Wyszła, zabierając spodnie Turnera i koszulę Oakeya.
— Czym ona jest? — zapytał Rudy, podając mu zmiętą srebrzystą taśmę wydruku.
— Nie umiem tego odczytać. — Turner rozejrzał się po białym pokoju, szukając Angie. — Co z nią?
— Śpi. Sally jej pilnuje. — Rudy odwrócił się i przeszedł przez pokój. Turner przypomniał sobie, że kiedyś był tu salon. Rudy wyłączał kolejne konsole, światełka wskaźników gasły jedno po drugim. — Nie wiem, chłopie. Po prostu nie wiem. Co to jest, jakiś rak?
Turner szedł za nim, obok pulpitu z czekającym pod osłoną mikromanipulatorem, obok zakurzonych, prostokątnych ślepi rzędu przestarzałych monitorów. Jeden miał pęknięty ekran.
— To oplata całą jej głowę — oznajmił Rudy. — Jakby takie długie łańcuchy. Niepodobne do niczego, co w życiu widziałem.
— Co wiesz o biochipach, Rudy?
Rudy burknął coś. Wydawał się całkiem trzeźwy, ale spięty, podniecony. Co chwilę przeczesywał palcami włosy.
— Tak właśnie myślałem. Coś w rodzaju… nie implant. Przeszczep.
— Do czego to służy?
— Do czego? Skąd mam wiedzieć, do diabła? Kto jej to zrobił? Ktoś, dla kogo pracujesz?
— Chyba jej ojciec.
— O Jezu… — Rudy otarł dłonią wargi. — Na skanie daje cień jak guz, ale wyniki ma dobre, typowe. A normalnie jaka ona jest?
— Nie wiem. Zwykły dzieciak. — Wzruszył ramionami.
— Szlag by to… Dziwię się, że może chodzić. — Otworzył małą laboratoryjną lodówkę i wyjął oszronioną butelkę Moskovskiej. — Łykniesz z gwinta?
— Może później.
Rudy westchnął, przyjrzał się butelce i odstawił ją z powrotem.
— No więc, czego chcesz? Czegoś tak dziwacznego, jak ta mała ma w głowie, z pewnością ktoś wkrótce zacznie szukać. Może już szuka.
— Szuka — potwierdził Turner. — Nie jestem tylko pewien, czy wiedzą, że ona tu jest.
— Na razie. — Rudy wytarł dłonie o swoje przybrudzone szorty. — Ale prawdopodobnie się dowiedzą, co?
Turner kiwnął głową.
— Więc gdzie stąd pójdziesz?
— Do Ciągu.
— Dlaczego?
— Bo tam mam pieniądze. Otwarte linie kredytowe na cztery różne nazwiska. Nie da się powiązać ich ze mną. Mam też rozmaite kontakty, które będę mógł wykorzystać. I jeszcze dlatego, że Ciąg to dobra kryjówka. Jest go diabelnie dużo, wiesz?
— W porządku. Kiedy?
— Tak się przejąłeś, że chciałbyś od razu się nas pozbyć?
— Nie. Znaczy, nie wiem. To dość ciekawe, co twoja dziewczyna ma w głowie. Mam kumpla w Atlancie. Mógłby mi pożyczyć analizator funkcji, mapujący mózg jeden do jednego. Podłączyłbym ją i może bym wymyślił, do czego to służy… Może być sporo warte.
— Pewnie. Gdybyś wiedział, gdzie to sprzedać.
— Nie jesteś ciekawy? Czym ona właściwie jest? Wyciągnąłeś ją z jakiegoś laboratorium wojskowego?
Rudy znów sięgnął do lodówki, wyjął butelkę, otworzył, pociągnął łyk.
Turner wziął ją od niego, przechylił. Lodowaty płyn chlusnął mu na zęby. Przełknął, otrząsnął się.
— To korporacja. Wielka. Miałem stamtąd wyciągnąć jej ojca, ale przysłał ją zamiast siebie. A potem ktoś skasował naszą pozycję czymś, co wyglądało jak mała bomba jądrowa. Ledwie nam się udało. Jak dotąd. — Oddał bratu butelkę. — Rudy, nie przeholuj. Proszę. Kiedy się boisz, za dużo pijesz.
Rudy patrzył na niego.
— Arizona — powiedział. — Było w wiadomościach. Meksyk wciąż się o to wścieka. Ale to nie była bomba jądrowa. Wysłali tam ekipy, sprawdzili wszystko. Nic jądrowego.
— Więc co?
