William Gibson - Graf Zero

Здесь есть возможность читать онлайн «William Gibson - Graf Zero» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1997, ISBN: 1997, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Киберпанк, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Graf Zero: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Graf Zero»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Gibsonowska wizja przyszłości, nowoczesna i przerażająca prawdopodobna. Od czarnego rynku oprogramowania i zuchwałych kowbojów klawiatury, którzy planują wielkie skoki i rzucają się wgłąb systemów…
Przez snobistyczną kulturę świata sztuki, gdzie prawdziwy geniusz kryje się niczym ścigana zwierzyna… do elitarnego kręgu korporacyjnych technokratów.

Graf Zero — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Graf Zero», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Wielki rewolwer — zauważyła. Było gorąco, o wiele za gorąco na parkę. Założył szelki na gołe plecy, przykrył roboczą koszulą bez rękawów. Poły zwisały luźno, szarpane przez wiatr. — Dlaczego lufa tak wygląda? Od dołu jak głowa kobry.

— To układ celowniczy, do nocnych walk. — Pochylił się, by zbadać jej nogę. Puchła szybko. — Nie wiem, jak daleko jeszcze z tym zajdziesz.

— Często pan walczy w nocy? Z bronią?

— Nie.

— Nie jestem pewna, czy zrozumiałam, czym się pan zajmuje.

Przyjrzał się jej.

— Sam czasem nie bardzo rozumiem. Zwłaszcza ostatnio. Czekałem na twojego ojca. Zamierzał zmienić firmę, zatrudnić się u kogoś innego. Ludzie, dla których chciał pracować, wynajęli mnie i kilkoro innych. Mieliśmy dopilnować, żeby wyplątał się ze starego kontraktu.

— Przecież nie można zerwać tego kontraktu — stwierdziła. — W każdym razie legalnie nie można.

— Zgadza się. — Rozsupłał węzeł, poluzował sznurówkę. — Legalnie nie można.

— Aha… I tak pan zarabia na życie?

— Owszem. — Zdjął tenisówkę; nie nosiła skarpet. Kostka napuchła mocno. — To zwichnięcie.

— A co z innymi? Miał pan więcej ludzi w tych ruinach? Ktoś strzelał… I te flary…

— Trudno zgadnąć, kto strzelał. Ale flary nie były nasze. Może ochrona Maasa cię ścigała. Myślisz, że udało ci się ich zgubić?

— Zrobiłam, co Chris mi kazał — odparła. — Chris to mój ojciec.

— Wiem. Chyba będę cię musiał nieść przez resztę drogi.

— Ale co z pańskimi przyjaciółmi?

— Jakimi przyjaciółmi?

— No tam, w Arizonie.

— A… No tak. — Grzbietem dłoni otarł pot z czoła. — Trudno powiedzieć. Właściwie nie wiem.

Widział pobielałe niebo, błysk energii jaśniejszy niż słońce. Ale samolot twierdził, że nie było impulsu elektromagnetycznego…

Pierwszy z udoskonalonych psów Rudy'ego wywęszył ich po piętnastu minutach marszu. Angie siedziała Turnerowi na plecach, obejmując go za ramiona, z nogami pod jego pachami; mocno splótł palce na mostku. Pachniała jak dzieciak z lepszej dzielnicy: delikatnie ziołowy aromat mydła czy szamponu. Myśląc o tym zastanowił się, jak on sam pachnie… Rudy miał prysznic…

— Ojej! Co to jest?

Zesztywniała mu na grzbiecie, wyciągnęła rękę.

Smukły szary pies obserwował ich z wysokiego nasypu na zakręcie szosy. Wąską głowę okrywał mu czarny kaptur nabijany czujnikami. Dyszał z wywieszonym jęzorem i wolno odwracał głowę tam i z powrotem.

— Wszystko w porządku — uspokoił ją Turner. — Pies strażniczy. Należy do mojego przyjaciela.

Dom rozrósł się, wypuszczając dodatkowe skrzydła i przybudówki, jednak Rudy jakoś nie pomalował łuszczących się desek oryginalnej budowli. Ogrodził za to płotem cały teren ze swoją kolekcją pojazdów, ale kiedy przybyli, brama stała otworem, a zawiasy pokrywała rdza i zieleń. Turner wiedział, że prawdziwe zapory są gdzie indziej. Cztery wspomagane psy biegły za nim, gdy człapał po żwirowym podjeździe, czując na ramieniu bezwładną głowę Angie i wciąż obejmujące go mocno ramiona.

Rudy czekał na werandzie w starych białych szortach i granatowej koszulce, w której z kieszonki wystawało co najmniej dziewięć różnego typu pisaków. Spojrzał na nich i w geście powitania uniósł puszkę holenderskiego piwa. Za jego plecami wyszła z kuchni blondynka w wytartej koszuli khaki; trzymała w ręku niklowaną łopatkę. Włosy miała krótko ścięte, zaczesane do góry i do tyłu w sposób, który na nowo zbudził myśli o Koreance w kapsule Hosaki, o płonącej kapsule, o Webber, o białym niebie… Zachwiał się na żwirze podjazdu; szeroko rozstawił nogi, by utrzymać dziewczynę; nagą pierś znaczyły strużki potu zmywające kurz martwego centrum handlowego z Arizony. Spojrzał na Rudy'ego i blondynkę.

