— Bardzo dziękujemy! — zakrzyknęli chórem. — Dziękujemy ślicznie!
W sali było już zupełnie ciemno. Beorn klasnął w ręce i wpadły cztery białe kucyki, a za nimi kilka dużych psów o siwej sierści. Beorn coś do nich powiedział w dziwnym języku, brzmiącym jak głosy zwierząt przerobione na jakąś ludzką mowę. Kuce i psy wybiegły, zaraz jednak wróciły niosąc w pyskach łuczywa, które zapaliły od ognia płonącego pośrodku izby i pozatykały w uchwytach osadzonych nisko na słupach wokół paleniska. Psy umiały chodzić do woli na zadnich łapach, w przednich podając, co było trzeba. Szybko przyniosły spod ścian kozły i deski, ustawiając z nich stoły w pobliżu ogniska.
Rozległo się bee! bee! i za przewodem dużego, czarnego jak smoła barana weszło kilka białych jak śnieg owiec. Jedna niosła biały obrus z wyhaftowanymi po brzegach postaciami zwierząt; inne na szerokich grzbietach dźwigały tace, a na nich drewniane miski, talerze, noże i łyżki, psy zaś zręcznie nakryły do stołów. Stoły te byłe bardzo niziutkie, tak że nawet hobbit mógł przy nich biesiadować wygodnie. Kucyk przysunął dla Gandalfa i Ta dwa niskie stołki o szerokich, wyplatanych trzciną siedzeniach i krótkich, grubych nogach, a Beornowi przypadł wielki, czarny fotel podobnej roboty (siedząc w nim wyciągał długi nogi daleko pod stół). Innych krzeseł nie było w sali, gospodarz zapewne sporządził te niskie sprzęty dla wygody niezwykłych zwierząt, które mu usługiwały. Na czym wobec tego zasiadła reszta kompanii? Nie zapomniano o nikim: kucyki wtoczyły pniaki obciosane na kształt bębnów, a tak niskie, że nawet dla Bilba w sam raz. Wszyscy więc obsiedli stół Beorna. Ściany tej sali od wielu lat nie widziały równie licznego zgromadzenia.
Była to wieczerza czy może obiad, słowem, posiłek, jakiego od opuszczenia Ostatniego Przyjaznego Domu i pożegnania z Elrondem nie mieli w ustach. Wokół nich migotało światło ogniska i pochodni, a na stole płonęły dwie wysokie, czerwone świece z pszczelego wosku. Goście jedli, a Beorn swym niskim, grzmiącym basem opowiadał im różne historie o dzikich krainach po tej stronie gór, szczególnie zaś o ciemnym, niebezpiecznym lesie ciągnącym się daleko na północ; straszliwy ten las leżał ledwie o dzień drogi od domu Beorna i przecinał wędrowcom drogę na wschód, a nazywał się Mroczną Puszczą.
Krasnoludy słuchały kiwając brodami, wiedziały bowiem, że muszą zapuścić się w te lasy i że po przebyciu gór to jest najgroźniejsza przeszkoda do pokonania, zanim dotrą do warowni smoka. Najadłszy się goście z kolei zaczęli opowiadać własne historie, lecz Beorn wydawał się już senny i nie bardzo zważał na ich słowa. Mówili najwięcej o złocie, srebrze i drogich kamieniach, o robocie snycerskiej i złotniczej, Beorn jednak nie interesował się najwidoczniej tymi rzeczami: w jego sali nie było złotych ani srebrnych, a nawet w ogóle metalowych wyrobów — z wyjątkiem noży.
Siedzieli przy stole długo, popijając miód z drewnianych kubków. Na dworze zapadła już ciemna noc. Dorzucono nowe kłody do ogniska, łuczywa pogasły, lecz oni siedzieli wciąż w migotliwym blasku płomieni, pod słupami wznoszącymi się aż pod strop domu i czarnymi w górze niby wierzchołki drzew w lesie. Może to były czary, a może nie, ale hobbitowi wydawało się, że słyszy w krokwiach szum, jakby wiatru w gałęziach, i zawodzenie puszczyków. Wkrótce też Bilbo zaczął się kiwać sennie, a głosy dochodziły do jego uszu z coraz większej dali… i nagle ocknął się z drzemki.
Wielki drzwi skrzypnęły i trzasnęły. Beorna nie było w sali. Krasnoludy siedziały po turecku na podłodze wokół ogniska i śpiewały. Parę zwrotek brzmiało mniej więcej tak, ale śpiewano ich więcej, do późna w noc.
W zeschłych wrzosach hulał wichr,
W lesie już i powiew cichł,
W lesie cienie dniem i nocą,
Ciemne dziwy z traw migocą.
