— Nie martw się! — rzekł Thorin. — Z każdym dniem bagaż będzie lżejszy, będzie go ubywało aż za prędko. Wkrótce prowiant się wyczerpie i przyjdzie nam wszystkim żałować, że nie dźwigamy cięższych worków.
Wreszcie pożegnali kuce i zwrócili je łbami w stronę Beornowego domu. Puściły się zaraz żwawym truchtem, jak gdyby bardzo rade, że ciemnościom Mrocznej Puszczy pokazują ogony. Kiedy znikały w dali, Bilbo przysiągłby, że coś jakby niedźwiedź wychynęło z cienia drzew i szybko podążyło za kucykami.
Z kolei zaczął się żegnać Gandalf. Bilbo, okropnie nieszczęśliwy, siadł na ziemi i marzył, by znaleźć się wraz z czarodziejem na siodle jego wierzchowca. Po śniadaniu (nadzwyczaj skromnym) zajrzał do lasu, a chociaż był ranek, puszcza wydała mu się ciemna jak noc i bardzo tajemnicza. „Jakby tam coś czyhało i patrzało na mnie" — pomyślał.
— Bywaj zdrów! — rzekł Gandalf do Thorina. — Bywajcie zdrowi wszyscy! Prosto jak strzelił przez puszczę wiedzie teraz wasza droga. Nie schodźcie ze ścieżki! Jeśli ją opuścicie, tysiąc szans przeciw jednej, że nigdy już nie uda wam się jej odnaleźć i nie wydostaniecie się z Mrocznej Puszczy. A w takim razie ani ja, ani nikt już by was pewnie więcej nie zobaczył.
— Czy koniecznie musimy przejść przez tę puszczę? — jęknął hobbit.
— Koniecznie — odparł czarodziej — jeżeli chcecie znaleźć się po jej drugiej stronie. Albo przebędziecie te lasy, albo musicie wyrzec się całej wyprawy. Nie pozwolę ci się teraz wycofać z kompanii, panie Baggins. Wstyd mi za ciebie, że taka myśl mogła postać w twojej głowie. Masz w moim zastępstwie opiekować się krasnoludami! — zakończył ze śmiechem.
— Nie, nie — rzekł Bilbo. — Ja wcale nie to miałem na myśli. Pytałem, czy nie można jakoś obejść puszczy okrężną drogą.
— Można, jeśli masz ochotę maszerować dwieście mil, czy coś koło tego na północ, a potem dwa razy tyle z powrotem na południe. Ale i tak nie byłaby to droga bardziej bezpieczna. W tej części świata nie ma bezpiecznych dróg. Pamiętaj, że stoisz na brzegu Pustkowia i gdziekolwiek się obrócisz, możesz oczekiwać niespodzianek wszelkiego rodzaju. Zanimbyś obszedł od północy Mroczna Puszczę, trafiłbyś w doliny Szarych Gór, gdzie po prostu roi się od goblinów, skrzatów i orków najgorszego pokroju,. Zanimbyś je obszedł od południa, zaszedłbyś do kraju Czarnoksiężnika; a nawet tobie, mój Bilbo, nie trzeba chyba tłumaczyć, co to za jeden. Nie radzę wam zbliżać się bodaj do miejsc, które on obejmuje wzrokiem ze swojej czarnej wieży. Trzymajcie się ścieżki leśnej, nie upadajcie na duchu, ufajcie, że wszystko pójdzie jak najlepiej, a przy wielkim szczęściu może wam się uda pewnego dnia wyjść z puszczy i ujrzeć przed sobą Długie Moczary, a za nimi na wschodzie wystrzelającą wysoko Samotną Górą, pod którą kochany stary Smaug drzemie i — miejmy nadzieję — wcale się was nie spodziewa.
— Doprawdy pocieszyłeś nas nadzwyczajnie — mruknął Thorin. — Do widzenia. Skoro nie chcesz iść dalej z nami, lepiej już nas pożegnaj bez dłuższej przemowy.
— Do widzenia, do widzenia naprawdę — rzekł Gandalf i zawróciwszy konia na zachód, odjechał. Nie mógł jednak oprzeć się pokusie i rzucił im jeszcze ostatnie słowo. Nim się znalazł poza zasięgiem głosu, obrócił się w siodle, przyłożył dłonie do ust i zawołał. Głos czarodzieja doszedł ich nikły, lecz zrozumieli:
— Do widzenia! Bądźcie grzeczni i ostrożni, a nie schodźcie za nic ze ścieżki!
Po czym puścił konia w galopo i po chwili zniknął im z oczu.
