, popadli w jeszcze większe przygnębienie i apatię. Ci o bardziej religijnej i przesądnej naturze utrzymywali, że chorobę Królowej zapowiedziało pasmo znaków, tak radykalnie zmieniających wygląd nieba. Wszyscy rozumieli, że trzy dni wcześniej o świcie wydarzyło się coś niezwykłego. Ranne ptaszki, którym zdarzyło się być poza domem w decydującym momencie, opisywały wszystko bardzo obrazowo. Mówiono, że początkowo w zenicie, w samym centrum ogromnego dysku Landu pojawiło się silne źródło żółtego światła, podobne do miniaturowego słońca. Zaledwie oczy zdołały przywyknąć do tego kosmicznego intruza, z różnych miejsc eksplodowało mnóstwo jasnych pocisków, wywołując pulsujące piekło na porannym niebie.
A. potem — i był to ostateczny, niewiarygodny akt w tym kosmicznym dramacie — niebo umarło.
Właśnie tego słowa: „umarło”, używano wielokrotnie. Wypływało ono spontanicznie na usta niedoświadczonych obserwatorów, którzy spędzili życie pod niebem zalanym światłem, upstrzonym astronomicznymi klejnotami do wyboru do koloru, bez liku.
Kiedy Land, wraz z Wielkim Kołem i miriadami pomniejszych srebrzystych spirali przestał istnieć, zdawało się, że niebo umarło. Nie było już tysięcy gwiazd, z których najjaśniejsze tworzyły gwiazdozbiór Drzewa; nieregularnych wstęg zamglonej światłości wijących się jak delikatne warkocze pomiędzy galaktykami; komet, których żarzące się, stożkowate pióropusze przecinały wszechświat; mknących meteorów ożywiających nocne niebo.
Wszystko to zniknęło w mgnieniu oka i teraz niebo wydawało się martwe, tym bardziej że zimne, obce i nieskończenie odległe punkciki świetlne zamiast rozjaśniać je, podkreślały jedynie panujące ciemności.
Читать дальше