Bob Shaw
Ucieczka światów
Podczas lotu, który trwał dłużej niż cały dzień, samo-tny astronauta opadał od krawędzi kosmosu po-przez tysiące mil stopniowo gęstniejącej atmosfery. W końcowym stadium opadania jego ciałem zawładnęła siła wiatru i poniosła go daleko na zachód od stołecznego miasta. Powodowany brakiem doświadczenia, a może chęcią uwolnienia się od krępującego go worka lotniczego, astronauta zbyt wcześnie otworzył spadochron. Zrobił to dobre piętnaście kilometrów nad powierzchnią planety i w rezultacie znosiło go coraz dalej, ku słabo zaludnionym terenom za Białą Rzeką.
Toller Maraąuine Drugi, przez ostatnie osiem dni patrolujący okolicę, przez silnie powiększającą lornetkę przyglądał się badawczo kremowej plamce spadochronu. Wyglądała jak tajemniczy obiekt, o blasku słabszym niż dzienne gwiazdy, pozornie umocowany pod ogromnym, łukowatym obrzeżem bliźniaczej planety, która wypełniała centrum nieba. Ruch statku powietrznego utrudniał obserwację, lecz Toller wypatrzył uczepioną lin malutką postać i poczuł, jak wzbiera w nim ciekawość. Jakie wieści przynosi astronauta?
Sam fakt, że ekspedycja trwała dłużej, niż zakładano, wydawał się Tollerowi dobrym znakiem. W każdym razie z ulgą zabierze w końcu astronautę na pokład i odstawi do Prądu. Patrolowanie terenu niemal pozbawionego cech charakterystycznych, kiedy nie ma się nic do roboty prócz odwiedzania spragnionych towarzystwa robotników rolnych, nie należy do zadań godnych śmiałka. Toller pałał żądzą powrotu do miasta, gdzie mógł przynajmniej znaleźć kompanów i szklaneczkę przyzwoitego wina. Czekała na niego także Hariarma, złotowłosa piękność z Cechu Tkaczy. Przez wiele dni nie odstępował jej na krok i coś mu mówiło, że rozkaz nadszedł właśnie wtedy, kiedy była już skłonna mu ulec.
Statek sunął lekko ze wschodnią bryzą i sporadyczna tylko pomoc silników odrzutowych wystarczyła, by dotrzymać tempa spadającemu po ukośnej linii astronaucie. Pomimo cienia, który rzucała z góry eliptyczna powłoka, upał na górnym pokładzie wzmagał się i Toller zaczynał zdawać sobie sprawę, że dwunastoosobowa załoga podobnie jak on marzy głównie o tym, żeby misja dobiegła końca. Szafranowe bluzy lotnicze upstrzyły się ciemnymi plamami potu. Toller westchnął i zapatrzył się na sielski krajobraz widoczny w dole.
Sześćdziesiąt metrów poniżej gondoli przemykały prążkowane pola uprawne, tworząc skomplikowane układy pasm biegnących aż po linię horyzontu. Od czasu migracji na Overland minęło już ponad pięćdziesiąt lat i kolcor-roniańscy farmerzy mieli dość czasu, aby narzucić polom swoją wolę i zmienić naturalny koloryt krajobrazu. Na Overlandzie, gdzie nie istniały pory roku, zboża, warzywa i owoce zdumiewały bogactwem i różnorodnością, a każda roślina rozwijała się według własnego cyklu dojrzewania. Rolnicy dołożyli starań, żeby wyodrębnić grupy dające plony równocześnie i w ten sposób ustalić sześć terminów żniw w roku, tak jak to się tradycyjnie odbywało od zarania dziejów w Starym Świecie. Każde pole mieniło się jak tęcza, od delikatnej zieleni młodych pędów po złoto dojrzewających kłosów i brąz rżysk.
— Statek na południe od nas, panie kapitanie! — krzyknął sternik Niskodar. — Na naszym pułapie, może trochę wyżej. Odległość około trzech mil.
Toller odszukał wzrokiem statek — ciemny odprysk na tle zasnutego purpurą horyzontu — po czym skierował na niego szkła lornetki. Powiększony obraz wyjawił, że ma on niebiesko-żółte oznakowanie Służb Podniebnych i fakt ten wywołał u Tollera lekkie zdziwienie. W ciągu ostatnich ośmiu dni kilkakrotnie mignął mu statek, który patrolował sąsiedni, południowy sektor, zawsze jednak działo się to przy granicy strefy patrolowej, szybko znikali sobie nawzajem z oczu i nie wchodzili w drogę. Teraz jednak przybysz znajdował się zdecydowanie wewnątrz przypisanego Tollerowi terytorium i najwyraźniej stawał z nim w szranki, zachowując się tak, jak gdyby również zamierzał przechwycić wracającego astronautę.
