Leżały czas jakiś sapiąc i dysząc, potem zaczęły Bilba zasypywać pytaniami. Musiał dokładnie wyjaśnić, jakim cudem potrafi znikać wszystkim z oczu, a historia o znalezieniu pierścienia tak ich zainteresowała, że na chwilę zapomniały o własnych tarapatach. Szczególnie Balin kazał sobie wciąż na nowo opowiadać o Gollumie, zagadkach i całej tej przygodzie, w której oczywiście pierścień odgrywał najważniejszą rolę. Ale kiedy zmierzchało, powstały nowe, inne zupełnie pytanie: gdzie jesteśmy? Gdzie jest nasza ścieżka? Skąd wziąć coś do jedzenia? Co począć dalej? Te pytania powtarzali bez końca i zdawało się, że od małego hob–bita spodziewają się usłyszeć na nie odpowiedź. Widać z tego jasno, ze gruntownie zmienił się sąd krasnoludów o panu Bagginsie i że kompania nabrała dla niego wiele szacunku (jak to Gandalf przepowiedział). Nie narzekały, byle narzekać, lecz naprawdę oczekiwały, że Bilbo obmyśli jakiś wspaniały sposób ratunku. Dobrze teraz rozumiały, że zginęłyby, gdyby nie pomoc hobbita, i dziękowały mu wielokrotnie. Ten i ów nawet wstał i kłaniał mu się w pas, chociaż potem padał wyczerpany na ziemię i długą chwilę zbierać musiał siły, żeby się podnieść. Odkrycie tajemnicy, dzięki której mógł stawać się niewidzialnym, wcale nie umniejszyło ich szacunku dla Bilba. Hobbit miał nie mniej rozumu niż szczęścia, a na dodatek jeszcze czarodziejski pierścień — trzy bardzo cenne skarby. Doprawdy, tak go obsypali pochwałami, iż Bilbo zaczął wierzyć, że mimo wszystko tkwi w nim żyłka zuchwałego poszukiwacza przygód; więcej jednak czułby w sobie męstwa, gdyby było co na ząb położyć.
Ale nie było nic a nic. Żaden też z wędrowców nie miał siły, by wybrać się na poszukiwanie żywności i zagubionej ścieżki. Zagubiona ścieżka! Myśl o niej uporczywie nękała skołataną głowę Bilba. Siedział wpatrzony przed siebie, ale widział tylko nie kończący się las. Wkrótce wszyscy pomilkli. Z wyjątkiem Balina. Balin bowiem przez długi czas, gdy inni zaniechali rozmów i przymknęli oczy, powtarzał pod nosem, murcząc i chichocząc:
— Gollum! A niechże go! Więc takim sposobem przemknął wtedy koło mnie, hobbita! Teraz rozumiem! A powiadał, że po prostu czołgał się cichcem! Guziki w drzwiach zostawił. Dobry sobie ten Bilbo, Bilbo, bo, bo… — i Balin kiwnął się usypiając, a wtedy cisza zaległa na długo.
Nagle Dwalin otworzył jedno oko i rozejrzał się po kompanii.
— Gdzie jest Thorin? — spytał.
Jakby ich piorun trzasnął! Oczywiście, było ich razem trzynastu, dwunastu krasnoludów i jeden hobbit. Gdzie się podział Thorin? Jaki zły los mógł go spotkać, jaki czar, jakie dzikie bestie go porwały? Skulone na ziemi, zabłąkane krasnoludy drżały ze zgrozy. Tymczasem wieczór zmienił się w czarną noc, znużeni wędrowcy posnęli i śniły im się okropne sny.
Musimy ich na razie zostawić tak, śpiących w lesie, zbyt wyczerpanych i chorych, by pełnić kolejno wartę przy obozie.
