Jarosław Grzędowicz - Pan Lodowego Ogrodu. Tom 3

Здесь есть возможность читать онлайн «Jarosław Grzędowicz - Pan Lodowego Ogrodu. Tom 3» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Pan Lodowego Ogrodu. Tom 3: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Pan Lodowego Ogrodu. Tom 3»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

PAN Z WAMI. Jako i ogród jego. Wstąpiwszy, porzućcie nadzieję. Oślepną monitory, umilkną telefony. Tu włada magia.
WŁADZA… Wystarczyło zaledwie czworo obdarzonych jej pełnią Ziemian, by z planety Midgaard uczynić prawdziwe piekło.
VUKO DRAKKAINEN… Podąża śladami ich przerażającego szaleństwa. Z misją: Zlikwidować! Wsadzić do promu i odesłać na Ziemię, albo zabić. I pogrzebać na bagnach. Problem w tym, że oni stali się… Bogami.
FILAR, cesarski syn, w krótkim życiu zaznał już losu władcy i wygnańca, wodza i niewolnika. Podąża ku przeznaczeniu, szukając ratunku dla swego skazanego na zagładę świata. Podobnie jak Vuko, i jego próbowano już zabić na najprzeróżniejsze sposoby.
Wsiadasz? Lodowy drakkar topnieje…

Pan Lodowego Ogrodu. Tom 3 — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Pan Lodowego Ogrodu. Tom 3», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Unosiła się w wielkiej okrągłej sali oddzielonej od nas kratą w kształcie liści i kwiatów, za kryształowymi szybami. Ogromny pień drzewa z plątaniną korzeni układającą się niczym wielka, udrapowana spódnica obrastał ją do pasa, korzenie oplatały jej talię i piersi. Pień wyglądał, jak powinien wyglądać pień starego drzewa, ale równocześnie wydawał się miękki, kołysał się i falował na wszystkie strony jak prawdziwa tkanina, skrzypiąc jednak przy tym niczym drewno. Kobieta, wielka, o dziwacznej obcej twarzy poznaczonej cierpieniem, okolonej chmurą zmierzwionych jak runo włosów, kołysała się powoli z rozrzuconymi ramionami, a wokół niej fruwały dzikie dzieci, nie większe od dłoni, trzepocące skrzydłami i wlokące za sobą smugi rozjarzonego pyłu.

Śpiewaliśmy. Powoli, cichymi głosami, bez końca.A potem pomału wszystko się uspokoiło, kryształowe szyby, przez które widzieliśmy Panią, zaczęły powlekać się płatami srebra i nagle stały się taflą lustra. Zobaczyłem w nim tłum pięknych, delikatnych istot, otulonych tęczowymi skrzydłami jak płatkami kwiatów, a między nimi dwa ohydne żelazne potwory – Benkeja i mnie. Kolczaste i zębate smoki, podobne do jeźdźców z mojego snu. Benkej jęknął i zakrył twarz dłońmi, a ja zrozumiałem, że to Bolesna Pani nas zobaczyła i teraz staniemy się częścią jej snu. Przez mętniejące szyby zobaczyłem jeszcze, jak Pani przestaje się poruszać i powoli zwiesza głowę. Koszmar się skończył.

Do doliny powrócił spokój. Pusty, bezsensowny, mglisty spokój chorobliwego snu, który zatapiał nas niczym letnia, mętna woda. Toczyły się dni i sączył się czas. Myślę, że płynął poza doliną. Tam wypełniało się lato, płynęły dni i tygodnie, ale tu przeżywaliśmy wciąż ten sam nijaki, mglisty dzień bez początku i końca, grzebiąc w ziemi i krzątając się sennie bez specjalnego celu.

Czas zatapiał nas i wydawało mi się, że zaczynamy się zmieniać. Upodabniamy się do sennych, zgłuszonych istot, które snuły się wraz z nami po dolinie.

Jednak odkąd Pani spojrzała na mnie przez lustro, zmieniły się moje sny. Zacząłem śnić to, co ona. Czasem płynąłem przez dolinę wśród liści, dzikich dzieci pląsających w kwiatach albo tańczących na powierzchni stojącej wody, jakby była lustrem, w mgle jarzącego się pyłu i smętnej, cichej muzyki. Czasem jednak nadchodził koszmar i wtedy byłem zagubioną, przerażoną dziewczynką, którą ścigały potwory z oślizgłego mięsa, z nabrzmiałymi członkami, wielkimi jak konary drzewa, pękała ziemia i wyrastały z niej ociekające śluzem wargi, które mnie pochłaniały, zewsząd bryzgał na mnie gęsty, śliski płyn, obłaziły mnie jakieś członowane żuki, z ciemności wyciągały się tłuste dłonie, które wdzierały się w każdy zakamarek ciała.

Budziłem się wtedy z krzykiem i wiedziałem, że musimy śpiewać i usypiać Panią, zanim jej koszmary wedrą się do doliny.

I zawsze w tych snach wracała do mnie jaskinia. Czarna jaskinia w zboczu góry, jaskinia, w której mieszkał olbrzymi ślepy wąż. Ta jaskinia przerażała mnie najbardziej i nie wiedziałem dlaczego.

A pewnej nocy w snach nagle coś się zmieniło. Zobaczyłem zwykłego mężczyznę w luźnych czarnych spodniach i szarej kurcie z wyhaftowanymi okrągłymi znakami na piersi i rękawach, z nożem przy boku. Mężczyzna był szczupły, miał krótkie czerwone włosy i wypukły nos jak dziób ptaka i skądś go znałem. Pojawił się wśród wijących się jak macki drzew, lśniących od śluzu grzybów sterczących z ziemi jak słupy, a za jego plecami widziałem jaskinię ślepego węża. „Już czas, Filarze!” – powiedział mężczyzna. „Spójrz w niebo, Filarze, i obudź się!” A potem odwrócił się i wszedł do jaskini, która mnie tak przerażała.

