Jednakże Saruman też nie marnował czasu. Osobiście odwiedził Theodena i Denethora — królów Rohanu i Gondoru — i dzięki swemu urokowi oraz krasomówstwie potrafił przekonać ich, że Isengard i Barad-Dur nie pragną niczego innego jak pokoju. Prócz tego, częściowo wyjawił Denethorowi i Sauronowi tajemnicę dwóch palantirów, które przechowywane byty od niepamiętnych czasów w obu stolicach, i nauczył ich korzystać z tych starożytnych magicznych kryształów w charakterze systemu bezpośredniej łączności; ten prościutki ruch istotnie zmniejszył nieufność między władcami sąsiadujących krain. W Edoras, na dworze Theodena, został uruchomiony isengardzki konsulat, na czele którego stanął Grima — wspaniały dyplomata doświadczony zwiadowca i mistrz dworskiej intrygi. Dość długo między Sarumanem i Gandalfem trwała ostrożna pozycyjna walka, ograniczona sferą stosunków dynastycznych.
Stało się tak, że syn Theodena, Theodred, znany ze swego zdrowego rozsądku i umiarkowania, w niejasnych okolicznościach zginął na Północy, jakoby podczas napadu orokuenów. W wyniku tego zdarzenia następcą tronu został Eomer, królewski siostrzeniec — doskonały dowódca, idol młodych oficerów i, co było całkowicie naturalne, jeden z liderów „partii wojny”. Na nieszczęście Gandalfa, młodzian ów zaczął w rozmowach ze swymi przyjaciółmi zbyt otwarcie przymierzać rohańską koronę. Grimie, dysponującemu znakomitą agenturą, nie sprawiło kłopotu zebranie tego pijackiego bełkotu w jedną teczkę i — poprzez osoby trzecie — dostarczenie na biurko Theodena. Ostatecznie Eomer został wykluczony z aktywnej polityki, a Grima przestał w ogóle zaprzątać sobie nim głowę. Co — jak się później okazało — było olbrzymim błędem. W Gondorze udało się całkowicie zachwiać pozycją księcia Boromira, również znanego miłośnika wymachiwania mieczem, i usunąć go z dworu. Ten, rozżalony wyruszył na poszukiwanie przygód na ziemie Północy (co znacznie później zaowocowało nieprzyjemnymi konsekwencjami). W sumie rundę tę wygrał Saruman.
Tym niemniej, mimo że wszyscy trzej królowie wyraźnie rozumieli, iż lepszy „zły pokój”, niż „dobra kłótnia”, sytuacja stała się krańcowo chwiejna. Zaopatrzenie Gondoru w żywność wolno, ale nieubłaganie pogarszało się. Bezpieczeństwo wiodących przez Ithilien handlowych szlaków na Południe, stało się tym, co określa się mianem „obsesji narodowej”. Każda prowokacja mogła wywołać lawinowy proces, a tego tu nie brakło — gdy na Rozstajach w Ithilien kilka karawan pod rząd zostało wybite przez nie wiadomo skąd przybyłych ludzi ubranych w zielone gondorskie płaszcze (mimo, że mówili oni z wyraźnym północnym akcentem), nastąpiła odpowiedź „w pełni adekwatna”.
Saruman, który natychmiast połączył się z Sauronem poprzez swój palantir, zaklinał, błagał, nawet groził, jednak wszystko na próżno. Dowody logiczne przestały być skuteczne, i król (którego władza w Mordorze była właściwie nominalna) nic nie mógł poradzić z oszalałymi ze strachu kramarzami z tamtejszego parlamentu. I oto o świcie czternastego kwietnia 3016 roku Trzeciej Ery, mordorskie wojsko w sile dwustu lekkich kawalerzystów wkroczyło do zdemilitaryzowanego zgodnie z niedawnym traktatem z Gondorem Ithilien, aby „zabezpieczyć szlaki handlowe przed rozbojami”. Gondor w odpowiedzi ogłosił mobilizację i przejął kontrolę nad przeprawą w Osgiliath. Pułapka na myszy zadziałała.
Wtedy Mordor popełnił swój drugi błąd… Zresztą, jak zwykle w takich przypadkach, błędy strategiczne podobnych sytuacji można ustanowić post factum . Gdyby ten ruch doprowadził do sukcesu (a było to możliwe), to na pewno zostałby zapisane w annałach jako „genialny”. Krótko mówiąc, przeprowadzono próbę skłócenia koalicji przeciwnika, wyłączając z gry Rohan, którego tak naprawdę sytuacja w Ithilien wprost nie dotyczyła. W tym celu za Anduinę został przerzucony korpus ekspedycyjny składający się z czterech najlepszych pułków mordorskiej armii. Korpus miał za zadanie skrycie przejść po skraju rohańskich równin, gdzie według danych wywiadu nie było regularnych sił przeciwnika, i połączyć się z armią Isengardu. Ryzyko było wielkie, ale tą drogą nieraz już przemykały małe pododdziały. A gdyby na tyłach Rohirrimów rzeczywiście zaczęła działać grupa uderzeniowa, zdolna w pięć dziennych etapów dojść do Edoras, to na pewno przestaliby nawet myśleć o Południu i zajęli się pilnowaniem wyjścia z Hełmowego Jaru. Natomiast z pozostawionym w samotności Gondorem, można by zacząć szukać jakiegoś kompromisowego rozwiązania problemu Ithilien.
