— Stać! Coś jest nie tak!
Noc pojaśniała. Powietrze wypełniły rozpędzone kule ognia. Zapewne widziano je po raz pierwszy od ciężkich walk toczonych pod koniec wojen z Władcami Cienia. Broń tę stworzyła w wielkich ilościach Pani, część udało się ocalić i troskliwie przechować. Ludzie, którzy nią operowali, nie brali udziału w ataku na bramę. Zajmowali się tylko ostrzałem, do którego wybrano wszystkich zdolnych wyłowić sylwetkę Łabędzia spośród Szarych i Gwardzistów.
Od tego zależało jego życie.
Ogień runął na tę flankę oddziału, która znajdowała się po przeciwnej stronie niźli miejsce, gdzie Sahra i ja przykucnęłyśmy pod murem. Wierzba wyraźnie się wystraszył. Teraz, w miarę jak ogień będzie powoli przesuwał się w stronę wejścia, odcinając go, powinien wycofać się w kierunku wejścia dla służby, by znaleźć się obok nas.
Dobry stary Łabędź. Chyba musiał wcześniej czytać mój scenariusz. Kiedy oddział jego ludzi rozszarpywały kule ogniste, on ulotnił się i z dłonią przy ścianie pobiegł przed siebie, o kilka kroków wyprzedzając zabójczą nawałnicę. Kiedy nad jego i naszymi głowami zaczęły latać łzy stopionego kamienia oraz fragmenty płonących ciał, zdałam sobie sprawę, że niestety, nie doceniłam siły własnej broni. Trzeba było użyć mniejszej liczby miotaczy.
Łabędź potknął się o wyciągniętą nogę Minh Subredil. Jakoś tak się stało, że kiedy padł na kamienie bruku, jego twarz znalazła się na wprost oblicza śliniącej się idiotki. A czubek ostrza jej sztyletu ulokował się dokładnie pod jego brodą.
— Nie próbuj nawet oddychać — wyszeptała.
Kule ogniste topiły mur pałacu, w który uderzały. Drewniana brama stała w płomieniach. Było dość jasno, by towarzysze mogli zobaczyć, że mamy już naszego człowieka. Zaczęli kłaść ogień znacznie celniej. Opór Szarych, którzy przybiegli na pomoc, stał się mniej bezładny. Naprzód ruszył kolejny atak. Kilku braci przejęło Łabędzia. Przy okazji skopali nas i sklęli. A odchodząc, zabrali ze sobą naszą broń — stanowiło to element manewru powszechnego odwrotu, po tym jak pozorowany atak załamał się, choć nie napotykał żadnego poważniejszego oporu.
Kiedy zniknęli w ciemnościach, stało się to, czego obawialiśmy się najbardziej.
Na blankach ponad nami pojawiła się Duszołap, najwyraźniej chcąc osobiście sprawdzić, co się dzieje. Subredil i ja domyśliłyśmy się jej obecności, ponieważ walki natychmiast ustały. A potem w jej stronę pomknęła ulewa ognistych kul.
Mieliśmy szczęście. Była tak całkowicie zaskoczona, że mogła się tylko uchylać. Wówczas nasi bracia zrobili to, czego należało się po nich spodziewać. Zwyczajnie zwiali. Umknęli poza zasięg jej spojrzenia i wtopili się w tłum Taglian, zanim Protektorka zdążyła spuścić swe nietoperze i wrony.
Wiedziałam, że w ciągu kilku najbliższych minut w efekcie naszych poczynań okolicę ogarnie niezłe zamieszanie. Gdyby tłum okazał się nazbyt spokojny, ludzie mieli jeszcze podgrzewać atmosferę, rozpuszczając najbardziej niewiarygodne plotki.
Subredil i Sawa podeszły kolejne dwadzieścia jardów w stronę furtki dla służby. Właśnie osunęłyśmy się na ziemię, aby udając rozpacz, ślinić się, obejmować i zawodzić, równocześnie obserwując płonące trupy, kiedy czyjś pełen przerażenia głos zapytał:
— Minh Subredil. Co ty tu robisz?
Jaul Barundandi. Nasz szef. Nawet nie spojrzałam w górę.
A Subredil nie odpowiedziała, póki Barundandi nie szturchnął jej czubkiem buta i nie zadał powtórnie swego pytania, nawet całkiem miłym głosem. Wtedy odrzekła:
— Chciałyśmy dzisiaj przyjść wcześniej. Sawa bardzo potrzebuje pracy. — Rozejrzała się dookoła. — Gdzie są pozostali?
