Сергей Лукьяненко - Zimne brzegi

Здесь есть возможность читать онлайн «Сергей Лукьяненко - Zimne brzegi» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Zimne brzegi: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Zimne brzegi»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Zimne brzegi — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Zimne brzegi», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

- Trzymaj się, Ilmar!

Helen dotknęła zapalnika. Jak jej się udawało robić to wszystko ze złamaną ręką - nie mam pojęcia. Nogami też naciskała jakieś dźwignie i pedały, jakby jechała na modnym bicyklu.

Pode mną ryknął pchacz. Niczym baron Münchhausen, który dosiadł rakiety, mknęliśmy na ognistym rumaku...

- Helen, przecież mówili, żebyś oszczędzała...

Ugryzłem się w język. To ciągłe pragnienie dawania rad! Dlaczego wszyscy zawsze wiemy lepiej, jak robić to, czego sami nie umiemy?!

Na szczęście Helen zajęta sterowaniem nie usłyszała mnie. Robiła coś dziwnego - zadzierała dziób maszyny coraz wyżej, jakbyśmy naprawdę byli puszczonym w górę karnawałowym fajerwerkiem.

- Helen... - wyszeptałem ochrypłym z przerażenia głosem. Potem zamknąłem oczy, ale wcale nie poczułem się lepiej. Wiedziałem, że lecimy prosto w niebo, ale wszystkie zmysły zapewniały mnie, że spadamy w dół. Szybowiec kołysał się miotany na boki. Zaraz wbijemy się w kamienie...

Otworzyłem oczy. Trzeba było wypić całą brandy Petera... Chmury były tuż nad nami i ciągle się przybliżały.

Jakby słysząc moje myśli, Helen odezwała się nagle:

- Peter klnie teraz w żywy kamień. On w ogóle nie wierzy w pchacze...

Przełknąłem kulę w gardle i powiedziałem:

- Skopcy są tchórzliwi z natury...

- Co? A, nie, on nie jestem skopcem, po prostu złożył obietnicę wystrzegania się radości cielesnych...

Chmury były coraz bliżej. Próbowałem zobaczyć, jak daleko jest ziemia, ale wydawało się, że wszędzie jest niebo.

- Helen, chmury...

- Co chmury? Nie bój się to tylko złudzenie, para...

- Wiem, nie jestem głupcem!

Wiedziałem, oczy wiście wiedziałem, jeszcze z dzieciństwa, nauczyciel w szkole wiele opowiadał o postępie w nauce. Tylko trudno uwierzyć, że to para, gdy się widzi, że są szczelne i grząskie, jak brudny śnieg. Wbijemy się i utkwimy albo odbijemy i spadniemy w dół... Jak lecieliśmy ze Smutnych Wysp, niebo było jasne i nie myślałem o tym niebezpieczeństwie, a teraz...

- Helen...

- Prawda, że ładną bajkę opowiedziałam komendantowi? Przydał się twój idiotyczny strój. Umiesz chociaż rysować?

Jęknąłem ze wstydu. Helen, tak jak przedtem Mark, odwracała moją uwagę, gadała byle co, byle mnie uspokoić. Jej i tak jest ciężko - ile tam przed nią cyferblatów i dźwigni. Jej ramiona cały czas się ruszają, widocznie niełatwo sterować szybowcem ze złamaną ręką. Praca awiatora nawet dla mężczyzny jest ciężka, a dla kobiety, zwłaszcza inwalidki... zupełnie niemożliwa...

- Helen, nie przejmuj się mną - poprosiłem. - Ja się trzymam.

Odpowiedziała dopiero po minucie, gdy chmury były tuż obok.

- Brawo, Ilmar...

Jej pochwała dodała mi sił. Zacisnąłem zęby, powstrzymując krzyk, gdy flanela chmur przykryła nas. Nie wydałem ani jednego dźwięku.

To było jak skok do mętnej wody!

Za szybami zrobiło się ciemno, tylko z tyłu, od ryczącego pchacza, płynęło pomarańczowe światło. A dalej szaro, buro, jak w wojłoku...

- Ilmar... jak się czujesz?

- W porządku... - wyszeptałem. - Helen, nie masz nic do picia?

- Tam gdzie wtedy. Tamta kieszeń jest na suchary i butelki.

Odwróciłem się, wymacałem kieszeń. Aha...

Po kilku porządnych łykach mi ulżyło. Teraz mogłem spokojnie patrzeć na szarą mgłę na zewnątrz. Rzeczywiście, para, mgła, złudzenie...

- Helen, po co wlecieliśmy w chmury?

- Musimy wznieść się nad warstwę chmur.

Pociągnęła dźwignie, szybowiec pchnęło do przodu, zapadła cisza.

- Pchacz się spalił? - zapytałem.

- Tak. Milcz...

Wydawało mi się, że Helen wpatruje się w mleczne obłoki, próbując znaleźć coś zrozumiałego tylko dla niej. Ręka jej zawisła nad zapalnikiem. Chce spalić jeszcze jeden pchacz?

- Wychodzimy - powiedziała z wyraźną ulgą.

I w tym momencie świat wokół zajaśniał. Wyszliśmy z chmur.

