— Chcesz mnie uderzyć? — spytała Marly. Opuścił rękę.
— Miałem zamiar. Przyłożyć ci i wcisnąć w ten przeklęty skafander… — Wybuchnął śmiechem. — Ale cieszę się, że już nie trzeba. Popatrz, zrobił nowe…
Spomiędzy falującego gąszczu ramion wypłynęło wirujące pudełko. Pochwyciła je bez trudu.
Wnętrze, za prostokątem szkła, było gładko wyłożone kawałkami skóry wyciętej z jej żakietu. Siedem numerowanych holofiszy niczym miniaturowe nagrobki wyrastało z czarnego, skórzanego podłoża. Zmięte opakowanie gauloise'ów leżało oparte o skórę na tylnej ściance, obok szarych w czarne paski firmowych zapałek z piwiarni na Dworze Napoleona.
I to wszystko.
Później, kiedy w labiryncie korytarzy na drugim końcu rdzeni pomagała Jonesowi szukać Wigana Ludgate'a, zatrzymał się na chwilę, łapiąc przyspawany uchwyt.
— Wiesz — powiedział. — Dziwna sprawa z tymi pudełkami…
— Tak?
— Gdzieś w Nowym Jorku Wig dostawał za nie wściekle dobrą cenę. Mówię o pieniądzach. Ale czasem płacili mu czym innym, rzeczami, które tu docierały…
— Jakimi rzeczami?
— Chyba programami. Tak mi się wydaje. Ten stary pierdziel jest bardzo tajemniczy, kiedy chodzi o to, co podobno mówią mu głosy… Kiedyś dostał coś, co przysięgał, że jest biosoftem. To te nowe kości…
— I co z nim zrobił?
— Zgrał wszystko do rdzeni. — Jones wzruszył ramionami.
— I zatrzymał?
— Nie. Rzucił na stos towaru, który zebraliśmy do najbliższego przerzutu na dół. Podłączył do rdzeni, a potem sprzedał za tyle, ile mógł dostać.
— Wiesz dlaczego? O co w tym chodziło?
— Nie — mruknął Jones. Stracił zainteresowanie opowieścią. — Powiedział tylko, że Pan działa na dziwne sposoby. Że Bóg lubi mówić do siebie…
ROZDZIAŁ 34
ŁAŃCUCH DŁUGI NA TRZY MILE
Pomógł Beauyoirowi przenieść Jackie na scenę, gdzie położyli ją przed wiśniowym zestawem bębnów akustycznych i przykryli znalezionym w szatni starym czarnym płaszczem. Miał aksamitny kołnierz i całe lata kurzu na ramionach — tak długo tam wisiał.
— Map fe jubile mnan — powiedział Beauvoir, dotykając kciukiem czoła martwej dziewczyny. Spojrzał na Turnera. — To samoofiarowanie — przetłumaczył, po czym delikatnie podciągnął czarny płaszcz, zakrywając jej twarz.
— To było szybkie — mruknął Turner. Nic innego nie przyszło mu do głowy.
Z kieszeni szarej szaty Beauvoir wyjął paczkę mentolowych papierosów i zapalił jednego złotą zapalniczką Dunhilla. Poczęstował Turnera, ale ten odmówił.
— W kreolskim jest takie powiedzenie…
— Jakie?
— Zło istnieje.
— Hej — odezwał się ponuro Bobby Newmark ze swojego posterunku przy drzwiach, z okiem przy szczelinie w kotarach. — Musiało podziałać, tak czy inaczej. Gothicy zaczynają odchodzić, a Kasuali już wcale nie widać…
— Dobrze — stwierdził Beauvoir. — To dzięki tobie, Graf. Załatwiłeś wszystko jak należy. Zasłużyłeś na swoje pseudo.
Turner przyjrzał się chłopcu. Wciąż otacza go mgła śmierci Jackie, uznał. Wyszedł z sieci i z krzykiem zerwał trody. Beauvoir musiał go spoliczkować, trzy razy i mocno, żeby się uspokoił. Ale o tym wejściu — wejściu, które Jackie kosztowało życie — powiedział tylko tyle, że przekazał Jaylene Slide wiadomość Turnera. Teraz Turner patrzył, jak Bobby wstaje sztywno i podchodzi do baru; spostrzegł, że chłopak uważa, by nie spojrzeć w stronę sceny. Czyżby tych dwoje było kochankami? Partnerami? Żadne z tych wyjaśnień nie wydawało się prawdopodobne.
