— Opowiadajże dalej! — rzekł Beorn, który nigdy nie był zbyt grzeczny.
— Wybuchła okropna burza, olbrzymy ciskały głazami, więc pod przełęczą poszukaliśmy schronienia w grocie; wszyscy: ja, hobbit i kilku naszych towarzyszy…
— Kilku? O dwóch mówisz: „kilku"?
— No nie, bo w gruncie rzeczy było ich więcej niż dwóch.
— Gdzież się tamci podziali? Zabici, pożarci czy też zawrócili do domu?
— Ależ nie! Jakoś nie wszyscy przyszli na mój gwizdek. Pewnie przez nieśmiałość. Widzisz, boimy się, czy nas nie za wielu, żeby prosić cię o gościnę.
— Dalejże, gwiżdż znowu! Widzę, że się od gości nie wymówię, a wobec tego jeden albo dwóch więcej czy mniej nie zrobi już i tak różnicy — burknął Beorn.
Gandalf zagwizdał więc po raz wtóry, lecz nim głos przebrzmiał, Nori i Ori stanęli pod gankiem, bo — jak przecież pamiętacie — Gandalf kazał im zjawiać się parami w odtępach pięciominutowych.
— Ejże! — powiedział Beorn. — Wyrośliście jak spod ziemi. Gdzieście się tu kryli? Chodźcie bliżej.
— Nori, do usług!
— Ori, do…
Lecz Beorn przerwał im.
— Dziękuję. Jak będę potrzebował waszych usług, sam o nie poproszę. Siadajcie i niech Gandalf opowiada swoją historię, bo jak tak dalej pójdzie, nie skończy jej przed wieczerzą.
— A więc ledwie posnęliśmy — podjął Gandalf — w głębi groty rozwarła się szczelina, wylazły przez nią gobliny, porwały hobbita i krasnoludy, a także całe stado kuców…
— Stado kuców? Czy wy jesteście wędrowni cyrkowcy? Czy też wieziecie ze sobą moc towaru? A może ty sześć sztuk nazywasz stadem!
— Ej, nie! Właściwie było więcej niż sześć wierzchowców, bo nas też było ponad pół tuzina… O, dwaj następni już są! — W tym bowiem momencie ukazali się Balin oraz Dwalin i złożyli ukłon tak niski, że brodami zamietli kamienną podłogę. Ogromny mężczyzna w pierwszej chwili zmarszczył brew, lecz dwaj nowi przybysze tak gorliwie starali się być grzeczni, tak kiwali głowami, zginali karki, gięli się w pasie i machali kapturami u własnych kolan — wedle najwytworniejszej kra–snoludzkiej mody — że Beorn wreszcie rozchmurzył się i wybuchnął śmiechem. Balin i Dwalin naprawdę wyglądali okropnie zabawnie.
— Racja, było was ponad pół tuzina — rzekł. — i mieliście komików w kompanii. Chodźcie tu bliżej, wesołkowie, jak wam na imię? Usług na razie nie życzę sobie, tylko imiona chcę usłyszeć, a potem siądźcie i przestańcie się kiwać.
— Balin i Dwalin — oświadczyli nie śmiejąc się obrazić, po czym siedli, a raczej klapnęli na ziemi, trochę zdumieni takim przyjęciem.
— Mów teraz dalej — zwrócił się Beorn do czarodzieja.
— Na czym to ja stanąłem? Aha… Więc mnie gobliny nie porwały. Paru zabiłem błyskawicami różdżki…
— Doskonale! — mruknął Beorn. — Na coś się przecież przydają czarodzieje.
— …i wśliznąłem się przez szczelinę, zanim ją z powrotem zatrzaśnięto. Dostałem się do głównej pieczary, gdzie roiło się od goblinów. Siedział tam Wielki Goblin, a strzegło go trzydziestu, może czterdziestu gwardzistów. Pomyślałem więc: „Nawet gdyby moi towarzysze nie byli skuci ze sobą łańcuchem, cóż poradzi tuzin przeciw kilku dziesiątkom?"
— Tuzin? Pierwszy raz słyszę, żeby ktoś osiem sztuk nazywał tuzinem! A może jeszcze nie wszystkie diabełki wyskoczyły z pudełeczka?
— Rzeczywiście, dwóch znowu nadchodzi, jak widzę, Kili i Fili, zdaje się — rzekł Gandalf, bo właśnie nowa para krasnoludów stanęła przed nimi, uśmiechając się i kłaniając.
— Dosyć, dosyć! — zawołał Beorn. — Siadajcie i bądźcie cicho. Opowiadaj Gandalfie!
Gandalf ciągnął więc dalej swoją opowieść, aż do tego miejsca, gdy po ucieczce w ciemnościach i odnalezieniu dolnej bramy odkryli ze zgrozą, że zgubili gdzieś pana Bagginsa.
