– Nam też to nie pomoże – westchnęła alchemiczka.
– Ciekawe, swoją drogą, kto go zabił… Bo pomyślałam sobie właśnie…
– Że Sędziwój?
– Tak. Rapier, rękawiczki rzucone na zwłoki, kula z krócicy… Może wpadli na siebie jakoś przypadkowo? Zaprosił go do domu, wywiązała się walka…
– Niewykluczone. Na ile ten portrecik jest dobry?
– Bardzo dokładny…Chcesz go użyć zamiast zdjęcia?
– Nie, chyba nie da rady. Widzisz, fotografia to konkret. A tu rysował z pamięci. Nawet jeśli dobrze wyłapał podobieństwo, to charakterystyczne punkty mogą być w ciut innych miejscach…
– A nie możesz go wyszukać bazą? Przecież jeszcze cię nie odcięli? Jeśli znalazłaś ten dom po zaledwie kilku godzinach grzebania, to może…
– Nie mam punktu zaczepienia – pokręciła głową. – Wtedy mogłyśmy się domyślać, że ma dom i jaki posiada samochód. Potem wystarczyło proste porównanie. Tu…
Zamyśliła się.
* * *
Mistrz Sędziwój wlókł się noga za nogą. W głowie ciągle mu się kręciło, jakby za dużo wypił. Zawroty przychodziły falami, ale lodowate nocne powietrze powoli przyniosło mu ulgę. Na Plantach usiadł na chwilę na zroszonej ławce.
– Tetraheksanol – mruknął sam do siebie.
Tym zaprawił go Dymitr. Alkohol sześciowęglowy, z podwójnym wiązaniem i chyba trzema grupami wodorotlenowymi – jednak nauka współczesnej chemii nie poszła w las. Coś pamiętał. Wiedział też o czymś, co niechętnie wspominały podręczniki. Tetraheksanol działał podobnie jak poczciwy alkohol etylowy, tyle że siedemnaście razy mocniej. Jeden gram tego draństwa walił po głowie jak trzydzieści cztery gramy wódki. Ile Dymitr dolał mu do wina? Kieliszek był spory, a zatem teoretycznie efekt, jakby wytrąbił duszkiem trzy półlitrówki.
Alchemik poweselał
– Niezły ze mnie pijus – stwierdził.
Wstał. Nogi zaczęły go słuchać, wreszcie mógł iść nie zataczając się. Wymiotował po drodze kilka razy, więc niewiele trucizny przedostało mu się do krwiobiegu. Kilka głębokich wdechów i ruszył naprzód, z każdym krokiem coraz pewniej. Przy Barbakanie minął go patrol policji. Gliniarze obrzucili zaskoczonym spojrzeniem długi, brązowy płaszcz, szeroką, białą kryzę i cudaczne nakrycie głowy.
– Ale wariat – mruknął jeden, gdy oddalili się na tyle, że nieznajomy nie mógł ich już słyszeć.
– Nie wariat, tylko szlachcic – pouczył go surowo drugi. – Tu czasem się tacy po nocy szlajają…
– A może duch? – trzeci obejrzał się, ale mistrza nie było już widać.
Kilkanaście minut później zapadał w głęboki sen na swoim strychu. Zanim rzucił się na materac, wysuszył duszkiem pół litra wody mineralnej. Kac to objaw odwodnienia, dehydratacji mózgu. Wprawdzie nie wiedział, jak działa to chemiczne draństwo, ale wolał się zabezpieczyć… Warto by się pomodlić, lecz dawno temu przyjął zasadę, że nie robi tego po pijanemu ani w te dni, gdy kogoś zabija. Za uratowanie życia podziękuje Bogu jutro.
* * *
Było dobrze po północy, gdy Katarzyna przyłożyła dłoń do czoła księżniczki. Wreszcie trochę chłodniejsze. Rany na twarzy wyglądały dziwnie, zasnuło je coś na kształt łuski, ale skóra wokoło przestała być czerwona.
– No, przydałaby mi się taka odporność – mruknęła alchemiczka.
Poszły spać.
* * *
Stasię obudził ruch. Odruchowo sięgnęła pod poduszkę i dopiero, gdy pod palcami poczuła chłodną kolbę nagana, otworzyła oczy. Księżniczka. Doszła, widać, nad ranem do siebie, bo teraz, zawinięta w koc, siedziała w kuchni przy stole i stołową łyżką wyjadała jogurt z opakowania. Na jednym oku miała gustowną, czarną przepaskę z lycry. Wyglądała jak młoda piratka.
– Wstałaś już? – zdziwiła się alchemiczka. – Może powinnaś poleżeć?