— Przygotujcie heliopis — rozkazał porucznikowi Feero-wi, który stał obok niego przy relingu. — Przekażcie moje uszanowanie dowódcy tego statku i poradźcie mu, by zmienił kurs. Wykonuję polecenia Królowej i nie pozwolę, by ktoś się wtrącał albo mi przeszkadzał.
— Rozkaz! — zakrzyknął żwawo Feer wyraźnie zadowolony z incydentu choć trochę urozmaicającego przeddzień. Otworzył schowek i wyjął heliopis nowej, lekkiej konstrukcji, z posrebrzanymi płytkami luster zastosowanymi w miejsce konwencjonalnego, szklanego układu warstwowego. Feer wymierzył przyrząd i zaczął operować kluczem, który zaklekotał pracowicie. Przez jakąś minutę po tym, jak skończył, nie widać było żadnej odpowiedzi, aż naraz na odległym statku małe słoneczko zaczęło błyskać gwałtownie.
„Przeddzień dobry, kapitanie Maraquine” — nadeszła migotliwa odpowiedź. — „Księżna Yantara odwzajemnia wasze pozdrowienia. Postanowiła osobiście przejąć dowództwo nad całą operacją. Wasza dalsza obecność nie jest potrzebna. Niniejszym rozkazuję wam niezwłocznie udać się z powrotem do Prądu”.
Toller stłumił wściekłe przekleństwa. Nigdy przedtem nie miał okazji spotkać księżnej Yantary, lecz wiedział, że nie tylko posiada stopień kapitana powietrznego, ale jest też wnuczką Królowej i ma zwyczaj posługiwać się rodzinnymi koneksjami w celu forsowania swojej woli. W podobnej sytuacji niejeden dowódca wycofałby się po czysto symbolicznym proteście, w obawie o swoją karierę, jednak charakter Tollera nie pozwalał mu puścić płazem czegoś, co urągało honorowi. Dłoń znalazła rękojeść szabli, niegdyś należącej do jego dziadka, a oczy posłały gniewne spojrzenie w kierunku intruza, podczas gdy w myślach układał odpowiedź na władczy rozkaz księżnej.
— Kapitanie, czy życzy pan sobie potwierdzić odbiór sygnału?
Zachowanie porucznika Feera pozostawało nienaganne, ale ogniki w oczach zdradzały, że napawał się widokiem Tollera mocującego się z trudną decyzją. Choć niższy rangą, był od niego nieco starszy i z całą pewnością przychylał się do powszechnej opinii, że Toller uzyskał stopień kapitana w tak młodym wieku dzięki wpływom rodziny. Perspektywa obejrzenia pojedynku dwojga uprzywilejowanych wyraźnie przypadła porucznikowi do gustu.
— Oczywiście, że tak — sarknął Toller, starając się zatuszować własne poirytownie. — Jak brzmi nazwisko tej kobiety?
— Dervonai, panie kapitanie.
— Świetnie. Pomiń grzeczności i zwróć się do niej per kapitanie Dervonai. Odpowiedź jest następująca: „Wasza uprzejma propozycja asysty nie przeszła nie zauważona, ale w tym przypadku obecność drugiego statku może stać się bardziej przeszkodą niż pomocą. Powróćcie do swoich /.adań i nie utrudniajcie mi wykonywania bezpośrednich rozkazów Królowej”.
Kiedy za pomocą wiązek światła Feer przesyłał słowa Tollera, na jego wąskiej twarzy pojawił się wyraz zadowolenia. Nie sądził, że do bezpośredniej konfrontacji dojdzie lak szybko. Minęła krótka chwila, zanim odpowiedziano serią błysków.
„Wasza nieuprzejmość, żeby nie rzec bezczelność, również nie przeszła nie zauważona, ale powstrzymani się od /ameldowania o tym mojej babce, jeśli wycofacie się bezzwłocznie. Proszę postąpić roztropnie”.
— Arogancka suka! — Toller wyrwał heliopis z rąk Feera, wycelował go i zaczął stukać kluczem: „Postępuję roztropnie. Lepiej jeśli Królowa dowie się o mojej nieuprzejmości, niż o zdradzie, jaką popełniłbym przerywając tę misję. Dlatego leż radzę wam zająć się z powrotem robótkami ręcznymi”.
Читать дальше