Zamknął oczy i zacisnął spocone dłonie w pięści. Była niczym mitologiczny potwór… niczym hydra. Walczył z nią tak długo i zadał jej tyle celnych ciosów, że każdy człowiek już dawno ległby i zdechł, a ta… (tu zabrakło mu określeń) za każdym razem wstawała, otrząsała się i znów go prześladowała. Tym uporem bardziej od hydry przypominała smoka depczącego mu po piętach i gotowego, robić to tak długo, aż w końcu uciekający się potknie, a wtedy rozdeptać go i…
Zacisnął zęby, zmuszając się do spokojnego, miarowego oddychania, aż atak paniki nie przekształcił się w atak nudności.
Gówno nie smok! Była zwykłą śmiertelniczką, nie żadnym tam mitycznym stworem! A wszystko co śmiertelne da się zabić! Ta banda niekompetentnych zasrańców spieprzyła robotę w „Regiano”, ale prędzej czy później inni będą mieli więcej szczęścia. A Georgia mogła się pierdolić własnoręcznie, jeśli uważała, że zdoła go odwieść od zlecenia komuś zabicia tej pieprzonej suki! Chciał, jej śmierci. Chciał, by gniła w grobie, i chciał odlać się na ten grób! Bo dopiero gdy ona zginie, on przestanie być więźniem. W tej chwili istniały dla niego tylko dwa bezpieczne miejsca — tereny jego własnych posiadłości pilnowanych przez armię ochroniarzy i budynek parlamentu strzeżony przez służbę ochrony. A ona chodziła sobie, gdzie chciała, powiększając jedynie jego hańbę.
Dziwka! Pierdolona, prymitywna dziwka prostego pochodzenia! Kim do cholery, wyobrażała sobie, że jest, by go w ten sposób traktować?! Jego! Który mógłby ją kupić razem z tym gównianym poletkiem na Sphinxie dziesięć razy i nie poczuć, że wydał jakąś kwotę, zanim nie zaczęła tarzać się w tych cholernych pieniądzach z pryzowego! Była nikim, zwykłą prostą dupą plebejskiego pochodzenia i w znacznej części za to właśnie najbardziej jej nienawidził. A konkretnie za politowanie bijące z jej oczu tego dnia, gdy się poznali. Była chudym, kudłatym wsiokiem, a odważyła się spoglądać na niego bez uwielbienia i szacunku. Z politowaniem.
Zgrzytnął zębami i wrócił do rzeczywistości. Jedynym plusem tych rozmyślań było to, że Greenriver skończyła skrzeczeć i właśnie siadała na swoim miejscu. Zapadła błoga cisza. Young odruchowo sprawdził czas na wiszącym na ścianie chronometrze. Jeszcze trzy godziny i będzie mógł stąd wyjść! Inni lordowie mogli udać się do klubów, restauracji czy na dziwki. Słowem robić co chcieli, bo nie czyhała na nich wariatka pragnąca ich zabić. A earl North Hollow mógł jedynie zwiać do limuzyny i gnać prosto do rezydencji będącej jedynym oprócz tego budynku bezpiecznym schronieniem i…
Dalsze rozmyślania przerwało mu otwarcie prawego skrzydła drewnianych odrzwi będących jedynym wejściem do Izby Lordów. Zaczęło się tam dziać coś dziwnego, ale ze swego miejsca nie miał dobrego widoku. Ktoś rozmawiał z umundurowanym woźnym. Ktoś ubrany w obszyte czerwienią, czarne, ceremonialne szaty, pod którymi widać było szkarłat i złoto zakonu rycerskiego. Woźny był zaskoczony, sądząc z tego, jak potrząsał głową, ale przybysz nalegał i w końcu woźny dał za wygraną. Odwrócił się do marszałka izby.
Niecodzienne zamieszanie zainteresowało North Hollowa mimo strachu i frustracji, bowiem stanowiło miłą odmianę w codziennej rutynie posiedzeń. Nikt nie nosił w tym dniu formalnego stroju, jako że była to normalna, a szaty te zarezerwowano na okazje specjalne: wystąpienie królowej czy pierwszą mowę nowego para. A jakoś nie mógł sobie przypomnieć, by widział nowe nazwisko na tablicy ogłoszeń.
