— Dlaczego ich wpuściłeś? — zapytał Bobby, gdy Jackie odprowadziła dziewczynę do stolika.
— To Jackie… — wyjaśnił Beauvoir. — Weszła w trans, kiedy ty byłeś zamrożony. Legba. Powiedział, że Dziewica idzie do nas z tym facetem.
— Kim on jest?
Beauvoir wzruszył ramionami.
— Wygląda na to, że najemnikiem. Żołnierzem zaibatsu. Ulicznym samurajem, który wysoko zaszedł. Co się z tobą działo w tym lodzie?
Opowiedział mu o Jaylene Slide.
— Los Angeles? — mruknął Beauvoir. — Przewierci się przez diament, żeby dorwać faceta, który wykasował jej chłopa, ale kiedy brat potrzebuje pomocy, to niech się wypcha.
— Nie jestem jej bratem.
— Chyba masz rację.
— Więc nie będę musiał przebijać się do Yakuzy?
— A co mówi Jammer?
— Nic. Siedzi tam teraz i patrzy, jak twój najemnik rozmawia przez telefon.
— Telefon? Od kogo?
— Od jakiegoś białego gościa z tlenionymi włosami. Wrednie wygląda.
Beauvoir popatrzył na Bobby'ego, potem na drzwi i znów na Bobby'ego.
— Legba kazał siedzieć i czekać. I tak już nie bardzo wiadomo, o co chodzi, nawet bez Synów Neonowej Chryzantemy.
— Beauvoir — powiedział Bobby, zniżając głos do szeptu. — Ta dziewczyna… To właśnie ona była w matrycy, kiedy próbowałem wejść w tę…
Kiwnął głową. Plastikowe oprawki zsunęły się na czubek nosa.
— Dziewica.
— Ale co się dzieje? Przecież…
— Bobby, radzę ci, żebyś się za bardzo nie przejmował. Ona jest czymś innym dla mnie, może czymś całkiem innym dla Jackie. Dla ciebie to po prostu przerażony dzieciak. Spokojnie. Nie denerwuj jej. Jest bardzo daleko od domu, a wszyscy jesteśmy daleko od wyrwania się stąd.
— Dobra… — Bobby spuścił głowę. — Przykro mi z powodu Lucasa. To był… to był niezły gość.
— Idź pogadaj z Jackie i dziewczyną — poradził Beauvoir. — Ja popilnuję drzwi.
— W porządku.
Przeszedł po dywanie do stolika, gdzie obok Jackie usiadła dziewczyna. Nie wyglądała imponująco i tylko niewielka część świadomości przekonywała go, że to właśnie ona. Nie podniosła głowy i zauważył, że płakała.
— Złapało mnie — zwrócił się do Jackie. — A ty zniknęłaś.
— Ty też — odparła tancerka. — Wtedy przyszedł do mnie Legba i…
— Newmark! — zawołał człowiek zwany Turnerem, stając w drzwiach gabinetu Jammera. — Chcemy z tobą porozmawiać.
— Muszę iść — rzucił. Chciałby, żeby dziewczyna spojrzała na niego, przekonała się, że ten ważniak go woła. — Jestem im potrzebny.
Jackie ścisnęła go za rękę.
— Zapomnij o Yakuzie — rzekł Jammer. — Sprawa jest bardziej złożona. Wejdziesz w kratownicę Los Angeles i połączysz z deklem ostrego dżokeja. Kiedy Slide cię przechwyciła, nie wiedziała, że mój dek ściągnął jej numer.
— Powiedziała, że twój dek powinien być w muzeum.
— Guzik wie — burknął Jammer. — Przecież wykryłem, gdzie mieszka. Prawda? — Wsunął inhalator do nosa, przycisnął i odłożył na biurko. — Problem w tym, że ona już cię skreśliła. Nie chce więcej o tobie słyszeć. Musisz się do niej przebić i zdradzić to, co chce wiedzieć.
— To znaczy?
— Że to niejaki Conroy wyłączył jej chłopaka — wyjaśnił wysoki przybysz. Siedział rozparty w fotelu, z wielkim rewolwerem na kolanach. — Conroy. Powiedz jej, że to Conroy. I Conroy wynajął tych kudłatych na zewnątrz.
— Wolałbym spróbować u Yaków.
— Nie — sprzeciwił się Jammer. — Ta Slide szybciej dobierze mu się do dupy. Yak najpierw ocenią moją przysługę, sprawdzą całą historię… Poza tym myślałem, że koniecznie chcesz poćwiczyć z dekiem.
— Pójdę z nim — odezwała się Jackie od drzwi.
Włączyli się.
Zginęła niemal natychmiast, w pierwszych ośmiu sekundach.
