— Biegnijcie na środek płyty! — Greturk miotał się i tańczył wokół grupy Kolcorronian jak opiekuńczy ptak, popędzając ich, by się ruszyli. — Nie mamy już czasu.
Wciąż trzymając dłoń Yantary w swojej, Toller wstąpił na okrągłą płytę wykonaną z miedziopodobnego materiału o średnicy jakichś dziesięciu kroków. Steenameert wraz z trzema szeregowcami stanęli tuż obok niego, dołączając do gromadki obcych, tłoczących się wokół białej skrzynki.
I nagle, zupełnie bez żadnych fizycznych doznań, wykonali międzyplanetarny skok.
Widok upstrzonej jaskrawymi światłami nocy na Dus-sarze rozpłynął się w jednej chwili i grupę podróżników otoczyły nieprzeniknione ciemności. „To niemożliwe” pomyślał Toller oniemiały z wrażenia i dopiero wtedy uświadomił sobie, że choć zmuszony był przyjąć pojęcie telepor-tacji rozumowo, w głębi serca czaiło się przekonanie, że nie jest ona wykonalna. Nie poczuł w ciele żadnego ukłucia, żadnego mrowienia, które mogłoby zaświadczyć, że przebył miliony mil, a jednak… Krótkie spojrzenie na bogato zdobione niebo bliźniaczych planet upewniło go, że stoi na spokojnych łąkach swojego ojczystego świata.
Wyrósłszy na Overlandzie, spędziwszy większość dorosłego życia na przemierzaniu jego powietrznych przestrzeni, Toller posiadł niemal instynktowną umiejętność posługiwania się bliźniaczą planetą jak zegarkiem czy kompasem. Zerknąwszy przelotnie na Land tkwiący w centralnym punkcie nieboskłonu zorientował się, iż znajdują się na równiku Overlandu, nie więcej niż pięćdziesiąt mil od stołecznego miasta. Ogromny dysk Landu był niemal równo podzielony na dzień i noc, i wskazywał, że niedługo wstanie świt, co potwierdzało słowa Greturka o czasie przeniesienia Dussarry.
Kiedy na powrót skupił uwagę na bardziej przyziemnych sprawach, dostrzegł w szarym świetle nadchodzącego poranka kilku obcych klęczących na białej skrzynce. Otworzyli małe drzwiczki w jednej ze ścianek, a któryś pospiesznie regulował coś w jej wnętrzu. W chwilę później obcy zatrzasnął drzwi i zerwał się na nogi.
— Przenośnik został włączony i zadziała za cztery minu-tyl. Rozprostował ramiona i zaczął zagarniać nimi gwałtownie, a znaczenie tego gestu Kolcorronianie zrozumieli w mig bez telepata'. — Wycofujemy się do linii bezpieczeństwa.
Cała grupa popędziła jak najdalej od maszyny. Toller czuł, jak małe dłonie popędzają go do biegu. Dussarrań-czycy pomimo swego koszmarnego wyglądu okazali się pierwszej wody altruistami. Posunęli się niemal do ostateczności, narażając się na niewyobrażalne niebezpieczeństwa, a wszystko jedynie po to, by uratować zupełnie nie znaną sobie cywilizację. Toller był świadom, że on nie zachowałby się tak w podobnej sytuacji i znienacka poczuł w stosunku do nich przypływ zmieszanych uczuć szacunku i sympatii. Biegł razem ze wszystkimi zgubiwszy gdzieś po drodze Yantarę i zatrzymał się, kiedy i inni zwolnili, jakieś sześćdziesiąt jardów od tajemniczego białego sześcianu.
— Czy to wystarczająco daleko? — spytał Greturka, starając się wyobrazić sobie moment wyzwolenia sił o takiej mocy, że poruszą planetą ociężale sunącą przez czas i prze-trzeń na cienistej orbicie, masywną i zadowoloną z siebie.
— Teraz znajdujemy się w bezpiecznej odległości — odparł Greturk. — Gdyby przenośnik zbudowano legalnie i bez tak wielkiego pośpiechu, opatrzono by go osłoną. Powinien mieć jeszcze szeroko rozstawione pręty, żeby ^udaremnić wszelkie próby jego odwrócenia. Przyśpieszając czas przeniesienia, Dyrektor Zunntmun zmusił nas do uproszczenia jego konstrukcji.
Toller zmarszczył brwi, wciąż oszołomiony nawałem nowych pojęć.
— Co stałoby się z człowiekiem, który znajdowałby się zbyt blisko przenośnika w momencie, gdy zdarzy się to, co ma się zdarzyć?
