Thorin zaciął zęby i nie powiedział więcej ani słowa.
— Niech i tak będzie! — rzekł król. — Zabierzcie go i zamknijce na cztery spusty. Poczekamy, aż się namyśli wyznać prawdę, choćby to miało trwać sto lat.
Elfy spętały Thorina, zaprowadziły do jednej z najgłębszych jaskiń, zamkniętej drzwiami z grubych desek, i tam pozostawiły w samotności. Dały mu jednak jeść i pić do syta, jeśli nie do smaku. Leśne elfy to bądź co bądź nie gobliny, obchodzą się zazwyczaj przyzwoicie nawet z najgorszymi wrogami, gdy mają ich w swym ręku. Spośród wszystkich żywych stworzeń tylko dla olbrzymich pająków nie mają litości.
Leżał więc biedny Thorin w lochu króla elfów. A gdy się nacieszył chlebem, mięsem i wodą, zaczął się dręczyć myślą o swoich nieszczęsnych kompanach, nie wiedząc, co się z nimi stało. Wkrótce miał o nich usłyszeć, ale to już należy do następnego rozdziału i stanowi początek nowej przygody, w której raz jeszcze hob–bit okaże się nader pożyteczny.
Nazajutrz po bitwie z pająkami Bilbo i jego towarzysze raz jeszcze podjęli desperacką próbę odszukania ścieżki, nim zamrą z głodu i pragnienia. Wstali z ziemi i powlekli się w kierunku, który ośmiu wędrowcom spośród trzynastu wydawał się właściwy, nigdy jednak nie zdołali sprawdzić, czy tak było rzeczywiście. Gdy odrobina światła za dnia rozjaśniająca mrok leśny, zmierzchłą znów i zmieniła się w czarność nocy, nagle w krąg zabłysły pochodnie jak setki czerwonych gwiazd. Elfy leśne, uzbrojone w łuki i oszczepy, obskoczyły wędrowców i rozkazały im zatrzymać się w miejscu.
Nie mogło być mowy o jakimkolwiek oporze. Nawet gdyby krasnoludy nie były tak wyczerpane, że właściwie chętnie oddawały się w niewolę, nie mogłyby się bronić mając za cały oręż małe noże przeciw strzałom elfów, które trafiały ptaka w locie nawet po ciemku. Toteż wszyscy posłuchali wezwania, siedli i po prostu czekali, co się dalej stanie. Z wyjątkiem Bilba, bo hobbit szybko wsunął pierścień na palec i uskoczył na bok. Dlatego to elfy, ustawiwszy związanych jeńców w długi szereg, doliczyły się dwunastu, Bilba zaś nie znalazły i nie włączyły do rachunku.
Nie słyszały go też ani nie czuły węchem drepcącego w pewnej odległości za blaskiem ich pochodni, gdy odprowadzały jeńców w głąb lasu. Krasnoludom zawiązano oczy, lecz nie stanowiło to wielkiej różnicy, skoro Bilbo, mając oczy otwarte, również nic nie widział i nie orientował się, dokąd idą, a wszyscy razem nie mieli pojęcia, skąd wyruszyli. Bilbo musiał dobrze wyciągać nogi, żeby nadążyć za światłami, bo elfy nie zważając na zmęczenie i osłabienie więźniów popędzały ich do jak najszybszego marszu. Król nakazał pośpiech. Niespodzianie pochodnie zatrzymały się i hobbit ledwie dogonił towarzyszy, gdy już wkraczali na most, przerzucony nad rzeką do królewskich drzwi. W dole czarna woda rwała ostro, a most kończył się bramą u wylotu olbrzymiej groty, która ciągnęła się we wnętrzu stromej góry porosłej drzewami. Wielkie brzozy schodziły aż na sam brzeg rzeki, niemal wyrastając z wody.
Elfy pchnęły kolumnę jeńców na most, lecz Bilbo ociągał się chwilę na końcu pochodu. Ziejący wylot groty nie nęcił go wcale; dopiero w ostatnim momencie zdecydował się podzielić los towarzyszy i wśliznął się, depcąc na pięty ostatniemu z jedenastu elfów, nim ciężkie wrota królewskiej siedziby zatrzasnęły się z łoskotem.
Wewnątrz płonęły czerwono łuczywa, a elfy z eskorty więźniów śpiewały maszerując przez kręte, długi, rozbrzmiewające echem korytarza, zupełnie inne niż lochy goblinów, bo mniejsze, nie tak głęboko wydrążone pod ziemią i wypełnione świeższym powietrzem. W wielkiej sali, podpartej kolumnami wyciosanymi z litej skały, siedział w rzeźbionym drewnianym fotelu król elfów. Na głowie miał koronę splecioną z jagód i czerwonych liści, jesień bowiem już się zbliżała. Wiosną nosił koronę z leśnych kwiatów. W ręku trzymał berło z rzeźbionej dębiny.