Wiatr się stoczył z zimnych gór,
Grzmiał jak gromów groźny chór,
Jękły drzewa w leśnej głuszy,
Liść w gałęziach stulił uszy
Wiatr znów zaczął dąć na wschód —
W lesie cicho jak i wprzód.
Za to poza lasem, blisko,
Śpiewa wiatrem trzęsawisko.
Trawy syczą, szuszczą źdźbła,
W ziołach chrzęści nuta zła —
A w jeziorze pęd wichury
Drze odbite w fali chmury.
Przez samotne góry w bok
Wionął wiatr, gdzie czuwa smok;
Pośród głazów tam olbrzymich
Z lasu czarne idą dymy.
Wreszcie z dolin i ze wzgórz
Spłynął w noc jak w otchłań mórz —
Potem w żagiel dmąc miesiąca
W wodę srebrne gwiazdy strącał.
Bilbo znów się zdrzemnął. Nagle Gandalf wstał.
— Pora spać — rzekł. — Pora dla nas, chociaż nie dla Beorna, o ile go znam. W tej sali możecie odpoczywać spokojnie i bezpiecznie, ale ostrzegam, niech żaden z was nie zapomni, co Beorn powiedział, nim nas opuścił: pod grozą śmierci nikomu nie wolno wyjść poza dom, póki słońce nie wstanie.
Bilbo zobaczył posłania już przygotowane w jednym końcu sali, na wzniesionym nieco nad ziemią pomoście między słupami a zewnętrzną ścianą. Dla hobbita znalazł się mały siennik i wełniany koc. Owinął się nim z przyjemnością mimo letniej pory. Ogień przygasł, Bilbo usnął. W nocy jednak się ocknął. Na palenisku ledwie tliła się resztka żaru, Gandalf i krasnoludy spały, sądząc z oddechów; biała plama światła leżała na podłodze: to księżyc zaglądał przez dymnik wycięty w dachu.
Z dworu dochodził pomruk i taki łoskot, jakby jakieś ogromne zwierzę ocierało się o drzwi. Hobbitowi przyszło do głowy, że może to Beron, przemieniony czarodziejską sztuką, i zaniepokoił się, czy niedźwiedź nie wejdzie do sali, by ich wszystkich pozabijać. Dał więc nura pod koc, schował się cały z głową, ale mimo strachu usnął zaraz znowu.
Dzień był jasny, kiedy się Bilbo zbudził. Że jednak leżał w ciemnym kącie, jeden z krasnoludów, potknąwszy się o niego, runął z hałasem z pomostu na ziemię. Okazało się, że to Bofur; zły z powodu tego wypadku, ledwie Bilbo otworzył oczy, zaczął zrzędzić:
— Wstałbyś wreszcie, próżniaku, bo nic ci nie zostawimy na śniadanie. Bilbo zerwał się natychmiast.
— Śniadanie! — krzyknął. — Gdzie jest śniadanie?
— Przeważnie w naszych brzuchach — odpowiedziały krasnoludy kręcące się po sali. — Ale resztki są jeszcze na ganku. Od świtu szukamy Beorna, nie ma jednak po nim nigdzie ani znaku, chociaż śniadanie było już zastawione, gdyśmy wyszli na ganek.
— A gdzie Gandalf? — spytał Bilbo spiesząc się bardzo, żeby jeszcze coś zastać na stole.
— Pewnie gdzieś w pobliżu — odpowiedzieli.
Lecz Bilbo nie zobaczył tego dnia czarodzieja aż do wieczora. Przed samym zachodem słońca Gandalf wszedł do sali, gdzi hobbit i krasnoludy siedziały przy wieczerzy, obsługiwane przez niezwykłe zwierzęta Beorna, które się nimi opiekowały od rana. Beorna nikt nie widział ani nie słyszał od poprzedniej nocy, toteż wszyscy zaczynali się już tym niepokoić.
— Gdzie jest gospodarz tego domu i gdzieżeś ty bywał cały dzień? — zakrzyknęli wszyscy.
— Pytajcie po kolei, ale w każdym razie odpowiem dopiero po wieczerzy. Nic w ustach nie miałem od śniadania.
Wreszcie Gandalf odsunął talerz i dzbanek; zjadł dwa bochenki chleba (grubo posmarowane masłem, miodem i gęstą śmietaną) i wypił co najmniej kwartę miodu, a na zakończenie zapalił fajkę.
— Najpierw odpowiem na drugie pytanie — rzekł. — Ale patrzcie! Toż to wymarzone miejsce do puszczania kółek!
Читать дальше