się.
*
Rudy po wojnie dalej uczył się na górnika, ale w Zagłębiu Ruhry. Dosłużył się funkcji sztygara. Dziesięć lat po spotkaniu w parku przypadkiem wpadł na blondynka przed filharmonią w Düsseldorfie. Hans stał się znanym pianistą. Muzyk dotrzymał słowa, ilekroć koncertował, w kasie czekały dwa darmowe bilety. Górnik korzystał z okazji regularnie, ale jakoś nigdy nie zapytał znajomka, dlaczego zmienił instrument ani co się stało z czarnymi skrzypcami.
Mniej więcej siedemdziesiąt lat później
Pukanie do drzwi zabrzmiało dziwnie. Było słabe, delikatne wręcz, jakby gość bał się stukać zbyt głośno. Stanisława oderwała wzrok od książki i uniosła wysoko brwi.
- Nieczęsto ktoś mnie odwiedza, a listonosz stuka inaczej - mruknęła leniwie.
- Sprawdzę, kto to - zaproponowała jej kuzynka.
- Yhym... Jeśli to jakiś akwizytor, nakop mu w tyłek i spuść po schodach. - Stanisława wróciła do lektury. - Albo poszczuj psem.
- Nie mamy psa - odpowiedziała Katarzyna, idąc do przedpokoju.
- Yhm... To udaj, że chcesz coś kupić, i zażądaj paragonu z kasy fiskalnej, a potem nastrasz go urzędem skarbowym - goniły ją kolejne polecenia. - Jak już ucieknie, towar możesz mi pokazać, najwyżej się wyrzuci.
- O nie! Z tym urzędem skarbowym to zbyt okrutne - zaprotestowała Katarzyna.
- Nie ma kary wystarczająco okrutnej za przerwanie damie lektury!
Kobieta podeszła do drzwi i wyjrzała przez judasza. Facet stojący na wycieraczce mógł
mieć dwadzieścia kilka lat. Faktycznie wyglądał trochę na akwizytora, ale oni zazwyczaj
chodzą w tanich garniturach z supermarketu, a ten ubrany był we flanelową koszulę i polar.
Poza tym brakowało mu tej bezczelnej pewności siebie, która zwykle charakteryzuje domokrążców żyjących z wciskania ludziom kitu. Wzruszywszy ramionami, przekręciła klucz. Cofnęła się o krok. Gdyby nieznajomy coś kombinował, wystarczyło sięgnąć w bok, by wygodnie złapać rękojeść siedemnastowiecznego czekanika, zawieszonego pomiędzy kurtkami.
- Dzień dobry - ukłonił się przybysz. - Szukam panny Stanisławy Kruszewskiej...
Katarzyna na chwilę przymknęła oczy. Panny? Kuzynka, z tego, co wiedziała, była wdową po własnoręcznie zaszlachtowanym mężu. Pani z niej czy panna?
- Cholera - podsumowała swoje rozterki lingwistyczne. - To znaczy dzień dobry.
Kuzynka, eee... przyjmie pana. Stasia, do ciebie! - zawołała.
Uprzejmym gestem wskazała przybyszowi drogę w głąb mieszkania. Raz jeszcze otaksowała go wzrokiem. Wyczuła strach. Nie miał przy sobie żadnej broni, chyba że ukrył
coś w aktówce. Zamknęła drzwi i podążyła za nim. Stanisława przyjęła gościa w gabinecie.
Zdążyła założyć garsonkę i siedząc za biurkiem, wyglądała niezwykle władczo. Gruba poduszka położona na krześle dodawała jej trochę wzrostu.
- Czym mogę służyć, panie...
- Zdzisław Cel.
Przechyliła pytająco głowę.
- Potrzebuję pomocy alchemika... hmmm... eee... w tym przypadku alchemiczki - bąknął
speszony.
- Od dawna nikt już nie bawi się w produkcję złota z ołowiu, uzyskiwanie niewidzialności, warzenie eliksirów nieśmiertelności. Nikogo nie pociągają temu podobne bzdury. Alchemicy wymarli jak dinozaury setki lat temu. - Wzruszyła ramionami.
- Z całym szacunkiem, ale pani na szczęście jak dotąd nie wymarła...
- Co chce pan przez to powiedzieć?
Przez chwilę miał minę, jakby chciał uciec. Przełamał się jakoś. Otworzył teczkę, wyjął z niej kserokopię stronicy starej amerykańskiej gazety i ponownie się ukłoniwszy, położył
przed nią na biurku. Rzuciła okiem tylko raz i to wystarczyło.
- Szlag! - syknęła i zagryzła wargi.
Angielski tytuł, biegnący przez całą stronę, głosił wszem wobec: Ochotnicy z Polski dotarli do obozu generała Granta . Zdjęcie przedstawiało ją i kilkoro innych Polaków.
