— Wielki rewolwer — zauważyła. Było gorąco, o wiele za gorąco na parkę. Założył szelki na gołe plecy, przykrył roboczą koszulą bez rękawów. Poły zwisały luźno, szarpane przez wiatr. — Dlaczego lufa tak wygląda? Od dołu jak głowa kobry.
— To układ celowniczy, do nocnych walk. — Pochylił się, by zbadać jej nogę. Puchła szybko. — Nie wiem, jak daleko jeszcze z tym zajdziesz.
— Często pan walczy w nocy? Z bronią?
— Nie.
— Nie jestem pewna, czy zrozumiałam, czym się pan zajmuje.
Przyjrzał się jej.
— Sam czasem nie bardzo rozumiem. Zwłaszcza ostatnio. Czekałem na twojego ojca. Zamierzał zmienić firmę, zatrudnić się u kogoś innego. Ludzie, dla których chciał pracować, wynajęli mnie i kilkoro innych. Mieliśmy dopilnować, żeby wyplątał się ze starego kontraktu.
— Przecież nie można zerwać tego kontraktu — stwierdziła. — W każdym razie legalnie nie można.
— Zgadza się. — Rozsupłał węzeł, poluzował sznurówkę. — Legalnie nie można.
— Aha… I tak pan zarabia na życie?
— Owszem. — Zdjął tenisówkę; nie nosiła skarpet. Kostka napuchła mocno. — To zwichnięcie.
— A co z innymi? Miał pan więcej ludzi w tych ruinach? Ktoś strzelał… I te flary…
— Trudno zgadnąć, kto strzelał. Ale flary nie były nasze. Może ochrona Maasa cię ścigała. Myślisz, że udało ci się ich zgubić?
— Zrobiłam, co Chris mi kazał — odparła. — Chris to mój ojciec.
— Wiem. Chyba będę cię musiał nieść przez resztę drogi.
— Ale co z pańskimi przyjaciółmi?
— Jakimi przyjaciółmi?
— No tam, w Arizonie.
— A… No tak. — Grzbietem dłoni otarł pot z czoła. — Trudno powiedzieć. Właściwie nie wiem.
Widział pobielałe niebo, błysk energii jaśniejszy niż słońce. Ale samolot twierdził, że nie było impulsu elektromagnetycznego…
Pierwszy z udoskonalonych psów Rudy'ego wywęszył ich po piętnastu minutach marszu. Angie siedziała Turnerowi na plecach, obejmując go za ramiona, z nogami pod jego pachami; mocno splótł palce na mostku. Pachniała jak dzieciak z lepszej dzielnicy: delikatnie ziołowy aromat mydła czy szamponu. Myśląc o tym zastanowił się, jak on sam pachnie… Rudy miał prysznic…
— Ojej! Co to jest?
Zesztywniała mu na grzbiecie, wyciągnęła rękę.
Smukły szary pies obserwował ich z wysokiego nasypu na zakręcie szosy. Wąską głowę okrywał mu czarny kaptur nabijany czujnikami. Dyszał z wywieszonym jęzorem i wolno odwracał głowę tam i z powrotem.
— Wszystko w porządku — uspokoił ją Turner. — Pies strażniczy. Należy do mojego przyjaciela.
Dom rozrósł się, wypuszczając dodatkowe skrzydła i przybudówki, jednak Rudy jakoś nie pomalował łuszczących się desek oryginalnej budowli. Ogrodził za to płotem cały teren ze swoją kolekcją pojazdów, ale kiedy przybyli, brama stała otworem, a zawiasy pokrywała rdza i zieleń. Turner wiedział, że prawdziwe zapory są gdzie indziej. Cztery wspomagane psy biegły za nim, gdy człapał po żwirowym podjeździe, czując na ramieniu bezwładną głowę Angie i wciąż obejmujące go mocno ramiona.
Rudy czekał na werandzie w starych białych szortach i granatowej koszulce, w której z kieszonki wystawało co najmniej dziewięć różnego typu pisaków. Spojrzał na nich i w geście powitania uniósł puszkę holenderskiego piwa. Za jego plecami wyszła z kuchni blondynka w wytartej koszuli khaki; trzymała w ręku niklowaną łopatkę. Włosy miała krótko ścięte, zaczesane do góry i do tyłu w sposób, który na nowo zbudził myśli o Koreance w kapsule Hosaki, o płonącej kapsule, o Webber, o białym niebie… Zachwiał się na żwirze podjazdu; szeroko rozstawił nogi, by utrzymać dziewczynę; nagą pierś znaczyły strużki potu zmywające kurz martwego centrum handlowego z Arizony. Spojrzał na Rudy'ego i blondynkę.