Thorina wzięto do niewoli znacznie wcześniej niż resztę kompanii. Pamiętacie, jak Bilbo wkroczywszy w krąg świateł padł niby kłoda i usnął na miejscu? Następnym razem Thorin wysunął się naprzód i w momencie gdy światła pogasły, zapadł w kamienny sen. Nie słyszał nic, ani nawoływań zabłąkanych w ciemnościach przyjaciół, ani ich krzyków, gdy zostali zaatakowani i obezwładnieni przez pająki, ani zgiełku bitwy stoczonej następnego dnia. Wreszcie nadeszły leśne elfy, związały Thorina i zabrały z sobą. Bo owe istoty ucztujące w lesie były to oczywiście leśne elfy. Nie są one złe, ale mają tę wadę, że nie ufają nieznajomym. Chociaż rozporządzają potężną magią, zawsze są i były nawet w tamtych czasach bardzo ostrożne. Różnią się wyraźnie od elfów z zachodu, zwanych wysokimi, są od nich groźniejsze i mniej mądre. Większość (podobnie jak ich krewniacy, rozproszeni wśród wzgórz i po górach) pochodzi bowiem od starożytnych plemion, które nigdy nie przebywały na zachodzie i nie znały wróżek. Natomiast elfy „lekkie", elfy podziemne (czyli gnomy) oraz elfy morskie, zanim ściągnęły z powrotem w Szeroki Świat, żyły w tamtych krainach przez długie wieki, ucząc się czarów, zdobywając mądrość i wiedzę, opanowując magię, ćwicząc się w sztuce wyrabiania pięknych i cudownych przedmiotów. Na Szerokim Świecie elfy leśne przesiadywały w półmroku przed wzejściem słońca i księżyca, potem zaś wędrowały po lasach rosnących w tej stronie, gdzie słońce wschodzi. Najbardziej lubią skraj puszczy, stąd bowiem mogą niekiedy wymykać się na łowy lub robić wycieczki na otwarte tereny przy świetle księżyca i gwiazd; odkąd zjawili się ludzie, elfy stopniowo wycofywały się coraz głębiej w mroki. Zawsze jednak były i nadal są elfami, to znaczy dobrymi istotami.
W ogromnej grocie, o kilka mil od skraju Mrocznej Puszczy, na jej wschodnich brzegach, mieszkał podówczas najpotężniejszy król leśnych elfów. Pod kamiennymi drzwiami jego siedziby szumiała rzeka, która spod wzgórz leśnych płynęła przez puszczę dalej, na moczary rozciągające się u stóp zalesionej wyżyny. Olbrzymia grota rozgałęziała się na niezliczone mniejsze i miała wyjścia na wszystkie strony, a sięgała pod ziemię daleko i dzieliła się na mnóstwo korytarzy oraz wielkich sal; była jednak jaśniejsza i suchsza niż lochy goblinów, mniej też od nich głęboka i nie tak niebezpieczna. Zresztą poddani króla elfów przebywali najczęściej w lesie, tam polowali i tam budowali sobie domy lub szałasy z gałęzi. Spośród innych drzew szczególnie upodobali sobie brzozy. Grota służyła jako pałac królewski, obronny skarbiec i twierdza elfów w razie walki z nieprzyjaciółmi.
Służyła również jako więzienie. Tam więc elfy zawlokły Thorina, obchodząc się z jeńcem dość szorstko, ponieważ na ogół niezbyt lubią krasnoludów, a poza tym podejrzewały w nim wroga. Dawnymi czasy toczyły wojny z niektórymi rodami krasnoludów, oskarżając je o kradzież swoich skarbów. Sprawiedliwość każe mi wyjaśnić, że krasnoludy zupełnie inaczej przestawiały tę sprawę; twierdziły, że odebrały jedynie to, co im się należało, bo król elfów zawarł z nimi umowę na obróbkę złota i srebra, a kiedy robotę wykonano, odmówił zapłaty. Król elfów miał tę słabość, że kochał się w skarbach, szczególnie w srebrze i białych drogich kamieniach; a choć miał wielkie bogactwa, pragnął je pomnożyć, bo wciąż jeszcze nie dorównywał innym starodawnym władcom elfów. Lud jego nie trudził się w kopalniach, nie kuł kruszców, nie wyrabiał klejnotów, nie zajmował się też wiele ani handlem, ani uprawą ziemi. Wszystko to wie doskonale każdy krasnolud, widział także i Thorin, choć jego ród nie miał nic wspólnego z dawną zwadą, o której wspomniałem. Toteż bardzo go oburzyło złe traktowanie, jakiego doznał od elfów, kiedy uwolniony od czarów odzyskał przytomność. Postanowił sobie, że nie powie ani słowa o złocie i klejnotach, choćby go nie wiem jak za język ciągnięto.
Gdy postawiono Thorina przed obliczem króla, ten spojrzał na jeńca surowo i zaczął go brać na spytki. Ale Thorin odpowiadał tylko, że umiera z głodu.
— Dlaczego ty i twoi przyjaciele po trzykroć usiłowaliście napaść na moich ucztujących poddanych? — spytał król.
— Nie napadaliśmy na nich — odparł Thorin — przyszliśmy prosić o jedzenie, bo umieraliśmy z głodu.
— Gdzie są teraz twoi kompani i co robią?
— Nie wiem, ale obawiam się, że umierają gdzieś w lesie z głodu.
— Coście robili w lesie?
— Szukaliśmy jadła i napoju, bo umieraliśmy z głodu.
— Ale po co przyszliście do lasu? — z gniewem spytał król.
Читать дальше