— Uważają, że działo sekwencyjne. Sądzą, że ktoś podwiesił hiperszybkościowe działo na towarowym sterowcu i rozwalił w diabły jakieś zrujnowane centrum handlowe na pustyni. Wiedzą, że był tam sterowiec, ale jak dotąd go nie znaleźli. Działo sekwencyjne można ustawić tak, że po wystrzale roztopi się w plazmę. A pocisk mógł być całkiem dowolny. Przy tych prędkościach sprawę załatwiłoby sto pięćdziesiąt kilo lodu. — Wziął butelkę, zakręcił, odstawił na pulpit. — Cała okolica należy tam do Maasa, Maas Biolabs. Zgadza się? Oni też byli w wiadomościach. W pełni współpracują z odpowiednimi władzami. Nic dziwnego. To by wyjaśniało, skąd wytrzasnąłeś tę swoją lalunię.
— Owszem. Ale nie wyjaśnia, kto strzelał z działa sekwencyjnego. I dlaczego.
Rudy wzruszył ramionami.
— Lepiej chodźcie to zobaczyć — odezwała się z progu Sally.
Znacznie później Turner siedział z Sally na werandzie. Dziewczyna zapadła w końcu w coś, co EEG Rudy'ego określił jako sen. Rudy zniknął w którymś ze swoich warsztatów, prawdopodobnie z butelką wódki. Świetliki fruwały nad krzewami przy bramie. Turner odkrył, że jeśli przymknie oczy, ze swojego miejsca na drewnianej huśtawce widzi niemal jabłoń, której już nie ma — na jej gałęzi wisiała kiedyś stara opona na srebrzystoszarym konopnym sznurze. Świetliki też wtedy fruwały, Rudy walił piętami o nagą, twardą ziemię i huśtał się coraz wyżej, a Turner leżał w gęstej trawie i patrzył w gwiazdy…
— Języki — odezwała się Sally z trzeszczącego wyplatanego fotela. Papieros w jej dłoni był czerwonym oczkiem w ciemności. — Mówi językami.
— Nie rozumiem.
— To właśnie robi twoja mała na górze. Znasz francuski?
— Nie, nie bardzo. Nie bez słownika.
— Niektóre zdania brzmiały jak francuski. — Czerwony ognik zmienił się na moment w krótką smugę, kiedy strzepywała popiół. — Kiedy byłam mała, mój staruszek zabrał mnie na taki stadion; widziałam jak tam dają świadectwo i mówią językami. Przestraszyłam się. I chyba dzisiaj też się przestraszyłam, kiedy zaczęła.
— Rudy nagrał końcówkę…
— Tak. Wiesz, z Rudym nie było dobrze. Głównie dlatego znów się tu sprowadziłam. Powiedziałam, że nie zostanę, jeśli nie wyjdzie na prostą, ale potem było z nim fatalnie. Jakieś dwa tygodnie temu. Wtedy wróciłam. I właściwie miałam już wyjechać, kiedy się zjawiłeś.
Rozżarzony papieros zatoczył łuk nad poręczą i upadł na żwir.
— Pije?
— Tak. I jeszcze te świństwa, które sobie przyrządza w laboratorium. Sam wiesz, on zna się po trochu prawie na wszystkim. Wciąż ma przyjaciół w okolicy. Opowiadają historie o tobie i o nim, kiedy jeszcze byliście dziećmi. Zanim wyjechałeś.
— On też powinien wyjechać — stwierdził.
— Nienawidzi miasta. Twierdzi, że i tak wszystko przychodzi po kablu, więc po co tam jeździć?
— Ja wyjechałem, bo tutaj nic się nie działo. Rudy zawsze umiał sobie znaleźć coś do roboty. Z tego, co widzę, dalej to potrafi.
— Powinieneś utrzymać kontakt. Chciał, żebyś tu był, kiedy umierała wasza matka.
— Byłem w Berlinie. Nie mogłem się wyrwać.
— Pewnie nie. Mnie też tu wtedy nie było. Przyszłam później. To było dobre lato. Rudy zwyczajnie wyciągnął mnie z tej szmatławej knajpy w Memphis. Wpadł tam pewnego wieczoru z gromadą wiejskich chłopaków, a następnego dnia byłam już tutaj. Właściwie nie wiedziałam dlaczego. Tyle że był dla mnie miły… wtedy… i dał mi szansę, żeby chwilę się zastanowić. Nauczył mnie gotować. — Zaśmiała się. — Lubiłam to, chociaż strasznie się bałam tych przeklętych kur na podwórzu.
Wstała i przeciągnęła się; zaskrzypiał fotel, a Turner nagle uświadomił sobie długość jej opalonych nóg, zapach rozgrzanej słońcem skóry tuż obok jego twarzy.
Położyła mu dłonie na ramionach. Oczy miał na poziomie pasa jej nagiej skóry na brzuchu, z delikatnym cieniem pępka nad szortami. Pamiętając Allison w białym pustym pokoju, miał ochotę wtulić tam twarz, smakować to wszystko… Miał wrażenie, że zakołysała się lekko, ale nie był pewien.
Читать дальше