— Nie czas teraz na wyjaśnienia — powiedział hobbit. — Idź za mną i nie pytaj. Musimy trzymać się w gromadzie i pilnować, żeby się nikt nie odłączył. Uciekniemy wszyscy lub żaden — to nasza ostatnia szansa. Jeśli nas wykryją, kto wie, co król zrobi, prawdopodobnie zakuje wam ręce i nogi w kajdany. Proszę cię, mój drogi, nie zaczynaj teraz dyskusji.
Bilbo biegł więc od drzwi do drzwi, póki nie zebrał koło siebie dwunastu krasnoludów, z których żaden zresztą po tak długim więzieniu w ciemnościach nie ruszał się zbyt żwawo. Hobbitowi serce zamierało, ilekroć któryś z nich wpadał na drugiego, mruczał lub szeptał. „Ależ hałaśliwe te krasnale, niech ich licho!" — mówił sobie w duchu. Mimo to wszystko szło jak po maśle, nie spotkali nigdzie strażników. Tej nocy odbywała się w puszczy i w górnej królewskiej sali wielka jesienna zabawa, niemal wszyscy poddani króla elfów weselili się przy stołach.
W końcu po długiej wędrówce krasnoludy z Bilbem na czele dotarły do celi Thorina mieszczącej się w głębi podziemi, lecz na szczęście tuż obok piwnic królewskich.
— Na honor! — rzekł Thorin, gdy Bilbo otworzył celę i wywołał go szeptem na korytarz. — Gandalf, jak zwykle, powiedział prawdę. Okazałeś się w potrzebie znakomitym włamywaczem. Cokolwiek się odtąd zdarzy, będziemy już zawsze do twych usług. Ale co teraz mamy robić?
Bilbo zrozumiał, że przyszła chwila, by wytłumaczyć przyjaciołom plan, przynajmniej jego pierwszą część. Nie był jednak wcale pewien, jak krasnoludy przyjmą jego pomysł. Obawy rzeczywiście potwierdziły się, bo projekt nie przypadł im do gustu i zaczęły głośno protestować, nie zważając na grozę sytuacji.
— To oznacza sińce, rozbicie na kawałki i nieuchronne utopienie na dodatek — mruczały. — Mieliśmy nadzieję, że wymyślisz jakiś naprawdę rozsądny sposób, skoro zdobyłeś klucze. Ale ten pomysł to szaleństwo.
— A więc dobrze — odparł Bilbo, bardzo zgnębiony i trochę też zirytowany.
— Wracajcie do swoich pięknych cel, pozamykam was znowu na trzy spusty; będziecie mogli siedzieć tam wygodnie i myśleć, póki nie wymyślicie czegoś lepszego; ale wątpię, czy uda mi się kiedykolwiek po raz drugi zdobyć klucze, choćbym i zechciał spróbować tej sztuki ponownie.
Na to nie mogli się zgodzić, więc umilki. W końcu oczywiście musieli zdecydować się na sposób proponowany przez hobbita, bo dla wszystkich była jasne, że na nic się nie zda szukać w ciemnościach drogi do górnych sal, że nie wywalczą sobie przejścia ani nie otworzą zaczarowanych drzwi; a lamenty i spory w korytarzu mogły ich narazić tylko na ponowne uwięzienie. Poszli więc za hobbitem, skradając się ku najniżej położonym piwnicom. Minęli uchylone drzwi, za którymi dowódca straży i podczaszy wciąż jeszcze chrapali uśmiechając się błogo przez sen, wino Dorwiniona daje bowiem sen głęboki i przyjemny. Inną pewnie minę będzie miał dowódca straży następnego dnia, jakkolwiek Bilbo — przez życzliwość — wstąpił do piwniczki i cichcem wsunął mu pęk kluczy z powrotem do kieszeni.
— To mu oszczędzi wiele przykrości w awanturze, jaka się jutro rozpęta — powiedział sobie Bilbo. — A przecież to niezły elf i dość przyzwoicie odnosił się do więźniów. W dodatku zadziwimy elfów tym bardziej. Pomyślą, że znamy potężne czary, skoro umieliśmy wyjść przez zamknięte drzwi i zniknąć. Zniknąć! Jeśli to ma się nam również udać, trzeba działać szybko!
