— A co ma być? Grant to mężczyzna z krwi i kości, oddaje się z zapamiętaniem typowo męskim przyjemnościom, takim jak myślistwo, picie, sprośne żarty, hazard i kobiety. Może tego jeszcze nie zauważyłeś, ale Norfolk nie jest doskonałym modelem społeczeństwa oświeconego, popierającego równouprawnienie kobiet. Gdy Grant hula sobie do upadłego, ja siedzę w domu i odgrywam rolę przykładnej żoneczki. Akurat wybrał się przelecieć dwie nastoletnie Cyganki, które wypatrzył na plantacji dzisiaj po południu, wiec pomyślałam sobie: pieprzyć to, choć raz się zabawię.
— A czy ja mam coś do powiedzenia?
— Nie, ponieważ jesteś dla mnie zbyt atrakcyjny. Duży, silny, przystojny i za tydzień odlatujesz. Miałabym przepuścić taką okazję? Poza tym jestem szalenie opiekuńczą kobietą, jeśli chodzi o moje córki, prawdziwą suką haksa w tym względzie.
— Ee…
— Aha! — Marjorie uśmiechnęła się szeroko. — Rumienisz się, Joshua. — Wsunęła dłoń pod dolny brzeg jego koszuli i pogłaskała go po brzuchu. — Grant czasami traci głowę przy naszych dziewczętach. Nieźle się ubawił, gdy Louise nadskakiwała ci przy obiedzie. Rzecz w tym, że on w ogóle nie myśli. Bo widzisz, tutaj na Norfolku dziewczynom nic nie grozi ze strony okolicznych chłopców, nie potrzebują przyzwoitek na tańcach ani opiekuńczych ciotek, kiedy odwiedzają przyjaciółki. Ochrania je nazwisko. Ale ty nie jesteś chłopakiem z sąsiedztwa i od razu widać, że hormony nie dają ci spokoju. Oto dlaczego tak się z Grantem świetnie dogadujecie. Aż trudno was odróżnia Joshua wzdrygnął się, kiedy przejechała dłonią po wrażliwej skórze jego boku.
— Myślę, że Louise jest bardzo słodka, to wszystko.
— Słodka. — Marjorie uśmiechnęła się lekko. — Urodziłam ją w wieku osiemnastu lat. I proszę, nie obliczaj od razu, ile muszę mieć lat! Widzisz, ja wiem dokładnie, co ona teraz myśli. Romantyczny kapitan z odległej planety. Na Norfolku dziewczęta z mojej sfery są dziewicami w wielorakim znaczeniu tego słowa.
Nie pozwolę, żeby jakiś żądny przygód przybysz zrujnował jej przyszłość, ona i bez tego ma tutaj nikłe szansę zaznać prawdziwego szczęścia. Mówię o małżeństwach z interesu i prędko przerywanej nauce, czego doświadczają kobiety na tej planecie, nawet te z moich kręgów. Wyświadczę ci więc przysługę.
— Mnie?
— Tobie. Grant cię zabije, jeśli zaczniesz dobierać się do Louise. I wierz mi, Joshua, to wcale nie metafora.
— Ale… — Choć w tej społeczności panowały surowe zasady, nie mógł w to jakoś uwierzyć.
— Zamierzam zejść na chwilę z drogi cnoty… dla dobra was obojga. — Rozwiązała pasek i zrzuciła z ramion podomkę. Po pięknym ciele błąkały się zmysłowo czerwone refleksy światła, dodając jej jeszcze uroku. — Czyż to nie szlachetne z mej strony?
* * *
Roślinność nawodna, głównie śnieżne lilie, zaczynała przysparzać kłopotów przy nabrzeżach wiosek rozsianych wzdłuż koryta Juliffe i jej nieprzeliczonych dopływów. Ciasno stłoczone brązowo-czerwone liście porastały płycizny, brzegi i nadbrzeżne mokradła.
To jednak nie przeszkadzało „Isakore”. Płynęła po Zamjanie prostym i niezakłóconym kursem w stronę hrabstw nad Quallheimem, wioząc na swym pokładzie siedmiu chwackich pasażerów: czterech komandosów z Sił Powietrznych Konfederacji i troje agentów specjalnych ESA z Kulu. Odkąd wypłynęli z Durringham, „Isakore” ani razu nie dobiła do brzegu. Był to osiemnastometrowej długości kuter rybacki z karwelowym kadłubem z klepek majopi, o mocnej konstrukcji, która pozwalała jego pierwotnym właścicielom zapuszczać się bez strachu w ujście Juliffe i łowić w sieci morskie ryby. Ralph Hiltch nakazał usunąć tradycyjny kocioł parowy — na jego miejsce stoczniowcy zainstalowali mikroprądnicę termojądrową, której ambasada Kulu używała dotychczas w charakterze rezerwowego źródła zasilania. Jeden wysokociśnieniowy kanister z helem i deuterem wystarczyłby im do dwukrotnego opłynięcia globu.
