William Gibson - Graf Zero

Здесь есть возможность читать онлайн «William Gibson - Graf Zero» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1997, ISBN: 1997, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Киберпанк, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Graf Zero: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Graf Zero»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Gibsonowska wizja przyszłości, nowoczesna i przerażająca prawdopodobna. Od czarnego rynku oprogramowania i zuchwałych kowbojów klawiatury, którzy planują wielkie skoki i rzucają się wgłąb systemów…
Przez snobistyczną kulturę świata sztuki, gdzie prawdziwy geniusz kryje się niczym ścigana zwierzyna… do elitarnego kręgu korporacyjnych technokratów.

Graf Zero — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Graf Zero», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Gdzie jesteśmy?

— Znajdujemy się o piętnaście metrów na południowo południowy wschód od zadanych współrzędnych lądowania — odparł samolot. — Znów straciłeś przytomność. Zdecydowałem się na maskowanie.

Sięgnął do szyi i wyjął z gniazda wtyczkę złącza, zrywając kontakt z maszyną. Tępo rozglądał się po kabinie, wreszcie znalazł dźwignię ręcznego otwierania. Sapnęły serwomotory, przesunęła się siatka polikarbonowych liści. Przerzucił nogę przez burtę, spojrzał w dół na dłoń opartą o kadłub przy brzegu kabiny. Polikarbon odtworzył tony szarości pobliskiego głazu; Turner widział, jak zaczyna malować plamę wielkości dłoni i koloru jego skóry. Przerzucił drugą nogę, pozostawiając na fotelu zapomniany rewolwer, i zsunął się na wysoką, słodką trawę. Tu zasnął znowu z głową opartą o ziemię, śniąc o płynącej wodzie.

Kiedy się zbudził, pełzł na rękach i kolanach, pod ciężkimi od rosy niskimi gałęziami. Wreszcie trafił na polanę i upadł, przetoczył się na plecy rozkładając ręce w geście, który wydał mu się kapitulacją. Wysoko nad nim coś małego i szarego oderwało się od gałęzi, chwyciło drugą, zawisło na moment i odbiegło, znikając z oczu.

Leż spokojnie, usłyszał głos odległy o całe lata. Leż spokojnie, rozluźnij się, a szybko o tobie zapomną… zapomną, że tu jesteś w szarości, świcie, rosie. Chcą tylko jeść, jeść i się bawić, a ich mózgi nie przechowają dwóch informacji, nie na długo. Leżał na wznak obok swojego brata, z nylonową kolbą winchestera na piersi, wdychając aromat metalu i oliwy, i zapach ogniska we włosach. A brat zawsze miał rację co do wiewiórek. Przychodziły. Zapominały o wyraźnym glifie śmierci wykreślonym w dole na połatanych dżinsach i błękitnej stali; wracały biegając po gałęziach, przystawały, by wąchać świt, a potem trzaskała dwudziestka dwójka Turnera i na ziemię spadało szare, bezwładne ciałko. Inne rozbiegały się i znikały, a Turner oddawał karabin bratu. I znowu czekali, czekali aż wiewiórki o nich zapomną.

— Jesteście jak ja — powiedział Turner wiewiórkom wyskakującym z jego snu. Jedna z nich usiadła nagle na grubym konarze i spojrzała prosto na niego. — Zawsze wracam. — Wiewiórka odbiegła w podskokach. — Wracałem, kiedy uciekałem od Holendra. Wracałem, kiedy leciałem do Meksyku. Wracałem, kiedy zabiłem Lyncha.

Leżał tam bardzo długo. Obserwował wiewiórki, a las budził się z wolna i ranek był coraz cieplejszy. Nadleciał kruk, wylądował hamując piórami rozczapierzonymi jak czarne mechaniczne palce. Sprawdzał, czy człowiek jest już martwy.

Turner wyszczerzył zęby i kruk odleciał.

Jeszcze nie.

Przeczołgał się z powrotem pod zwisającymi gałęziami i zobaczył, że dziewczyna siedzi w kabinie. Miała na sobie luźną białą koszulkę przeciętą po przekątnej logo MAAS-NEOTEK. Na piersiach dostrzegł świeże plamki krwi — znowu krwawiła z nosa. Jasne niebieskie oczy, nieprzytomne i zdezorientowane, tkwiły w żółto-czarnych sińcach niby w egzotycznym makijażu.

Młoda, zauważył. Bardzo młoda.

— Jesteś córką Mitchella — stwierdził, wygrzebując imię z biosoftowego dossier. — Angela.

— Angie — poprawiła odruchowo. — A pan kim jest? Krew mi leci z nosa.

Pokazała mu krwawy goździk zmiętej chusteczki.

— Turner. Oczekiwałem twojego ojca. — Przypomniał sobie rewolwer; drugą dłoń trzymała schowaną za burtą kabiny. — Wiesz, gdzie jest teraz?

— Na płaskowyżu. Myślał, że potrafi ich przekonać, wyjaśnić… Bo oni go potrzebują.

Podszedł o krok bliżej.

— Kogo?

— Maasa. Radę. Nie mogą sobie pozwolić, żeby mu zrobić krzywdę. Prawda?

— A dlaczego mieliby mu zrobić krzywdę? Jeszcze krok.