Krzyknąłem, ale nie ze strachu - z zachwytu. To było takie piękne... Człowiekowi po prostu nie dane jest patrzeć na takie piękno...

Pod nami ciągnęły się obłoki. Zwarta zasłona, jak okiem sięgnąć. Ale już nie szare, nie smętne, lecz białe niczym zaspy śniegu. Pod nami rozciągało się teraz bezkresne zaśnieżone pole, pagórkowata równina, której nigdy nie dotykała ludzka stopa. Zawijasy, zastygłe fontanny, leniwe wodospady obłokowej piany... a nad tym wszystkim oślepiające błękitne niebo i jasne słońce.

- Helen... - wyszeptałem. - Jak pięknie, Helen...

Morze chmur pod nami żyło swoim niespiesznym, zrównoważonym życiem. Płynęły leniwe powietrzne rzeki, wirowały obłokowe odmęty, śnieżnym pyłem przelatywały przezroczyste strzępy chmur. Nad białą równiną leciała ciemna plamka, przeskakując lekko największe nawet zaspy. Przez chwilę wpatrywałem się w nią, próbując zrozumieć, co to za ptak wzbił się ponad obłoki. Potem zawołałem:

- Helen, to nasz cień?

- Tak - odwróciła się, a przez jej twarz przemknął uśmiech. - Podoba ci się?

Kiwnąłem.

- Lubię latać nad chmurami. Ale to niebezpieczne.

- Dlaczego?

- Długo by wyjaśniać. Wiele jest przyczyn, Ilmar, na przykład: lód.

Rzeczywiście było zimno, ale otulony w płaszcz, zapatrzony we wspaniałą krainą obłoków, nie zwróciłem uwagi na niebezpieczeństwo.

- A co tu ma do rzeczy lód? Można zamarznąć?

- Spójrz na skrzydła.

Skrzydła połyskiwały szkliście, pokryła je cienka skorupka lodu.

- Obciążenie. Skrzydła specjalnie pomalowano na ciemny kolor, żeby lepiej nagrzewały się w słońcu. Ale za bardzo namiękliśmy, przechodząc przez chmury, i teraz lód ciągnie nas w dół. Będę musiała spalić drugi pchacz.

- Dobra - powiedziałem, sadowiąc się wygodniej. Nie czułem już strachu, nawet bawiła mnie własna krótka panika. Obok Helen, najlepszego awiatora świata, ponad cudowną krainą obłoków, nie myślałem o niebezpieczeństwie.

Drugi pchacz spłonął szybciej, albo tak mi się zdawało. Ale kiedy wzbiliśmy się jeszcze wyżej, białe morze pod nami wygładziło się. Powietrze stało się bardzo zimne, parzące.

- Jak ci się oddycha? - zapytała Helen. Jej głos trochę się zmienił, był teraz cieńszy, bardziej przenikliwy.

Oddychało się rzeczywiście dziwnie... jakby wysoko w górach... no tak, przecież za jednym zamachem wzbiliśmy się na wysokość alpejskich szczytów!

- Ciężko!

- Wytrzymaj. Jesteśmy na wysokości trzech kilometrów. Rozumiesz? Byłeś górach?

- Tak... Helen, a jeszcze wyżej?

- Udusiłbyś się. I skrzydła nie utrzymają. Uszy cię nie bolą?

- Nie... powiedz, a ty latałaś wyżej?

- Tak, ale niewiele. To prawie granica dla szybowca. Na balonie można wznieść się na dziesięć kilometrów, ale tam już nie ma czym oddychać. Siedzą w hermetycznej kabinie, oddychają powietrzem, który wzięli z ziemi na Słowo. Powietrza można wziąć, ile się chce, prawie nic nie waży. Czyszczą je chemią...

Zamilkła na chwilę i dodała:

- Niebo jest tam czarne, jak w nocy, a obok słońca widać gwiazdy. Chciałabym to zobaczyć.

Nic nie powiedziałem. To musiało być przerażające. Noc, kryjąca się na wysokościach, w jasnym niebie... gwiazdy, migoczące wokół słońca. Zbyt żywo to sobie wyobraziłem.

- Ale to już beze mnie... - wymamrotałem. - Wolałbym piramidę przejść na wylot niż takie strachy...

Lecieliśmy i lecieliśmy, i nie widać było końca morza obłoków. Zauważyłem, że szybowiec się zniża. Niby nic, niby dziób ciągle zadarty w górę, ale obłoki były coraz bliżej.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Zimne brzegi»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Zimne brzegi» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
Сергей Лукьяненко
Сергей Лукьяненко - Трикс (авторский сборник)
Сергей Лукьяненко
Сергей Лукьяненко - Участковый
Сергей Лукьяненко
Сергей Лукьяненко - Именем Земли
Сергей Лукьяненко
Сергей Лукьяненко - Конкуренты
Сергей Лукьяненко
libcat.ru: книга без обложки
Сергей Лукьяненко
libcat.ru: книга без обложки
Сергей Лукьяненко
Отзывы о книге «Zimne brzegi»

Обсуждение, отзывы о книге «Zimne brzegi» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x