— Przeliczyliśmy się i stwierdzili, że brakuje hobbita. Zostało nas tylko czternastu.
— Czternastu! Nigdy w życiu nie słyszałem, żeby dziesięć mniej jeden równało się czternaście. Chciałeś chyba powiedzieć: dziewięciu? Czy też nie przedstawiłeś mi jeszcze wszystkich członków kompanii?
— No tak, rzeczywiście, nie znasz dotychczas Oina i Gloina. Ale co widzę? Oto oni! Zechciej wybaczyć, że cię niepokoją.
— Niech wejdą, niech wejdą. Żywo! Chodźcie no tu, siadajcie. Słuchaj Gandalfie, przecież nawet teraz mamy ciebie, dziesięciu krasnoludów i jednego hobbita, tego, który wam zginął. Razem jedenastu plus dwunasty brakujący do rachunku, chyba że czarodzieje liczą inaczej niż cały świat. Mniejsza zresztą z tym, opowiadaj dalej.
Beorn starał się tego po sobie nie pokazywać, lecz historia Gandalfa bardzo go zainteresowała. Trzeba wam wiedzieć, że w dawnych czasach Beorn znał najlepiej tę właśnie część gór, o której czarodziej mówił. Kiwał więc głową i pomrukiwał dowiadując się, jak hobbit znalazł się niespodzianie, jak potem cała kompania zjechała w dół razem z osypującym się rumowiskiem i jak w lesie obradował krąg wilków.
Kiedy Gandalf zaczął opisywać przygodę na polanie, wdrapywanie się na drzewa i oblężenie przez wilki, Beorn zerwał się z ławy i biegając po ganku mruczał:
— Że też mnie tam nie było! Ja bym im pokazał coś lepszego niż fajerwerki!
— No, cóż — rzekł Gandalf, bardzo rad, że jego opowieść wywiera tak wielkie wrażenie. — Zrobiłem, co mogłem. Siedzieliśmy tak w górze, a pod nami wilki miotały się wściekle i las już się palił tu i ówdzie, kiedy nadciągnęły od gór go–bliny i zobaczyły, co się dzieje. Ryknęły z radości i zaczęły szydzić z nas, śpiewając tak: „Piętnastu ptaszkom na pięciu drzewach…"
— Wielkie nieba! — mruknął Beorn. — Nie wmówisz mi, że gobliny nie umieją rachować. Wiem, że liczą dobrze. Dwanaście to nie piętnaście, gobliny by się tak nie pomyliły.
— Ja się też nie mylę. Byli przecież z nami również Bifur i Bofur. Nie odważyłem się wcześniej ich wprowadzić, ale spójrz, właśnie idą.
Rzeczywiście Bifur i Bofur wkroczyli do ogrodu.
— I ja! I ja! — wołał zasapany Bombur, następując tamtym dwóm na pięty. Był gruby, a w dodatku zły, że go zostawiono na szarym końcu. Nie zgodził się czekać pięciu minut po odejściu ostatniej pary, lecz ruszył tuż za nią.
— Teraz jest was tu piętnastu, a ponieważ gobliny rachują nieomylnie, myślę, że już nikogo nie brak z tych, co siedzieli na drzewach. Wreszcie może będziesz mógł, Gandalfie, dokończyć tej historii bez dalszych przeszkód.
Dopiero w tej chwili pan Baggins ocenił mądrość Gandalfa. Przerwy w opowieści podnieciły tym bardziej ciekawość Beorna; gdyby nie był tak pochłonięty interesującą historią, pewnie by odprawił krasnoludów z niczym, jako podejrzanych włóczęgów. Beorn nigdy nie zapraszał gości do swego domu, jeśli mógł tego uniknąć. Przyjaciół miał niewielu, a i to zamieszkałych w dalekich stronach. Jeśli nawet ich gościł u siebie, to nigdy więcej niż dwóch naraz. A dziś piętnastu obcych podróżnych zasiadło na jego ganku!
Nim czarodziej skończył całą historię i opowiedział, jak orły przyleciały im na ratunek, a później przeniosły wszystkich na Samotną Skałę — słońce zaszło za szczyty Gór Mglistych, a w ogrodzie Beorna cienie się wydłużyły.
— Bardzo ciekawa historia! — powiedział Beorn. — Od dawna nie słyszałem lepszej. Gdyby każdy włóczęga miał coś równie interesującego do opowiedzenia, przyjmowałbym łaskawiej takich gości. Może wszystko zmyśliłeś, ale i tak zasłużyłeś na wieczerzę, bo dobra to bajka, nawet jeśli nieprawdziwa. Chodźmy więc wszyscy coś przegryźć.
Читать дальше