— Wybacz mi niewdzięczność i szorstkie obyczaje — uciął Toller. — Posłuchaj, jeśli tak bardzo lękasz się, że ci Vadavakowie wypełzną za chwilę z nicości, to czy nie możesz przestawić regulatora przenośnika tak, by zadziałał wcześniej? Czekanie przez cztery minuty rzeczywiście może być męczące.
— Wybraliśmy cztery minuty wziąwszy pod uwagę takie czynniki, jak wycofywanie się przez trudny teren. Teraz, kiedy maszyna została uruchomiona, nie można ani przyspieszyć, ani zwolnić jej wewnętrznych procesów. Nie można też wyłączyć urządzenia i przywrócić do stanu inercji.
Steenameert, który bacznie przysłuchiwał się rozmowie, podniósł rękę.
— Jeśli ta maszyna jest odporna na wszelkie zakłócenia, jeśli nie można jej wyłączyć, to czy nie jesteśmy już na wygranej pozycji? Czy nie jest już za późno, by wróg mógł nas pokonać?
— Gdybyśmy mieli wystarczająco dużo czasu, moglibyśmy uczynić przenośnik odpornym na wszelkie zakłócenia. — Powieki Greturka drgały przez chwilę. — A tak można go zneutralizować zwyczajnie przewracając na bok.
— Co?! — Steenameert rzucił Tollerowi zdumione spojrzenie. — 1 to wystarczy, by ta maszyna przestała działać.
Greturk potrząsnął głową w zadziwiająco ludzki sposób.
— Wewnątrz przenośnika nic się nie zmieni, ale jeśli nie będzie stał poziomo, a oś oddziaływania nie będzie przechodzić przez lub w pobliżu środka planety, jego energia napędowa zostanie zmarnowana.
— Ja… — Toller urwał, gdyż niemal niewyczuwalny powiew chłodu wtargnął do jego umysłu, uczucie niepokoju tak słabe, tak przelotne, że mogło być wytworem jego wyobraźni. Uniósł głowę i przerywając dyskusję przyjrzał się otoczeniu. Zdawało się, że nic się nie zmieniło. Trawiasty płaskowyż ciągnął się aż po horyzont, którego regularną linię załamywały na północy niewielkie wzgórza. Niedaleko, w szarym poblasku świtu błyszczała łagodnie biała obudowa przenośnika. Grupa Kolcorronian i Dussarrań-czyków wyglądała dokładnie tak jak przedtem, a jednak Toller odczuwał niejasne zaniepokojenie.
Bezwiednie zerknął w niebo i dokładnie na środku Landu dostrzegł stykającą się niemal z terminatorem oddzielającym ciemną półkulę planety, żółtą pulsującą gwiazdę. Zorientował się, że patrzy na Xa wiszącego tysiące mil w górze.
W tym samym momencie dobiegł go słaby telepatyczny głos — pełen napięcia, wymęczony i bezbronny — głos, który spływał z zenitu.
— Dlaczego mi to robisz, Ukochany Stwórco? Proszę, blagom, nie zabijaj mnie.
Czując się jak intruz, Toller powiedział cicho do Gre-turka:
— Xa jest… nieszczęśliwy.
— Dla nas wszystkich dobrze się złożyło, że wzrastająca świadomość Xa umożliwiła mu… — Greturk zadrżał nagle jakby w spazmie bólu i zwrócił się ku wschodowi.
Pozostali Dussarrańczycy uczynili podobnie. Toller podążył za ich wzrokiem i serce zabiło mu mocniej, gdy spostrzegł, że na uprzednio pustym płaskowyżu mrowi się około pięćdziesięciu odzianych w biel osób. Znajdowali się w odległości czterystu jardów, a nad nimi unosiła się rozmazana elipsa zielonkawego światła.
— Vadavakowie! — Greturk postąpił krok do tyłu. — I to tak blisko.
Toller wlepił wzrok w Greturka.
— Czy są uzbrojeni?
— Uzbrojeni?
— Tak! Uzbrojeni! Czy mają przy sobie broń? Greturk zaczął się trząść, lecz jego telepatyczna odpowiedź była wyraźna i logiczna.
— Vadavakowie wyposażeni są w osłabiacze, przyrządy do korekcji społecznej specjalnie zaprojektowane przez Dyrektora Zunnununa. Są to czarne pałki z błyszczącymi czerwonymi zakończeniami. Najmniejszy kontakt z takim zakończeniem powoduje przenikliwy ból i paraliż na kilka minut.
— Słyszałem o bardziej przerażających rodzajach broni — parsknął Toller i ścisnął dłoń Yantary, a potem puścił ją i położył rękę na ramieniu Steenameerta w geście zachęty. — Co myślisz, Batenie? Damy nauczkę tym nachalnym karłom?