– Za parę minut bym was obudziła…
– Po co? Dziś sobota… – Katarzyna też wstała. Przeszła przez mieszkanie jak błędna i włączyła wodę na herbatę. Półlitrowy kubek liściastej był w stanie postawić ją na nogi. Zawsze. Otworzyła drzwiczki lodówki i brwi ze zdumienia powędrowały jej do góry.
– Odkupię – zaofiarowała się Monika.
– Moja droga, zjadłaś trzy litry jogurtu… Zaszkodzi ci.
Księżniczka tylko pokręciła głową.
– Jak oczy? – zapytała alchemiczka.
– Jedno już w zasadzie dobrze, tylko obraz trochę rozmazany. W drugim na razie widzę jasne i ciemne plamy… Dziękuję wam – wstała z szacunkiem. – Uratowałyście mi życie…
– Khm, drobiazg – mruknęła agentka. – Nie ma o czym mówić. Coś ci jeszcze potrzeba? Ja wiem, cielęcej krwi?
Wampirka uśmiechnęła się tylko.
– Nie… Trzeba dorwać Dymitra.
– Nie trzeba – odparła spokojnie alchemiczka. – Ktoś nas wyręczył. Gdy ty siedziałaś w piwnicy, przyszedł do niego w odwiedziny i przypalikował do podłogi rapierem. Sądzimy, że to mógł być Sędziwej…
– Faktycznie. Może już jutro uda się go odszukać – na jej twarzy odmalowała się dziwna tęsknota.
– Jeszcze biolog – przypomniała Monika.
Spojrzały na nią zaskoczone.
– Właśnie – agentka zmarszczyła brwi, – wczoraj w gorączce mówiłaś coś o jakimś biologu… O co ci chodziło?
– Sieklucki. Torturował mnie razem z Dymitrem.
– Co?! – Stanisława zerwała się na równe nogi. – Zabiję to ścierwo!
– On coś kombinuje – powiedziała księżniczka. – Coś naprawdę grubszego. Wspomniał… – przymknęła oczy. – To było dziwne… Pytał Dymitra, czy wampiry zarażają się czarną ospą.
– Co to ma do rzeczy! – zdumiała się Katarzyna – Przecież… Przecież ospy już nie ma! Po tym zresztą cię rozszyfrowałyśmy, masz blizny po niej, a udawałaś, że urodziłaś się w dziesięć lat po ostatnim odnotowanym przypadku…
– Mówił też coś o kulturach bakterii. Że jeszcze nie dojrzały.
– Pamiętasz te szklane baniaczki w pracowni biologicznej? – alchemiczka spojrzała na kuzynkę. – Sama powiedziałaś, że to kultury bakterii. A może…
– Ale po co? Po co komu galon zarazków i to tak zjadliwych?
– Kto wie? To ty miałaś do czynienia z kryminalistami. Może chce przeprowadzić atak terrorystyczny? A może sprzeda to komuś? Mało to świrów na świecie? Korea, Libia, Irak… może nawet wujaszek Osama…
– Nie jesteśmy w Klewkach… ale… – w oczach agentki błysnęło coś naprawdę wrednego. – Wiem już, jak go załatwimy.
Usiadła do komputera. Uruchomiła program, załogowała się do sieci CBŚ. Kilka minut stukała w klawisze, a potem napisała SMS-a i gdzieś wysłała.
– Co kombinujesz? – zaciekawiła się księżniczka.
– Kontrolowany przeciek dla naszego sojusznika – uśmiechnęła się. – Krakowska ekspozytura CIA dostała właśnie cynk o tym, że Mikołaj Sieklucki, członek polskiej sekcji Al-Quaidy, przygotował osiem litrów zawiesiny czarnej ospy.
– Przecież nie uwierzą…
– Zakład?
Uruchomiła odbiornik i podłączyła go do komputera. Na ekranie pojawił się obraz ze wszystkich kamer. Powiększyła ten sprzed szkoły. Długo musiały czekać. Dopiero po dwudziestu minutach przed budynek zajechały furgonetka i czarny mercedes.
– A ten tu po co? – zapytała Stanisława.
– Akredytowany dyplomata dla ochrony akcji. W razie czego chroni go immunitet, ubezpiecza kumpli…
Dwaj agenci poradzili sobie szybko z drzwiami. Po kilkunastu minutach wynieśli ze szkoły kilka kartonów czegoś.
– No to chyba po kłopocie – mruknęła księżniczka. – Tylko pytanie, czy dorwą nauczyciela… Mógł uciec.
Читать дальше