Na wszelki wypadek sprawdził w komputerze plan sesji — nie dowiedział się niczego nowego. Za to gdy uniósł głowę znad ekranu, zobaczył zmierzającego ku drzwiom marszałka. Zbliżył się na trzy kroki od drzwi i zamarł. Po czym rozkazał coś woźnemu, podkreślając to zdecydowanym gestem. Woźny rozłożył bezradnie ręce, tłumacząc się zawzięcie, a North Hollow zachichotał — komedia była przednia. Marszałek podszedł jeszcze krok i porozmawiał z nowo przybyłym, kręcąc zdecydowanie głową. Nagle przestał, przekrzywił głowę i zaczął słuchać uważnie tego, co tamten mówił. Po czym z wyraźną niechęcią przytaknął. Nowo przybyły dodał coś jeszcze, co spotkało się z kolejnym, pełnym niechęci potaknięciem, a potem jeszcze coś, co najwyraźniej nie spodobało się marszałkowi, bo aż się cofnął, nie kryjąc oburzenia.
W tym czasie izbę wypełniał — jak zwykle w czasie niespodziewanych przerw — gwar głosów, a niektórzy zainteresowani pantomimą zbliżyli się do drzwi. North Hollow zauważył, że ci, którzy podeszli najbliżej, stawali jak wryci, dokładnie tak jak marszałek. Część odwróciła się do stojących za nimi, gestykulując i powiększając ogólne zamieszanie. North Hollow zerwał wszelkie bliższe znajomości w izbie, gdy tylko ta kurwa wygłosiła swoje oskarżenie, toteż nie miał kogo spytać, co się dzieje. Ponieważ jednak jego zaciekawienie gwałtownie wzrosło, wstał i zrobił kilka kroków ku drzwiom. Stanął, widząc, że marszałek odwraca się i sztywny z gniewu czy urazy maszeruje w stronę swego biurka. North Hollow wrócił na swoje miejsce i czekał, co będzie dalej.
Zgromadzenie przy drzwiach zaczęło maleć — lordowie wracali na miejsca dość szybko, tak że gdy marszałek usadowił się, nie kryjąc złości, przy drzwiach pozostała tylko postać w ceremonialnym stroju i woźny. Marszałek złapał ceremonialny młotek i tak załomotał nim w ustawioną w pobliżu mikrofonu podkładkę, że echo poszło.
— Proszę siadać, Wasze Lordowskie Moście! — polecił donośnie, pochylając się do mikrofonu. I z taką siłą walnął młotkiem, że trzonek pękł, a głowica odbiła się od mikrofonu. — Proszę zająć miejsca! — powtórzył głośniej tonem, który pogonił najbardziej opieszałych.
Szum rozmów ucichł zadziwiająco szybko, ale marszałek i tak odczekał, nim w sali nie zapadła absolutna cisza. Potem odchrząknął i oznajmił:
— Proszę o uwagę, panie i panowie — po tonie sądząc, na pewno nikogo o nic nie prosił. — Przepraszam za tak bezceremonialne przerwanie waszych deliberacji, ale zgodnie z prawami obowiązującymi tę Izbę nie mam wyboru…
Spojrzał jakby wbrew woli na zakapturzoną postać stojącą przy drzwiach, odwrócił się do mikrofonu i zmusił do dalszej przemowy:
— Właśnie przypomniano mi o nader rzadko stosowanym prawie. Zwyczajem przyjętym od lat jest, że nowi parowie uprzedzają Izbę Lordów wystarczająco wcześnie, że chcą zająć należne im miejsce wśród nas. Dobrym obyczajem jest również, by nowego członka Izby przedstawiła osoba wprowadzająca, nim wygłosi pierwszą mowę. Jednak w pewnych szczególnych okolicznościach, takich jak wymogi królewskiej służby, nowy członek może zająć miejsce z opóźnieniem albo też, jak mi przypomniano, pojawić się przed nami bez uprzedzenia w momencie dla niego dogodnym. Jeśli służba Koronie uniemożliwia mu pojawienie się w czasie dogodnym dla całej Izby, Izba zmuszona jest uszanować wybór dogodny dla niego.
North Hollow podrapał się po brodzie, zastanawiają się, o czym do licha mówi marszałek. Jakie znowu „wymogi królewskiej służby”, do cholery?
— Na te właśnie zasady powołuje się obecna tu osoba pragnąca wygłosić swoją pierwszą mowę i zająć należne jej miejsce. Poinformowała mnie ona, że może to być dla niej jedyna okazja w ciągu najbliższych miesięcy w związku z wypełnianiem obowiązków związanych ze służbą Koronie. Nie mam zatem wyboru i muszę zgodzić się na takie odstępstwo od zwyczajów.
Szmer rozmów rozległ się na nowo, nawet głośniejszy niż poprzednio, a coraz więcej obecnych odwracało się ku tyłowi sali. A raczej nie ku tyłowi, co North Hollow dopiero po chwili zauważył, lecz ku niemu. Przeczucie nagłego nieszczęścia pojawiło się w chwili, gdy marszałek skinął na zakapturzoną postać.
Читать дальше