— Zetknięcie z jednym z osłabiaczy powoduje ból i paraliż — dodał Greturk. — Vadavakowie trzymają po jednym osłabiaczu w każdej ręce. A kontakt z dwoma jednocześnie powoduje ból i śmierć.
— O, to już poważniejsza sprawa — rzekł Toller trzeźwo, wpatrując się w rozmazaną plamę bieli, jak dotąd stanowiącą jedyną oznakę obecności nieprzyjaciela. — Jak szybko następuje śmierć?
— Po pięciu, może dziesięciu sekundach. To zależy od wielkości i siły osobnika.
— W dziesięć sekund można wiele zdziałać — odparł Toller, czując suchość w gardle, gdy spostrzegł, że Vadava-kowie ruszyli już w ich stronę. — Gdybym tylko…
— Twoja szabla jest w posiadaniu Dyrektora Zunnununa i nigdy już jej nie odzyskasz, ale jeden z naszych tak ją zholografował, że możliwe było wykonanie kopii. — Greturk skinął na któregoś z Dussarrańczyków, a ten podszedł dźwigając zrobiony z jednolitego materiału worek. — Mieliśmy nadzieję, że Vadavakowie nigdy nas nie dogonią i w takim przypadku zniszczylibyśmy je, nawet wam nie pokazując. Ale teraz nie mamy wyjścia.
Dussarrańczyk otworzył worek i Toller poczuł przypływ dzikiej radości na widok siedmiu szabel o wyraźnym, starokolcorroniańskim wzorze.
— Tylko ostrożnie — ostrzegł Greturk. — Nie dotykajcie ostrzy gołymi dłońmi. Mają one monomolekularne krawędzie, które nigdy się nie stępią i zagłębią się w ciele z łatwością, jakby wchodziły w świeży śnieg.
— Szable! — Okrągła twarz Jerene przybrała gniewny grymas. — Czego wy się spodziewacie po tej kolekcji antyków? Nie mogliście skopiować naszych pistoletów?
Greturk ponownie potrząsnął głową.
— Nie było czasu… nie mogliśmy wyraźnie dostrzec ich wewnętrznych mechanizmów. Wszystko, czego można było dokonać, dysponując tak ograniczonym czasem, to uzyskać pięć pomniejszonych wersji szabli dla mniejszych i słabszych osobników żeńskich waszej rasy.
— To bardzo ładnie z waszej strony — wypaliła Jerene sarkastycznie. — Lecz może zaciekawi was, że żadna z tutaj obecnych kobiet nie…
— Nieprzyjaciel się zbliża! — krzyknął co tchu w piersi Toller. — Będziemy się sprzeczać, czy idziemy walczyć?!
Ruchem ręki wskazał na pobłyskujące w szarości białe plamki. Nacierający Vadavakowie rozrastali się w oczach, stawali się coraz więksi jako grupa i każdy z osobna. Wyrastały im nogi, ręce, twarze, nieśli ze sobą zdolność do zadawania śmierci. Zza horyzontu wystrzelił promień wschodzącego słońca jak strumień oślepiającego ognia, rozlewając proroczą, melodramatyczną poświatę po naturalnej arenie, na której miały się ważyć losy trzech światów.
Toller wybrał jedną z szabel z worka i balansował nią, by upewnić się, czy machinacje obcych nie zepsuły jej wyważenia. Z doskonale sobie znaną bronią w dłoni od razu poczuł się raźniej, ponownie zawitał w nim duch dziadka. Mimo to nie zniknął niepokój, jak tego chciał i oczekiwał. Siedmiu Kolcorronian, z których tylko jeden potrafił posługiwać się szablą, miało stawić czoło co najmniej pięćdziesięciu dobrze uzbrojonym obcym. Bez wątpienia jego legendarny imiennik zacierałby tylko ręce z radości — lecz bez względu na to, ile wizji nadchodzącej bitwy dzisiejszy Toller wyczarował w wyobraźni, nie było żadnej, w której nikt z towarzyszy nie poniósłby śmierci. Niektórzy, jeśli nie wszyscy, musieli umrzeć i Toller nie widział w tym żadnej chwały. Było to poniżające, bezlitosne, deprymujące, obrzydliwe i przerażające.
Jeśli jednak nie uda się im obronić dussarrańskiej maszyny przez następne trzy do czterech minut, do momentu, gdy wykona ona swe doniosłe zadanie, to wszyscy mężczyźni, kobiety i dzieci na Overlandzie zostaną unicestwieni przez niewyobrażalny impuls energii. I właśnie to — bardziej niż wszystko inne — musiało być jedyną prawdą, która będzie kierować jego działaniem podczas nadchodzącej próby.
Читать дальше