— Nastąpiłoby zderzenie geometrii. — Oczy Greturka zabłysły jak dwa księżyce w bladym świetle poranka. — Atomy ciała zostałyby pocięte na miliard miliardów kawałeczków…
— Mówiono mi, że mój dziadek zginął w ten sposób — rzekł Toller zduszonym głosem. — Śmierć musiała nastąpić natychmiast… i bezboleśnie, ale nie sądzę, bym pragnął naśladować go aż do tego stopnia.
— Jesteśmy bezpieczni, stojąc w takiej odległości od maszyny — odparł Greturk rozglądając się wokół. — W każdym razie bezpieczni od skutków działania urządzenia.
— Ile czasu pozostało do momentu, gdy Xa zostanie uruchomiony?
Greturk nie sprawdził tego na żadnym chronometrze, jednak jego odpowiedź nadeszła natychmiast.
— Prawie siedem minut.
— A pozostały trzy minuty, aż to coś, ten przenośnik, zrobi, co do niego należy. — Toller odetchnął głęboko z satysfakcją i zerknął na resztę towarzyszy. — Wygląda na to, że jesteśmy bezpieczni. Jak myślicie, moi drodzy współbracia? Powinniśmy zacząć przygotowywać się do uczczenia naszego ocalenia?
— Z chęcią spełnię kilka pucharów ciemnego Kailiana — zawołał ochoczo Steenameert, a pozostali, pod cichym spojrzeniem obcych, wznieśli radosny okrzyk, machając rękami na znak zgody.
Radość Tollera była pełna, gdy Yantara zbliżyła się do niego i wtuliła swoją dłoń w jego. Jej twarz w rozpalającym się świetle przedświtu była nieziemsko piękna i Toller poczuł nagle, że całe jego życie nie było niczym więcej, jak preludium do tego momentu najwyższego spełnienia. Stawił czoło wyzwaniu godnemu prawdziwego Tollera Mara-ąuine, bez mrugnięcia okiem wykonał, co należało, a teraz nadszedł czas nagrody.
— Tak pochłonęło mnie gratulowanie sobie, że zapomniałem zupełnie o tobie i twoich towarzyszach, którym tyle zawdzięczamy — rzekł do Greturka. — Czy będziecie mogli bezpiecznie powrócić na Dussarrę?
— Powrót do domu może przysporzyć nam trochę kłopotów, lecz w tym momencie obawiam się czegoś o wiele poważniejszego. — Greturk nadal bacznie obserwował otoczenie, jakby spodziewał się, że za każdym ledwo widocznym źdźbłem trawy może czaić się śmiertelny wróg. — Boję się, że Dyrektor Zunnunun napuści na nas Vadavaków. Oczywiście zrobiliśmy, co w naszej mocy, by utrudnić pościg, lecz Zunnunun dysponuje środkami znacznie przewyższającymi nasze.
— Któż to są ci Vadavakowie? — spytał Toller. — Czy to dzikie bestie, którym nie można się wymknąć?
— Nie. — Myśli Greturka tonęły w czymś bardzo zbliżonym do zakłopotania. — Są to Dussarrańczycy urodzeni z poważnymi uszkodzeniami części mózgu odpowiedzialnej za percepcję i komunikację. Nie są oni zdolni bezpośrednio komunikować się z innymi Dussarrańczykami. Upośledzenie to jest dla nas czymś takim, jak dla was głuchota.
— Lecz dlaczego powinniśmy się ich obawiać?
— Vadavakowie nie przeżywają refluksu. Mogą zabijać.
— To znaczy — rzekł Toller, zaczynając rozumieć powód zakłopotania Greturka — że są tacy jak ja.
— Dla normalnego Dussarrańczyka odebranie komuś życia jest najgorszym okropieństwem.
— Chyba jest to spowodowane bardziej lękiem przed refluksem niż zasadami etycznymi. — Toller dobrze wiedział, że może urazić obcego, który tak wiele zrobił dla więźniów, lecz nie był w stanie zdusić w sobie tych słów. — Ostatecznie wy, szlachetni Dussarrańczycy, wcale sprawnie przygotowaliście unicestwienie całej ludności mojej ojczystej planety. Czy to nie obraża waszej delikatnej wrażliwości? Czy wolno zabijać, dopóki robi się to podczas kosmicznej przeprowadzki?
— Wielu z nas zaryzykowało życie, by uchronić was od śmierci — odparował Greturk. — Nie twierdzimy, że jesteśmy doskonali, ale…
Читать дальше