Nazajutrz rzeczywiście się obudziłem. Inaczej niż zwykle. Jakbym obudził się naprawdę. Zobaczyłem Benkeja, jak snuje się bez celu, mamrocąc coś do siebie. Zobaczyłem, że na jego ramionach wyrastają małe czarne piórka. Chwyciłem go za ramiona i potrząsnąłem, ale popatrzył bez wyrazu, wziął rozwidlony kij, którego używaliśmy jako motyki, i poszedł na pole.Ja nie chciałem i nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Przeszedłem przez osadę i patrzyłem, jakbym widział ją po raz pierwszy. Czułem smród brudu i odchodów, widziałem nędzne dachy i kalekie istoty, potykające się na swoich cudacznych kończynach, o skołtunionych włosach, pełnych igliwia i śmieci, patrzyłem na ropiejące wrzody, tam gdzie wyrastały im z pleców postrzępione skrzydła, albo pokręcone węźlaste palce i wargi pokaleczone przez ostre, zwierzęce kły. W dolinie dzieci przestały dorastać, więc pozostawały na zawsze małymi, złośliwymi istotami, które biegały samopas. Dotąd unikałem ich, a teraz zobaczyłem, że mają obłąkane twarze i pokryte są skorupą brudu, że ich niezliczone ranki ropieją, a w oczach czai się głód.

A potem wszedłem na zbocze góry, mijając pola i zagajnik, tak wysoko, jak tylko zdołałem, i usiadłem tam, patrząc na północ.

Wyglądało to na tęsknotę, która prowadzi do gwałtowności, więc natychmiast ściągnąłem na siebie dzikie dzieci. Nadleciały znikąd, dwoje czy troje, z tych najmniejszych, podobnych do owadów. Patrzyłem na ich nagie dziecięce ciała, trochę większe od dłoni męża, i pomyślałem sobie, że żadna istota nie może latać na tak maleńkich i wiotkich skrzydłach. Ledwo przyszło mi to do głowy, jedno z nich rzeczywiście spadło na ziemię z głuchym plaśnięciem i wydało z siebie zaskoczony okrzyk bólu. Nie bałem się ich, bo widziałem je dziesiątki razy. Zanuciłem pieśń i kolejne zasnęło w powietrzu, a ostatnie śmignęło w dół zbocza ciężkim, koślawym lotem i zaplątało się w gałęzie drzewa poniżej.

A ja siedziałem tak wśród trawy i stopniowo docierało do mnie, kim jestem.

Aż późnym popołudniem zobaczyłem coś zdumiewającego. Najpierw pomyślałem, że to słońce spada, ale świeciło normalnie, przedzierając się przez lekką mgłę. Porwałem się na nogi i patrzyłem ze ściśniętym gardłem, jak przez niebo sunie oślepiająca mała plamka ognia, ciągnąc za sobą strugę białego dymu. Trochę to wyglądało jak strzała sygnałowa, lecz było tak wysoko, że nikt nie zobaczyłby z takiej odległości żadnej strzały, choćby miał oczy sokoła. Obłok w kształcie prostej linii przeciął całe niebo, wskazując dokładnie na północ, a ciągnąca go iskra zmieniła kolor na czerwony i zgasła. Został tylko warkocz jak ogon latawca, który zaczął się strzępić i rozwiewać, a potem gdzieś daleko na północy na niebie wykwitło coś, co przypominało kwiat, ale było tak drobne, że szybko znikło, choć wytężałem wzrok, aż oczy zaczęły mnie w końcu piec i zaszły łzami.

Czułem, że cały dygocę i natychmiast muszę coś zrobić. Przechodziły mnie dreszcze i nagle wróciłem do siebie. W jednej chwili.

Stałem tak, patrzyłem, jak pasmo dymu wskazuje na północ, i nagle powiedziałem: „Jestem Filar, syn Oszczepnika. Tohimon klanu Żurawia”.

A potem ruszyłem na dół.

Chata była pusta, kiedy zacząłem pakować swoje rzeczy. Mieliśmy sakwy i podróżny kosz. Najpierw podgrzałem trochę wody z popiołem, a potem zabrałem go w misce nad strumień, gdzie zdjąłem z siebie rozpadające się łachmany i umyłem się. Później znalazłem w koszu przepaskę, koszulę i spodnie, które nie wiem dlaczego, kiedyś wydawały mi się brudne i które zamierzałem uprać, lecz o tym zapomniałem. Założyłem na głowę mój podróżny kapelusz i wziąłem do ręki laskę szpiega, spakowałem do kosza dwie pochodnie, wyschnięty kowczy ser i gliniasty chleb. Nóż tropiciela powiesiłem u boku pod kurtą, a potem usiadłem, bawiąc się starą piszczałką, którą kiedyś Benkej wyrzeźbił, kiedy wędrowaliśmy jako wolni ludzie, i czekałem. Kiedy wrócił, podniosłem ją do ust i zacząłem grać.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Pan Lodowego Ogrodu. Tom 3»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Pan Lodowego Ogrodu. Tom 3» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Pan Lodowego Ogrodu. Tom 3»

Обсуждение, отзывы о книге «Pan Lodowego Ogrodu. Tom 3» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x