Pokrwawioną chusteczką dotknęła nosa.

— Bo mnie posłał na zewnątrz. Bo wiedział, że chcą mnie skrzywdzić, może nawet zabić. Przez te sny.

— Sny?

— Myśli pan, że coś mu zrobią?

— Nie, na pewno się nie odważą. Wejdę teraz do kabiny, dobrze?

Kiwnęła głową. Musiał przesunąć palcami po kadłubie, by znaleźć płytkie wgłębienia uchwytów. Mimetyczna powłoka ukazywała mu liście i mech, gałązki… A potem był już na górze, obok niej, i zobaczył rewolwer przy jej stopie.

— Ale czy to nie on miał lecieć? Czekałem na niego… na twojego ojca.

— Nie. Tego nie planowaliśmy. Mieliśmy tylko jedną lotnię. Nie mówił panu? — Zaczęła drżeć. — Niczego panu nie powiedział?

— Dosyć… — Położył jej dłoń na ramieniu. — Powiedział nam dosyć. Wszystko będzie dobrze…

Przerzucił nogi do wnętrza, pochylił się, odsunął od jej stopy Smith Wessona i znalazł kabel sprzęgu. Wciąż ją obejmując, podniósł wtyczkę i wcisnął do gniazda za uchem.

— Podaj procedury kasacji wszystkiego, co zapamiętałeś w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin — polecił. — Chcę wymazać ten kurs do Mexico City, twój lot z wybrzeża, wszystko…

— Nie wprowadzono żadnego planu lotu do Mexico City — oznajmił głos: bezpośrednie złącze neuralne na audio.

Turner spojrzał na dziewczynę i rozmasował szczękę.

— Gdzie mieliśmy lecieć?

— Do Bogoty. — Myśliwiec wyrecytował współrzędne punktu lądowania, do którego nie dotarli.

Zamrugała. Powieki miała tak ciemne jak oczodoły.

— Z kim pan rozmawia?

— Z samolotem. Czy Mitchell mówił ci, gdzie powinnaś dotrzeć?

— Do Japonii.

— Znasz kogoś w Bogocie? Gdzie mieszka twoja matka?

— Nie. Chyba w Berlinie. Właściwie jej nie znam.

Skasował banki pamięci samolotu; usunął to, co zostało z programów Conroya: przelot z Kalifornii, dane identyfikacyjne ich pozycji, plan lotu, który dostarczyłby ich na pas w odległości trzystu kilometrów od miejskiego centrum Bogoty…

Ktoś w końcu znajdzie myśliwca. Pomyślał o satelitarnym systemie szpiegowskim Maasa i zastanowił się, czy pomogą cokolwiek programy ukrycia i ucieczki, jakie kazał samolotowi realizować. Mógłby zaproponować maszynę Rudy'emu, na części, ale wątpił, czy Rudy zechce się w to pakować. Co prawda już pokazując się na farmie z córką Mitchella na holu wciągnie Rudy'ego w bagno po samą szyję. Ale nie miał gdzie iść, nie miał gdzie szukać tego, co teraz było najpotrzebniejsze.

Mieli przed sobą cztery godziny marszu po zapomnianych ścieżkach i wzdłuż porośniętej zielskiem, krętej dwupasmowej drogi krytej spękanym asfaltem. Drzewa wydawały się inne niż pamiętał, a potem uświadomił sobie, jak bardzo wyrosły przez lata jego nieobecności. W regularnych odstępach mijali kikuty drewnianych słupów, podtrzymujących kiedyś przewody telefoniczne, teraz osłonięte zaroślami głogu i wiciokrzewu. Już dawno ścięto te słupy na opał i zabrano kable. Na poboczu pszczoły brzęczały wśród kwiatów…

— Czy tam, gdzie idziemy, będzie coś do jedzenia? — spytała dziewczyna. Podeszwy jej białych tenisówek szurały o czarny asfalt.

— Pewno — pocieszył ją Turner. — Ile tylko zechcesz.

— Teraz chcę tylko wody.

Odsunęła z opalonego policzka kosmyk kasztanowych włosów. Zauważył, że kuleje; krzywiła się za każdym razem, kiedy stawiała na ziemi prawą stopę.

— Co ci się stało?

— Kostka. Chyba kiedy posadziłam lotnię. Skrzywiła się znowu, ale szła dalej.

— Odpoczniemy.

— Nie. Chcę już tam dojść. Dojść gdziekolwiek.

— Odpocznij — powiedział, wziął ją za rękę i poprowadził na skraj szosy. Naburmuszona usiadła przy nim, ostrożnie wyciągając nogę.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Graf Zero»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Graf Zero» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


William Gibson - Lumière virtuelle
William Gibson
William Gibson - Mona Lisa s'éclate
William Gibson
William Gibson - Comte Zéro
William Gibson
William Gibson - Mona Liza Turbo
William Gibson
William Gibson - Neuromancer
William Gibson
William Gibson - Zero history
William Gibson
William Gibson - Neurománc
William Gibson
William Gibson - Count Zero
William Gibson
libcat.ru: книга без обложки
William Gibson
William Gibson - Johnny Mnemonic
William Gibson
Отзывы о книге «Graf Zero»

Обсуждение, отзывы о книге «Graf Zero» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x