Balinowi polecono pilnować dowódcę straży oraz podczaszego i ostrzec towarzyszy, gdyby któryś z tych dwóch się ocknął. Reszta kompanii weszła do piwnicy, z której otwierała się klapa nad tunelem podziemnego potoku. Nie wolno było marudzić. Bilbo wiedział, że lada chwila, stosownie do rozkazów, zjawi się kilku elfów, żeby pomóc podczaszemu w spychaniu pustych beczek przez otwór do strumienia. Stały już one rzędem pośrodku piwnicy. Beczki od wina nie nadawały się dla uciekinierów, trudno je było otworzyć, bo odbijając dna narobiliby hałasu, a nie mieli też sposobu, żeby je z powrotem zamknąć. Stały jednak między nimi również baryłki po innych towarach, jak masło, jabłka oraz produkty dostarczane wodą do królewskiego pałacu.
Wkrótce wybrano trzynaście takich baryłek, z których każda mogła pomieścić jednego krasnoluda. Właściwie były nawet za duże; wlazłszy w nie, krasnoludy z przerażeniem myślały, jak będą się obijać i trząść w ich obszernych wnętrzach, mimo że Bilbo upychał siano i wszelkie wyściółki, jakie mógł znaleźć naprędce, by w miarę możności zapewnić kamratom wygodę. W końcu dwunastu siedziało już w beczkach; najwięcej kłopotu sprawiał Thorin, który kręcił się i wił, narzekając jak wielki pies zamknięty w za ciasnej budzie. Kiedy na ostatku przyszła kolej na Balina, tan narobił hałasu, że w jego beczce brak dziur doprowadzających powietrze, i krzyczał, że się dusi, nim jeszcze Bilbo przybił denko z powrotem. Hobbit, jak umiał najstaranniej, pozatykał dziury w beczkach i umocował pokrywki. Został teraz sam i uwijał się po piwnicy, kończąc przygotowania i krzepiąc się wbrew prawdopodobieństwu nadzieją, że plan uda się szczęśliwie przeprowadzić.
Jeszcze minuta, a byłoby za późno. Ledwie bowiem zamknął ostatecznie baryłkę Balina, usłyszał głosy elfów i zobaczył w głębi korytarza migotanie pochodni. Gromada elfów śmiejąc się, rozmawiając i pośpiewując weszła do piwnic. W jednej z górnych sal odbywała się uczta, toteż pilno im było wrócić co prędzej do zabawy.
— Gdzie podczaszy? Gdzie stary Galion? — spytał któryś. — Nie widziałem go dzisiaj przy wspólnym stole. Powinien tu być i pokierować robotą.
— Pogniewam się, jeśli ten stary maruder spóźni się na umówioną porę — powiedział drugi. — Nie mam wcale ochoty tracić czasu tutaj, kiedy na górze kompania śpiewa.
— Ha, ha! — krzyknął ktoś. — Tu siedzi stary łotr z głową w dzbanku! Ucztował sobie na boczku z dowódcą straży!
— Potrząśnijcie nim, obudźcie! — wołali inni niecierpliwie.
Galion zżymał się, gdy nim potrząsano, gdy go budzono, a już najbadziej, gdy się z niego wyśmiewano.
— To wy się spóźniliście — mamrotał. — Ja tu czekam i czekam, a wy tam na górze pijecie i zapominacie o służbowych obowiązkach. Nic dziwnego, że się wreszcie trochę zdrzemnąłem.
— Pewnie, że nic dziwnego — odpowiedzieli. — Wyjaśnienie mamy przed nosem, w dzbanku. Dajże i nam skosztować tego nasennego środka, nim się weźmiemy do roboty. Klucznika nie warto budzić. Widać po nim, że już dość sobie użył.
Dzban podawany z rąk do rąk obiegł całą kompanię i wszyscy nagle bardzo poweseleli. Nie stracili jednak całkiem rozsądku.
— Pomóż nam, Galionie! — krzyknął któryś. — Za wcześnie rozpocząłeś ucztę i w głowie ci się pomieszało. Między pustymi beczkami ustawiłeś pełne, sądząc z wagi.
— Róbcie, co do was należy, i nie gadajcie! — odfuknął podczaszy. — Pociągnęli leniuchy za dużo ze dzbana i teraz im się beczki wydają za ciężkie! Te, które tu przygotowałem, mają być wysłane, nie ma co się namyślać. Macie robić, cowam kazałem.
— Dobrze, dobrze! — wołali tocząc już beczki ku otworowi w podłodze. — Nie kto inny, ale ty odpowiesz, jeśli okaże się, że pełne masła baryłki z królewskiej spiżarni i najlepsze wino zepchniemy do rzeki, aby ludzie znad Jeziora mogli ucztować kosztem króla!
Tocz się, tocz się, tocz się, tocz,
Prędko, zgrabnie w dziurę wskocz,
Leć do wody, stara beczko,
Kręć się, wiruj, tańcz w kółeczko!
Читать дальше