Czuł to, pędził z tym aż na krawędź i niemal wiedział, co to jest. Wrzeszczał, wirował wsysany w biały, lodowcowy tunel, który już na nich czekał…
Skala zjawiska była nieprawdopodobna, zbyt potężna… Jakby cybernetyczna megastruktura reprezentująca cały ponadnarodowy koncern pełną mocą uderzyła w Bobby'ego Newmarka i tancerkę imieniem Jackie. Niemożliwe…
Ale gdzieś tam, na granicy świadomości, zanim ją stracił, było jeszcze coś… Coś ciągnęło go za rękaw…
Leżał wciskając twarz w szorstką powierzchnię. Otworzył oczy. Alejka wykładana mokrymi od deszczu okrągłymi kamieniami. Podniósł się z trudem i zobaczył zamgloną panoramę obcego miasta, a za nią morze. Iglice, jakiś kościół, obłąkane żebra i spirale gładzonego kamienia… Obejrzał się: wielka jaszczurka zbiegała ku niemu ze wzgórza, szeroko otwierając paszczę. Mrugnął. Miała zęby z zielonkawej ceramiki, strużka wody wolno ściekała z niebieskiej porcelanowej wargi. To fontanna, o bokach pokrytych tysiącami porcelanowych odłamków. Obrócił się dookoła, oszalały wspomnieniem śmierci tak blisko siebie. Lód, lód… Jakaś część umysłu zrozumiała dokładnie, jak niewiele wtedy brakowało w saloniku matki.
Wszędzie stały dziwnie pogięte ławki pokryte takimi samymi płytkami tłuczonej porcelany. I drzewa, i trawa… Park.
— Niezwykłe — odezwał się ktoś: mężczyzna wstający z jednej z tych serpentynowych ławek. Miał gęste, gładko zaczesane siwe włosy, opaloną twarz, okulary bez oprawek powiększające jasne niebieskie oczy. — Przebiłeś się prosto tutaj, tak?
— Co to? Gdzie ja jestem?
— Güell Park, w pewnym sensie. Barcelona, jeśli wolisz.
— Zabiłeś Jackie. Mężczyzna zmarszczył brwi.
— Rozumiem. Myślę, że rozumiem. Mimo to nie powinno cię tu być. To wypadek.
— Wypadek? Zabiłeś Jackie!
— Moje systemy są dzisiaj nieco przeciążone — wyjaśnił mężczyzna, wsuwając dłonie do kieszeni luźnego płaszcza. — To naprawdę niezwykłe…
— Nie możesz tego robić — oświadczył Bobby. Nie widział dobrze przez łzy. — Nie możesz. Nie możesz zabić kogoś, kto po prostu tam był…
— Gdzie był? — Mężczyzna zdjął szkła i przetarł je wyjętą z kieszeni płaszcza nieskazitelnie białą chusteczką.
— Był żywy. — Bobby zbliżył się o krok. Mężczyzna włożył okulary.
— To się staje męczące. Paco!
— Tak, señor?
Bobby obejrzał się, słysząc dziecięcy głos. Zobaczył chłopca w dziwnie sztywnym ubranku i wysokich skórzanych butach zapinanych na guziki.
— Usuń go stąd.
— Tak, señor.
Chłopiec skłonił się lekko i spod ciemnej marynarki wyjął maleńki niebieski automat browninga. Bobby popatrzył w ciemne oczy pod lśniącą grzywką — to spojrzenie nie mogło należeć do dziecka. Chłopiec wymierzył w niego pistoletem.
— Kim jesteś? — Bobby nie zwracał uwagi na broń, ale nie próbował już podchodzić do mężczyzny w płaszczu.
Mężczyzna przyjrzał mu się.
— Virek — powiedział. — Josef Virek. Większość ludzi, jak rozumiem, zna moją twarz.
— Jesteś w „Ludziach na świeczniku” czy co? Mężczyzna zamrugał, zmarszczył czoło.
— Nie wiem, o czym mówisz. Paco, co ten osobnik tu robi?
— Przypadkowa kolizja — wyjaśniło dziecko wysokim, pięknym głosem. — Zaangażowaliśmy znaczną część mocy naszego systemu via Nowy Jork, aby zapobiec ucieczce Angeli Mitchell. Ten osobnik próbował wejść w matrycę z jeszcze jednym operatorem i natrafił na nas. Nadal staramy się określić, w jaki sposób przełamał osłonę. Panu nic nie grozi.
Lufa małego browninga nawet nie drgnęła. I znowu wrażenie, że coś ciągnie go za rękaw. Właściwie nie za rękaw, ale fragment umysłu, coś…
Читать дальше