— Och, do widzenia! Jedźże sobie wreszcie! — odkrzyknęły krasnoludy, tym bardziej złe na Gandalfa, że szczerze były zrozpaczone tracąc jego towarzystwo. Zaczynała się najniebezpieczniejsza część drogi. Każdy załadował na plecy przypadającą mu w udziale ciężką pakę i sakwę z wodą, a potem odwrócili się od jasnych łąk i zanurzyli w ciemny las.
Szli gęsiego. Na ścieżkę wchodziło się jak gdyby przez sklepioną bramę do ciemnego tunelu utworzonego przez gałęzie dwóch ogromnych drzew, które pochylały się ku sobie, a tak były stare, tak ciasno oplecione bluszczem i tak brodate od porostów, że zachowały ledwie kilka sczerniałych liści. Ścieżka, bardzo wąska, wiła się kręto wśród pni. Wkrótce jasność dnia prześwitywała w wylocie bramy daleko za wędrowcami i otoczyła ich tak głęboka cisza, że każdy krok rozlegał się głośnym echem, i zdawało im się, że drzewa, schylone nad nimi, przysłuchują się uważnie.
Gdy oswoili oczy z półmrokiem, widzieli przed sobą i za sobą mały odcinek drogi w przyćmionym, zielonym świetle. Od czasu do czasu skąpa wiązka promieni słonecznych przedostawała się szczęśliwym przypadkiem przez jakąś szczelinę w liściach otwartą wysoko w górze, dzięki jeszcze bardziej niezwykłemu szczęściu nie grzęzła niżej nieco w splątanych konarach i zwichrzonych gałęziach i przebijała się ku ścieżce wąskim, lśniącym ostrzem. Lecz zdarzało się to rzadko, coraz rzadziej, aż wreszcie słońce znikło zupełnie.
W puszczy żyły czarne wiewiórki. Kiedy bystry, ciekawy wzrok hobbita przywykł do ciemności, Bilbo dostrzegał zwierzątka zwinnie przemykające w poprzek ścieżki i zaczajone za pniami drzew. Łowił też słuchem jakieś dziwne odgłosy, pomruki, sapania, stąpania, spieszną krzątaninę w gęstwie poszycia i wśród liści grubą warstwą zaścielających ziemię. Nie widział jednak stworzeń, które sprawiały te hałasy. Najszkaradniejsze w tym lesie wydawały mu się pajęczyny, czarne, grube nici splecione w niezwykle gęste sieci, często przerzucone od drzewa do drzewa lub osnute wokół niższych gałęzi po obu stronach drogi. Nie zauważył ani razu sieci pajęczej w poprzek ścieżki, daremnie jednak próbował odgadnąć, czy bronił jej jakiś czar, czy też była po temu inna przyczyna.
Wkrótce wędrowcy znienawidzili puszczę równie serdecznie, jak przedtem podziemne tunele goblinów, bo ścieżka wydawała się jeszcze bardziej od tamtych lochów beznadziejna i ciągnęła się bez końca. Musieli wszakże iść wciąż naprzód, chociaż zmorzeni tęsknotą do widoku nieba i słońca, do podmuchu wiatru na twarzach. Tu, pod sklepieniem drzew, powietrze stało nieruchome, bez najlżejszego powiewu, wciąż jednakowo ciemne i duszne. Odczuwały to przykro nawet krasnoludy, przyzwyczajone do podziemnych robót, do obywania się nieraz przez długi czas bez dziennego światła; hobbici lubią budować mieszkania w norach, lecz nigdy w nich nie spędzają letnich dni, toteż Bilbo miał wrażenie, że się z wolna dusi.
Najgorsze były noce. Czarne jak smoła, i to bez przesady, z jaką zazwyczaj używa się tego wyrażenia: naprawdę tak czarne, że choć oko wykol. Bilbo próbował przesuwać własne dłonie tuż przed nosem, ale nie widział ich wcale. Skłamałbym jednak, gdybym powiedział, że wędrowcy nic nie widzieli wśród nocy; widzieli — oczy. Sypiali wszyscy razem, ciasno do siebie przytuleni, a jeden zawsze pełnił wartę. Gdy przypadała kolej na Bilba, hobbit widział wszędzie dokoła błyski w ciemnościach, a czasem wyraźnie dostrzegał parę żółtych, czerwonych lub zielonych ślepiów wpatrzonych w niego z dość bliska, potem wolno blednących i znikających, by zaświecić znowu w innym miejscu. Niekiedy błyskały w górze, wśród gałęzi, nad jego głową, i wtedy były najbardziej przerażające. Lecz szczególną odrazę czuł do okropnych oczu bladych i wyłupiastych. „To są oczy owadzie — myślał — nie zwierzęce, ale za wielkie na owada".
Читать дальше