— Przygotowaliśmy dla was śniadanie — oświadczył Rudy. — Kiedy pojawiliście się na psim ekranie, pomyśleliśmy, że będziecie głodni.
Dziewczyna jęknęła.
— To dobrze — powiedział Turner. — Zwichnęła nogę w kostce, Rudy. Trzeba się tym zająć. I jeszcze paroma rzeczami, o których muszę z tobą pogadać.
— Trochę za młoda dla ciebie, moim zdaniem — stwierdził Rudy i pociągnął z puszki.
— Nie pieprz, Rudy — wtrąciła kobieta. — Nie widzisz, że ją boli? Daj ją tutaj — poleciła Turnerowi i zniknęła za kuchennymi drzwiami.
— Wyglądasz inaczej. — Rudy przyjrzał mu się z uwagą i Turner zrozumiał, że jest pijany. — Tak samo, ale inaczej.
— Minęło sporo czasu — odparł, ruszając do drewnianych schodków.
— Robiłeś sobie operację czy co?
— Rekonstrukcję. Musieli mi odbudowywać twarz ze zdjęć. Zaczął się wspinać. Przy każdym ruchu grzbiet pulsował bólem.
— Całkiem nieźle — pochwalił Rudy. — Prawie nie zauważyłem. Czknął. Był niższy od Turnera i zaczynał tyć, ale mieli takie same brązowe włosy i bardzo podobne rysy.
Turner przystanął na schodach, kiedy ich oczy znalazły się na tym samym poziomie.
— Wciąż znasz się po trochu na wszystkim, Rudy? Trzeba przeskanować tę małą. I załatwić jeszcze parę spraw.
— Dobra — odpowiedział jego brat. — Zobaczę, co da się zrobić. Zeszłej nocy coś słyszeliśmy. Może grom dźwiękowy. Miałeś z tym coś wspólnego?
— Tak. W wiewiórczym gaju stoi myśliwiec. Dość dobrze schowany.
Rudy westchnął.
— Jezu… No dobrze, wnieś ją…
Przez lata Rudy ogołocił dom z większości przedmiotów, które mogły u Turnera wywoływać wspomnienia. I z tego powodu Turner odczuwał dla niego niejasną wdzięczność. Obserwował, jak blondynka wbija jajka do blaszanej misy. Pomarańczowe żółtka jajek kur na naturalnej karmie…
— Jestem Sally — powiedziała, mieszając jajka widelcem.
— Turner.
— On też inaczej cię nie nazywa — odparła. — Zresztą nigdy wiele o tobie nie mówił.
— Straciliśmy kontakt. Może powinienem iść na górę i mu pomóc?
— Siedź. Twojej małej nic z Rudym nie grozi. Ma dobrą rękę.
— Nawet pijany?
— Na rauszu. Przecież nie będzie jej operował, przyklei tylko dermy i obandażuje kostkę. — Na czarnej patelni rozkruszyła nad skwierczącym masłem suche skrawki tortilli i wylała na nie jajka. — Co jest z twoimi oczami, Turner? Twoimi i jej…
Zamieszała miksturę niklowaną łopatką, z plastikowego pojemnika dodała sosu salsa.
— Przeciążenia. Musieliśmy szybko startować.
— Wtedy zwichnęła nogę?
— Możliwe. Nie wiem.
— Gonią ciebie? Czy ją?
Zajęła się wyjmowaniem talerzy z szafki nad zlewem. Tani brązowy laminat drzwiczek wzbudził u Turnera nagłą falę nostalgii: jej opalone dłonie, tak podobne do rąk matki…
— Prawdopodobnie — odparł. — Nie wiem, o co tu chodzi. Jeszcze nie.
— Jedz. — Przerzuciła miksturę na biały talerz, sięgnęła po widelec. — Rudy boi się ludzi, którzy mogą przyjść za tobą. Wziął talerz i widelec. Para unosiła się z jajecznicy.
— Ja też.
— Przyniosłam ubranie — zawołała Sally, przekrzykując szum wody. — Zostawił je tu przyjaciel Rudy'ego. Powinno pasować.
Prysznic działał grawitacyjnie: deszczówka spływała ze zbiornika na dachu; na rurze ponad głowicą tkwił solidny, biały zestaw filtracyjny. Turner wysunął głowę między matowymi plastikowymi zasłonami i zamrugał.
— Dzięki.
— Dziewczyna jest nieprzytomna. Rudy sądzi, że to szok, zmęczenie. Mówi, że wyniki ma niezłe, więc może jej od razu zrobić skan.
Читать дальше