Podniósł się z brzegu sceny i wyszedł do gabinetu Jammera. Po drodze zatrzymał się przy Angie, która spała na dywanie pod stołem, nakryta jego wyprutą parką. Jammer także zasnął w fotelu, trzymając na kolanach poparzoną rękę, luźno owiniętą pasiastą ścierką. Twardy facet, pomyślał Turner. Stary dżokej. Gdy tylko Bobby wyszedł z matrycy, Jammer podłączył telefon, ale Conroy nie zadzwonił. Teraz już nie zadzwoni; Turner wiedział, że Jammer nie mylił się co do prędkości, z jaką zaatakuje Jaylene, by pomścić Ramireza. Wiedział, że Conroy prawdopodobnie nie żyje. A teraz zwijała się też jego wynajęta armia szczeniaków z przedmieścia. Tak mówił Bobby.
Turner podszedł do telefonu, wybrał numer wiadomości i usiadł w fotelu. Wodolot linii promowej zderzył się w Macau z miniaturową łodzią podwodną; kamizelki ratunkowe wodolotu okazały się nie spełniać norm, przez co utonęło co najmniej piętnaście osób. Łódź podwodna, spacerowy statek zarejestrowany w Dublinie, nie został jeszcze odnaleziony… Używając karabinu bezodrzutowego ktoś zasypał pociskami zapalającymi dwa piętra bloku mieszkalnego przy Park Avenue. Na scenę tragedii przybyły oddziały Straży Pożarnej i Sił Taktycznych; jak dotąd nie ujawniono nazwisk mieszkańców i żadna ze znanych organizacji nie przyznała się do zamachu… (Turner przewinął ten fragment jeszcze raz…) Zespoły badawcze Agencji Energii Atomowej pracujące w miejscu rzekomego wybuchu jądrowego w Arizonie utrzymują, że wykryty poziom radioaktywności jest zbyt niski, by był wynikiem detonacji dowolnej znanej taktycznej głowicy bojowej… W Sztokholmie ogłoszono wiadomość o śmierci Josefa Vireka, bajecznie bogatego patrona sztuki; informacji tej towarzyszyły nie sprawdzone pogłoski, jakoby Virek chorował od dziesięcioleci, a jego śmierć była wynikiem katastrofalnej awarii systemu podtrzymywania życia w pilnie strzeżonej prywatnej klinice na przedmieściach Sztokholmu… (Turner przewinął tekst drugi raz, potem trzeci, zmarszczył brwi, wreszcie wzruszył ramionami…) Dziś rano policja na przedmieściach New Jersey…
— Turner…
Wyłączył wiadomości i obejrzał się. W drzwiach stała Angie. — Jak się czujesz, Angie?
— Dobrze. Nic mi się nie śniło. — Otuliła się czarną bluzą i zerkała na niego spod kosmyków grzywki. — Bobby pokazał mi, gdzie jest prysznic. To coś w rodzaju szatni. Zaraz tam wracam. Włosy mam potworne.
Zbliżył się i oparł ręce na jej ramionach.
— Bardzo dzielnie się zachowywałaś. Wkrótce się stąd wydostaniemy.
Odsunęła się.
— Wydostaniemy się stąd? I co potem? Japonia?
— Może nie Japonia. Może nie Hosaka.
— Pójdzie z nami — odezwał się Beauvoir, stając za jej plecami.
— Dlaczego miałabym pójść?
— Ponieważ — odparł Beauvoir — wiemy, kim jesteś. Twoje sny są prawdziwe. W jednym z nich spotkałaś Bobby'ego i ocaliłaś mu życie, wyrwałaś z czarnego lodu. Powiedziałaś „Dlaczego oni ci to robią?”…
Angie szeroko otworzyła oczy. Spoglądała to na Turnera, to na Beauvoira.
— To długa historia — powiedział Beauvoir. — I dopuszcza liczne interpretacje. Ale jeśli pójdziesz ze mną, do Projektów, nasi ludzie nauczą cię wielu rzeczy. Nauczymy cię tego, czego sami nie rozumiemy, ale ty może zrozumiesz…
— Dlaczego?
— Z powodu tego, co masz w mózgu. — Beauvoir z powagą kiwnął głową i poprawił na nosie plastikowe oprawki okularów. — Nie musisz z nami zostawać, jeśli nie masz ochoty. Właściwie będziemy tam tylko po to, żeby ci służyć…
— Mi służyć?
— Jak już mówiłem, to długa historia… I jak, panie Turner?
Turner wzruszył ramionami. Nie wiedział, dokąd jeszcze mogłaby pójść. Maas z pewnością zapłaci, żeby ją dostać z powrotem… albo za jej śmierć. Hosaka również.
— To może najlepsze wyjście — stwierdził.
— Chciałabym z panem zostać — zapewniła. — Polubiłam Jackie, ale ona…
Читать дальше