— Przygotowaliśmy dla was śniadanie — oświadczył Rudy. — Kiedy pojawiliście się na psim ekranie, pomyśleliśmy, że będziecie głodni.

Dziewczyna jęknęła.

— To dobrze — powiedział Turner. — Zwichnęła nogę w kostce, Rudy. Trzeba się tym zająć. I jeszcze paroma rzeczami, o których muszę z tobą pogadać.

— Trochę za młoda dla ciebie, moim zdaniem — stwierdził Rudy i pociągnął z puszki.

— Nie pieprz, Rudy — wtrąciła kobieta. — Nie widzisz, że ją boli? Daj ją tutaj — poleciła Turnerowi i zniknęła za kuchennymi drzwiami.

— Wyglądasz inaczej. — Rudy przyjrzał mu się z uwagą i Turner zrozumiał, że jest pijany. — Tak samo, ale inaczej.

— Minęło sporo czasu — odparł, ruszając do drewnianych schodków.

— Robiłeś sobie operację czy co?

— Rekonstrukcję. Musieli mi odbudowywać twarz ze zdjęć. Zaczął się wspinać. Przy każdym ruchu grzbiet pulsował bólem.

— Całkiem nieźle — pochwalił Rudy. — Prawie nie zauważyłem. Czknął. Był niższy od Turnera i zaczynał tyć, ale mieli takie same brązowe włosy i bardzo podobne rysy.

Turner przystanął na schodach, kiedy ich oczy znalazły się na tym samym poziomie.

— Wciąż znasz się po trochu na wszystkim, Rudy? Trzeba przeskanować tę małą. I załatwić jeszcze parę spraw.

— Dobra — odpowiedział jego brat. — Zobaczę, co da się zrobić. Zeszłej nocy coś słyszeliśmy. Może grom dźwiękowy. Miałeś z tym coś wspólnego?

— Tak. W wiewiórczym gaju stoi myśliwiec. Dość dobrze schowany.

Rudy westchnął.

— Jezu… No dobrze, wnieś ją…

Przez lata Rudy ogołocił dom z większości przedmiotów, które mogły u Turnera wywoływać wspomnienia. I z tego powodu Turner odczuwał dla niego niejasną wdzięczność. Obserwował, jak blondynka wbija jajka do blaszanej misy. Pomarańczowe żółtka jajek kur na naturalnej karmie…

— Jestem Sally — powiedziała, mieszając jajka widelcem.

— Turner.

— On też inaczej cię nie nazywa — odparła. — Zresztą nigdy wiele o tobie nie mówił.

— Straciliśmy kontakt. Może powinienem iść na górę i mu pomóc?

— Siedź. Twojej małej nic z Rudym nie grozi. Ma dobrą rękę.

— Nawet pijany?

— Na rauszu. Przecież nie będzie jej operował, przyklei tylko dermy i obandażuje kostkę. — Na czarnej patelni rozkruszyła nad skwierczącym masłem suche skrawki tortilli i wylała na nie jajka. — Co jest z twoimi oczami, Turner? Twoimi i jej…

Zamieszała miksturę niklowaną łopatką, z plastikowego pojemnika dodała sosu salsa.

— Przeciążenia. Musieliśmy szybko startować.

— Wtedy zwichnęła nogę?

— Możliwe. Nie wiem.

— Gonią ciebie? Czy ją?

Zajęła się wyjmowaniem talerzy z szafki nad zlewem. Tani brązowy laminat drzwiczek wzbudził u Turnera nagłą falę nostalgii: jej opalone dłonie, tak podobne do rąk matki…

— Prawdopodobnie — odparł. — Nie wiem, o co tu chodzi. Jeszcze nie.

— Jedz. — Przerzuciła miksturę na biały talerz, sięgnęła po widelec. — Rudy boi się ludzi, którzy mogą przyjść za tobą. Wziął talerz i widelec. Para unosiła się z jajecznicy.

— Ja też.

— Przyniosłam ubranie — zawołała Sally, przekrzykując szum wody. — Zostawił je tu przyjaciel Rudy'ego. Powinno pasować.

Prysznic działał grawitacyjnie: deszczówka spływała ze zbiornika na dachu; na rurze ponad głowicą tkwił solidny, biały zestaw filtracyjny. Turner wysunął głowę między matowymi plastikowymi zasłonami i zamrugał.

— Dzięki.

— Dziewczyna jest nieprzytomna. Rudy sądzi, że to szok, zmęczenie. Mówi, że wyniki ma niezłe, więc może jej od razu zrobić skan.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Graf Zero»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Graf Zero» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


William Gibson - Lumière virtuelle
William Gibson
William Gibson - Mona Lisa s'éclate
William Gibson
William Gibson - Comte Zéro
William Gibson
William Gibson - Mona Liza Turbo
William Gibson
William Gibson - Neuromancer
William Gibson
William Gibson - Zero history
William Gibson
William Gibson - Neurománc
William Gibson
William Gibson - Count Zero
William Gibson
libcat.ru: книга без обложки
William Gibson
William Gibson - Johnny Mnemonic
William Gibson
Отзывы о книге «Graf Zero»

Обсуждение, отзывы о книге «Graf Zero» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x