— Przeprosić?! — Wpatrzyła się w niego, niczego nie rozumiejąc.
— Postąpiłaś właściwie. Teraz za to obrywasz, ale tak właśnie powinien postąpić każdy uczciwy człowiek i królewski oficer. Poza tym nie mogłaś postąpić inaczej: była to jedyna rzecz, jaką mogłaś zrobić i pozostać sobą. A byłoby niepowetowaną stratą dla wszystkich, którzy cię znają, gdybyś przestała być sobą. Nigdy w to nie zwątp. I nigdy nie pozwól wszarzom obgryzającym ci obcasy przekonać siebie, że jest inaczej albo że będzie inaczej.
— To taka pogawędka umoralniająca dla podtrzymania ducha, gdy już się wszystko zawaliło, sir? Coś w stylu: „Bóg, Honor i Ojczyzna” na prywatnie?
Sama była zaskoczona własnym cynizmem, ale nim zdążyła powiedzieć coś jeszcze, White Haven potrząsnął przecząco głową.
— Nie. To prawda, choć możesz w tej chwili w nią nie uwierzyć. Nie ty pierwsza znalazłaś się na połowie pensji i bez przydziału. Sam byłem nie raz w podobnej sytuacji, ale nigdy z tak dobrego powodu. Ta wojna potrwa długo, bo wkrótce opór wroga zacznie krzepnąć, a nadal ma on nad nami przewagę tonażu i siły ognia. Zanim Ludowa Marynarka zdoła nas powstrzymać, zajmiemy jeszcze sporo ich systemów, ale potem nastąpi usztywnienie frontu. Każda ze stron będzie szukała nowego sposobu uzyskania przewagi i sądzę, że znajdziemy taki sposób, ale to będzie wymagało czasu. Jak mi kiedyś przy podobnej okazji powiedział Raoul: „To także przeminie”. Potrzebujemy cię, kapitan Harrington. Ja o tym wiem, Admiralicja o tym wie i Jej Wysokość o tym wie. A przyjdzie taki dzień, że wszyscy będą to wiedzieć.
Poczuła jak drżą jej wargi — bardzo chciała mu wierzyć i bała się, że jeśli to zrobi, przyniesie jej to jeszcze więcej bólu. White Haven uścisnął jej ramię i dodał:
— Leć na Grayson, Honor. Zalecz rany i nie przejmuj się bandą utytułowanych dupków. Nie zasłużyłaś na to, ale nikt nie twierdzi, że życie jest uczciwe. I nie traktuj tego jako końca wszystkiego. Z czasem resztki rozsądku albo czysta konieczność zmuszą Izbę Lordów do zmiany stanowiska. A wówczas, lady Harrington, powróci pani do domu, prosto na pokład własnego okrętu.
— Pan nie… Pan to mówi poważnie, sir? — spytała, patrząc mu w oczy i chcąc uczciwej odpowiedzi.
— Jak najpoważniej. To może trochę potrwać, ale tak się musi zakończyć. A kiedy tak się stanie, powitam cię z radością pod swoimi rozkazami: zawsze, wszędzie i do każdego zadania.
Poczuła, że się uśmiecha — niepewnie i słabo, ale był to pierwszy uśmiech od dnia zastrzelenia Younga. Hamish Alexander dostrzegł go i uśmiechnął się z aprobatą. A potem puścił jej ramię i cofnął się o krok.
— Dziękuję, sir — powiedziała cicho.
— Proszę mi nie dziękować, damo Honor. Proszę robić, co uzna pani za właściwe, i patrzeć w oczy każdemu wszarzowi, który ośmieli się krzywo na panią spojrzeć. Słyszała pani?
— Aye, aye, sir!
Zamrugała znów dziwnie wilgotnymi oczami, skinęła mu głową i odwróciła się ku drzwiom.
A Hamish Alexander bez słowa obserwował, jak wychodzi z kabiny i z podniesioną głową idzie pomiędzy Andrew LaFolletem i Jamesem MacGuinessem w dół korytarza.