Postawiono przed nim jeńców, a chociaż spojrzał na nich groźnie, kazał ich zaraz uwolnić z więzów, widząc, jak są obdarci i znużeni.
— Zresztą powrozy są tutaj niepotrzebne — rzekł. — Dla tych, których wprowadzono za moje zaczarowane wrota, nie ma drogi ucieczki.
Długo i dociekliwie wypytywał krasnoludy o ich zamiary, cel podróży, miejsce zamieszkania; niewiele więcej dowiedział się jednak od nich niż od Thorina. Więźniowie byli rozgoryczeni i zagniewani, toteż nie silili się nawet na uprzejmość.
— Cóż ci zawiniliśmy, o królu? — rzekł Balin, najstarszy pod nieobecność Thorina w kompanii. — Czy to zbrodnia zabłądzić w lesie, cierpieć głód i pragnienie, wpaść w zasadzkę pająków? A może pająki są u ciebie na służbie, może są twoimi ulubieńcami, skoro oburzasz się, żeśmy je pozabijali?
Te pytania oczywiście jeszcze bardziej rozgniewały króla, więc powiedział:
— Zbrodnią jest przekraczanie granic mojego królestwa bez pozwolenia. Czy nie wiesz, że wdarliście się do mojego państwa i używaliście dróg zbudowanych przez moich poddanych? Czy nie pamiętasz, że trzykrotnie zakłócaliście spokój moich dworzan ucztujących w lesie, a hałasując i krzycząc wywabiliście pająki z kryjówek? Wywołaliście tyle zamieszania, że mam prawo usłyszeć, co was tu sprowadza, a jeżeli nie zechcecie mi tego powiedzieć, zamknę was w więzieniu i będę trzymał, póki nie nauczycie się rozumu i grzeczności.
Potem kazał zamknąć każdego krasnoluda w osobnej celi, dać wszystkim jeść i pić, lecz nie wypuszczać nikogo za próg, chyba że któryś namyśli się i zechce odpowiedzieć na królewskie pytania. Nie wyjawił krasnoludom, że Thorin także jest jego jeńcem. Dopiero Bilbo wykrył ten sekret.
Biedny pan Baggins długo żył w tych podziemiach samotnie, wciąż w ukryciu, nie ośmielając się ani na chwilę zdjąć pierścienia, bojąc się zasnąć nawet wciśnięty w najciemniejszy, najodleglejszy zakątek. Nie mając nic innego do roboty, wędrował po całym pałacu króla elfów. Drzwi zamykały się czarodziejskim sposobem, lecz niekiedy udawało mu się wymknąć przez nie, jeśli się pośpieszył. Gromady elfów z królem na czele od czasu do czasu wyprawiały się na polowanie lub za jakimiś innymi sprawami do lasu czy też na otwarte przestrzenie za jego wschodnią granicą. Wówczas Bilbo, jeżeli się dobrze uwinął, mógł wyśliznąć się za elfami, chociaż zawsze było to niebezpieczne przedsięwzięcie. Raz i drugi omal nie zmiażdżyły go drzwi, zatrzaskujące się natychmiast po przejściu ostatniego elfa. Wmieszać się między elfy nie śmiał, bojąc się, że dostrzegą jego cień (jakkolwiek bardzo nikły i drżący w blasku pochodni) albo że któryś potknie się o niego i w ten sposób odkryje jego obecność. Nieczęsto więc wychodził z groty, a nawet gdy mu się to udawało, niewiele z tego miał pożytku. Nie chciał opuścić przyjaciół, nie wiedział też, jak by sobie bez nich poradził na świecie. Nie mógł dotrzymać kroku elfom na łowach, toteż nie zdołał odkryć drogi, która by go wyprowadziła z lasu; musiał włóczyć się biedak w pobliżu groty, wyczekując na sposobność powrotu do jej wnętrza. Poza nią głodował, ponieważ nie był myśliwym, lecz w grocie zdobywał pożywienie, kradnąc je po prostu ze spiżarni lub ze stołu, gdy nikogo nie było w pobliżu.
„Jestem jak włamywacz, który nie może się wydostać i jest zmuszony okradać dzień po dniu wciąż ten sam dom — myślał. — Oto najobrzydliwsze, najnud–niejsze zdarzenie z całej tej nieszczęsnej, męczącej, dokuczliwej przygody! Jakże bym chciał znaleźć się znowu w mojej własnej norce, przy ciepłym kominku i jasnej lampie!"
Читать дальше