A więc byli jeszcze inni, czworo lub pięcioro jeszcze bardziej chętnych zająć pierwsze miejsca w kolejce. Uciekli. Mogli oznaczać kłopoty. Nie mówiąc już o tym, co byli w stanie zobaczyć, zanim uciekli. Pierwsza salwa ognistych kul miała ich śmiertelnie przerazić i rozproszyć, jeszcze zanim Łabędź dotrze do miejsca, gdzie byłyśmy — jednak nie przypominałam sobie, by coś takiego miało miejsce.
Subredil skłoniła się w stronę Barundandiego. Wpiłam się w nią jeszcze mocniej i zawyłam. Poklepała mnie po ramieniu i wydała kilka nieartykułowanych dźwięków. Barundandi najwyraźniej dał się nabrać — zwłaszcza kiedy Subredil, odkrywszy, że jeden z kłów jej Ghangheshy złamał się, zaczęła płakać i szukać go po omacku na ziemi.
Kilku kolegów Jaula również wyszło na zewnątrz, teraz rozglądali się dookoła, pytając się nawzajem, co się stało. Podobnie rzecz miała się przy głównym wejściu, gdzie ogłupiali Gwardziści i przecierający ze snu oczy funkcjonariusze policji nie potrafili pojąć, o co w tym wszystkim chodziło i co powinni zrobić. Któryś krzyknął: — Jasna cholera! Te ognie przepaliły mur na wylot, a on ma osiem stóp grubości! — Wciąż przybywali kolejni Shadar z jednostek stacjonujących w promieniu chyba całej mili, zbierając martwych i rannych Szarych, również próbując zrozumieć, co się stało.
W głosie Jaula Barundandiego zabrzmiały jeszcze łagodniejsze tony. Krzyknął na swych pomocników:
— Pomóżcie tym kobietom wejść do środka. Tylko delikatnie. Wielcy i potężni być może zechcą z nimi porozmawiać.
Moje mimowolne wzdrygnięcie chyba nie było na tyle widoczne, by nas zdradzić. Liczyłam na to, że dostanę się do środka, ale nie przyszło mi do głowy, że kogoś może zainteresować, co mają do powiedzenia dwie pariaski.
8
Niepotrzebnie się przejmowałam. Zostałyśmy przepytane przez kilku mocno wytrąconych z równowagi sierżantów Szarych, którzy najwyraźniej zajęli się nami, aby tylko zatkać usta Jaulowi Barundandiemu. Pokojowiec chyba liczył na zbyt wiele, sądząc, że zdoła zapewnić sobie łaski przełożonych dzięki dostarczeniu naocznych świadków tragedii.
Kiedy zrozumiał, że niczego w ten sposób nie zyska, jego troska natychmiast zaczęła słabnąć. Kilka godzin po tym, jak zostałyśmy zabrane do środka, kiedy Pałac wciąż jeszcze trząsł się z podniecenia i kiedy krążyło już po nim tysiąc zupełnie niestworzonych plotek, a dowódcy Gwardzistów i Szarych wciąż sprowadzali więcej i więcej godnych zaufania żołnierzy oraz słali kolejnych szpiegów, by obserwowali zachowanie regularnej armii w koszarach — tak na wszelki wypadek, gdyby jakimś sposobem atak stanowił jej dzieło — Minh Subredil i jej zidiociała szwagierka już ciężko pracowały. Barundandi kazał im sprzątnąć komnatę, w której obradowała Tajna Rada. Po posiedzeniu został nieopisany bałagan. Ktoś najwyraźniej stracił panowanie nad sobą i wywrócił wszystko do góry nogami.
Barundandi poinformował nas:
— Dzisiaj czeka cię naprawdę ciężka praca, Minh Subredil. Niewielu ludzi zgłosiło się od rana. — W jego głosie brzmiała gorycz. Przez ten atak nie zdołał zebrać zbyt wielu popychadeł. Nie przyszło mu nawet do głowy, by wyrazić wdzięczność bogom, że wciąż jeszcze żyje. — Z nią wszystko dobrze? — Miał na myśli mnie, Sawę. Dalej całkiem wiarygodnie udawałam osobę całkowicie roztrzęsioną.
— Nic jej się nie stanie, póki będę blisko. Dzisiaj lepiej nie przydzielać jej pracy, podczas której nie będzie mnie miała w zasięgu wzroku.
Читать дальше