Przeleciała wzrokiem tekst artykułu.
- Mam za swoje - burknęła.
Zbyt często używała prawdziwego nazwiska. Podczas wojny secesyjnej, daleko od domu, daleko od miejsc, w których ktokolwiek mógłby ją rozpoznać, wróciła do niego. Fotografia była wówczas modną nowinką, a Stanisława uległa czarowi nowoczesności. Zachciało jej się pozować dziennikarzom... Ale jak tu nie zapozować w nowiutkim, szytym na miarę stroju pielęgniarki? No i proszę - wtopa. Zostawiła po sobie ślad. Nieusuwalny.
Łypnęła okiem. Facet miał minę człowieka, który czegoś potrzebuje. Który się boi, ale jest zdeterminowany. Wyglądał na silnego fizycznie, była jednak pewna, że w razie czego we dwie dadzą sobie z nim radę.
- Nie byłem pewien - wymamrotał... - Ale teraz, gdy na panią patrzę...
- Czułam, że już za długo tu mieszkam - prychnęła. - A pan nie wie, że tacy jak ja zazdrośnie strzegą swojej prywatności i bezwzględnie likwidują każdego, kto wtyka nos w ich sekrety? - wsiadła na niego, machając oskarżycielsko palcem.
- Eeee... Z tego, co czytałem, alchemia miała być najwyższym przejawem ludzkiego ducha, alchemicy zaś, ci prawdziwi, stanowili wzorzec wszelkich cnót humanistycznych -
odparł. - Dostępne źródła wyraźnie akcentują ich bezinteresowność, szlachetność, poświęcenie oraz ogromną wiedzę, będącą źródłem najwyższej klasy moralności...
- To co robimy? Może stuknę go czymś w potylicę, zwiążę, zaknebluję, a zanim dojdzie do siebie, spakujemy walizki i na Balice...? - zaproponowała Katarzyna. - Za cztery, pięć godzin możemy być na przykład w Hiszpanii.
Nieznajomy odruchowo wtulił głowę w ramiona.
- Po co zaraz to wiązanie i kneblowanie? Jeśli nie jestem mile widziany, to po prostu wyjdę - bąknął. - Skoro odbieracie mnie jako zagrożenie, może lepiej uznajmy, że mnie tu nie ma i jakby ktoś pytał, nigdy nie było? - zaproponował.
- Dobra, w sumie to nieważne, obędziemy się bez potylicy i bez pogrzebu nocą na Plantach... - westchnęła Stanisława, unosząc odbitkę do oczu. - Pamiętam tamtą broszkę, straciłam ją... A, to nieistotne. Proszę, pan usiądzie. - Wskazała fotel. - W imię tych najwyższych cnót humanistycznych, czy jak to pan ślicznie, acz pompatycznie określił... Co pana do nas sprowadza i w czym mogłybyśmy pomóc?
- To skomplikowane... - odpowiedział, kompletnie skołowany. - Ale chętnie wyjaśnię.
- Pewnie chwilę to potrwa. Usiądź z nami - poprosiła kuzynkę Stasia.
- Chodzi o moją siostrę - powiedział. - Zachorowała. No, może to nie jest najlepsze określenie. Znajomy zakonnik od dominikanów podpowiedział mi, żebym odszukał
alchemików. Wspomniał też, że niedawno, kilka lat temu, w Krakowie widział mistrza Sędziwoja, gdy ten odwiedzał klasztor. I że z tego, co mu się o uszy obiło, ulubiona uczennica
wielkiego alchemika nadal przebywa w mieście. Zabrałem się za poszukiwania. Dobry tydzień mi zajęło...
- Tydzień!? - Stanisława gwizdnęła przez zęby. - To moja kuzynka przed naszym pierwszym spotkaniem, nadużywając służbowego sprzętu, tropiła mnie przez wiele miesięcy, a pan...
- Postęp techniczny nieustannie idzie do przodu - westchnęła Katarzyna. - To, co dawniej zajmowało lata, dziś załatwia się od ręki.
- Tak czy inaczej, Sędziwój nie żyje - oznajmiła Stanisława.
- O tym też mi powiedziano. Dlatego przyszedłem do pani jako jego następczyni. -
Skłonił głowę z szacunkiem.
- Niewiele umiem - zastrzegła. - Daleko mi do jego wiedzy i umiejętności. Ale w czym konkretnie miałabym pomóc?
- Chodzi o moją siostrę - powtórzył. - Ona... - zawahał się na chwilę, usiłując znaleźć odpowiednie słowa. - Odpłynęła. Dusza jej uciekła, jak ktoś powiedział, i to chyba dobre określenie jej stanu. Wygląda to na autyzm albo coś podobnego. Siedzi, milczy, nie ma z nią kontaktu... Posadzimy przy stole, postawimy talerz, zazwyczaj je sama. Ale czasem i to nie...
Читать дальше