Tu odezwało się Zwierciadło. Wyobraźcie sobie, że w toku zwyczajnej wojny pozycyjnej jedna ze stron dysponuje danymi wywiadu kosmicznego, a druga — nie. Znajdujący się w areszcie domowym Eomer otrzymał przez Gandalfa wyczerpującą informację o ruchach Mordorczyków i zdecydował, że taką szansę los podsuwa tylko raz w życiu. Wykorzystawszy chorobę Theodena i swoją ogromną popularność w armii, poderwał wyborowe rohańskie oddziały i poprowadził je na północ; nie miał już w tym momencie nic do stracenia — w przypadku niepowodzenia, niewątpliwie czekała go egzekucja za zdradę państwa.
Zwierciadło jednakże nie zawiodło. Pięć dni później, zaskoczony w marszu, nie przeformowany nawet z kolumn marszowych Mordorski korpus ekspedycyjny został błyskawicznie zaatakowany przez ukrytą w Wielkim Zielonym Lesie pancerną jazdę Rohirrimów. Uderzenie było niespodziewane i miażdżące, tym niemniej znaczna część ciężkiej piechoty, składająca się w przeważającej części z trolli, zdążyła ustawić swoje słynne „granitowe karo” i odbijała ataki przez kilka godzin, powodując duże straty wśród napastników. Wraz z zapadnięciem zmierzchu piechota usiłowała przebić się w głąb lasu Fangorn, mając nadzieję na oderwanie się od konnych napastników, jednakże wszyscy co do jednego padli pod zatrutymi strzałami elfickich łuczników, metodycznie ostrzeliwujących ich ze swych zasiadek w koronach drzew.
Zwycięstwo kosztowało Rohirrimów drogo, jednak elita mordorskiej armii zebrana w korpusie ekspedycyjnym przestała istnieć. Z pogromu uszła tylko lekka kawaleria. Eomer powrócił do Edoras w aureoli triumfatora, a Theoden musiał udać, że wszystko odbyło się według wcześniej uzgodnionego planu. Jednocześnie król publicznie otrzymał dowody na to, że isengardzki konsul prowadzi w stolicy Rohanu działalność wywiadowczą. Wiadomo, że zajmują się tym niemal wszyscy dyplomaci i to chyba od stworzenia świata, Jednakże Theodenowi, zmuszonemu do płynięcia w kilwaterze „partii wojny”, nie pozostało nic innego, jak ogłosić Grimę persona non grata .
A tymczasem rohańska armia, której jeszcze nie wywietrzało z głowy oszołomienie po Fangornskim triumfie, wypełniła plac przed pałacem i, waląc mieczami o tarcze, żądała od swego pupila, Eomera, by prowadził ich — nieważne dokąd. A gdy ten uniósł nad głowę klingę, jakby wbijając ją w chylące się ku zachodowi słońce — „Na Isengard!!!” — stojący w pewnym oddaleniu w cieniu ściennej przypory Gandalf zrozumiał, że zasłużył w końcu na odrobinę wytchnienia: dzieło się dokonało.
Na południu tymczasem prowadzono „dziwną wojnę”. Mimo, że przeprawa w Osgiliath trzykrotnie w ciągu dwóch lat przechodziła z rąk do rąk, żadna ze stron nie usiłowała zdyskontować sukcesu i przenieść działań bojowych na drugi brzeg Anduiny. Zresztą, same te akcje sprowadzały się do szeregu „szlachetnych” pojedynków. Miał tam miejsce ni to turniej rycerski, ni to bitwa gladiatorów, a najlepsi wojownicy byli z imienia znani po obu stronach frontu. Obstawiano ich wygraną niezależnie od uczuć patriotycznych zakładających się osób. Oficerowie rywalizowali w szlachetności i przed przekłuciem przeciwnika gratulowali mu imienia identycznego z imieniem władcy, czy też z jakiegoś innego powodu. W tej podniosłej symfonii kurtuazyjnego ludobójstwa dysonansami jawiły się tylko działania oddziałów dunedaińskich tropicieli, którzy zlecieli się tu jak osy do konfitur. Zajmowały się one przede wszystkim „dywersją na komunikacyjnych szlakach przeciwnika”, czyli mówiąc wprost: grabieżą karawan. Mordorczycy uważali tę zgraję nie za wrogich wojowników, a za zwyczajnych rozbójników, z którymi rozmowa w czasie wojny powinna być krótka, w związku z czym wielu ze zbójów zawisło na rozłożystych dębach wzdłuż szlaku Ithliien. Mieszkańcy Północy odpłacali przy każdej okazji Mordorczykom tą samą monetą. Łatwo domyślić się, że w oczach takich prostych i uczciwych ludzi jak Cerleg, cała ta „wojna” wyglądała na krzątaninę pensjonariuszy domu wariatów.
Читать дальше