Jenny Harris leżała na śpiworze pod rozpiętym nad dziobem foliowym zadaszeniem, zasłonięta przed siąpiącym deszczykiem.
Właściwie to zadaszenie niewiele pomagało: szorty i biała koszulka tak czy owak przemokły. Po czterech dniach żeglugi w niemiłosiernie wilgotnym klimacie daremnie próbowała sobie przypomnieć, kiedy ostatnio była sucha.
Obok niej na śpiworach odpoczywali dwaj komandosi, Louis Beith i Niels Regehr — młodzi, dwudziestokilkuletni mężczyźni.
Obaj z zamkniętymi oczami przeglądali nagrania z osobistych odtwarzaczy MF, wystukując palcami o deski pokładu chaotyczne rytmy. Zazdrościła im optymizmu i pewności siebie. Odnosili się do tej misji zwiadowczej niemalże z dziecięcym entuzjazmem, choć musiała przyznać, że byli dobrze wyszkoleni i imponowali wzmacnianą muskulaturą. Ich dowódca, porucznik Murphy Hewlett, potrafił utrzymać morale swego małego oddziału na wysokim poziomie nawet na Lalonde, tak przecież niewdzięcznej placówce.
Niels Regehr wręcz twierdził, że traktują wyprawę w górę rzeki jako rodzaj nagrody, nie kary.
Blok nadawczoodbiorczy poinformował ją datawizyjnie, że zgłasza się Ralph Hiltch. Wstała i wyszła spod zadaszenia, zostawiając nieco swobody młodym komandosom. Wilgoć w powietrzu nie zwiększyła się zauważalnie. Jej zastępca Dean Folan pomachał ręką ze sterówki w środkowej części łodzi. Jenny odpowiedziała mu podobnie, po czym oparta o krawędź nadburcia przełączyła się na kanał wybrany przez blok procesorowy.
— Mam najświeższe wieści o agentach edenistów — przekazał Ralph datawizyjnie.
— Znaleźliście ich? — zapytała. Upłynęło dwadzieścia godzin od chwili, kiedy urwał się z nimi kontakt.
— Chyba nie wierzysz w cuda. Obrazy z satelity obserwacyjnego pokazują, że mieszkańcy opuszczają wioskę Ozark. Ludzie po prostu się rozchodzą, znikają w dżungli i po nich. Agenci albo zostali zasekwestrowani, albo wyeliminowani. Nie trafiliśmy nawet na ślad „Coogana”, którym płynęli. Satelita sfotografował rzekę, ale nic nie znalazł.
— Rozumiem.
— Niestety, edeniści wiedzieli, że płyniecie za nimi w górę rzeki.
— Cholera!
— Właśnie. Jeśli zostali zasekwestrowani, najeźdźcy już na was czekają.
Jenny przejechała ręką po głowie. Rude włosy przycięła na długość pół centymetra, podobnie jak wszyscy na pokładzie. Była to standardowa czynność przed wyprawą do dżungli, no i dzięki temu lepiej przylegał bojowy hełm powłokowy. Tylko że w tej sytuacji każdy od razu wiedział, kim są.
— I tak się zanadto nie kryjemy — przesłała.
— To raczej niemożliwe.
— Czy zmieniają się założenia misji?
— Nie te najważniejsze. Kelven Solanki i ja nadal chcemy, aby dostarczono do Durringham choć jednego z tych zasekwestrowanych osadników. Ale teraz liczy się czas. Gdzie jesteście?
Przekazała pytanie do bloku inercjalnego naprowadzania.
— Dwadzieścia pięć kilometrów od wioski Oconto.
— Dobrze. W pierwszym dogodnym miejscu przybijecie do brzegu. Boimy się trochę tych statków, które płyną do nas z dorzeczy Quallheimu i Zamjanu. Z obrazów satelitarnych wynika, że w ciągu ostatniego tygodnia wyruszyło w dół rzeki dwadzieścia rozmaitych kołowców i rybackich keczy. Wszystkie ciągną do Durringham, nigdzie po drodze się nie zatrzymują.
— To znaczy, że są już za nami? — zapytała ze zgrozą.
— Na to wygląda. Ale Jenny, pamiętaj, ja nie zostawiam swoich ludzi w opałach. Dobrze o tym wiesz. Wciąż kombinuję, jak by was stamtąd zabrać, żebyście już nie musieli płynąć rzeką. Poproś tylko, kiedy to będzie rzeczywiście konieczne. Liczba miejsc ograniczona — dodał znacząco.
Читать дальше