— Co się stało? — spytała. Łagodny ton jej głębokiego, zmysłowego głosu pozbawił go męskiej siły. Kość ukrył twarz w dłoniach, walcząc z napływającymi do oczu łzami wstydu.
Położyła mu dłoń na kolanie. Po raz pierwszy go dotknęła. Z trudem zniósł dotyk tej ciepłej, ciężkiej ręki. Tak wiele czasu zmarnował, marząc o tym.
Pragnął ją skrzywdzić, wstrząsnąć nią, sprawić, by przestała być tak straszliwie, bezmyślnie łagodna. Kiedy jednak w końcu się odezwał, rzekł:
— Chciałem się tylko z tobą kochać.
— Naprawdę?
— Sądziłaś, że jestem jednym z ich eunuchów? Że wykastruję się zaklęciami, by zostać świętym? Jak myślisz, czemu nie mam laski? Czemu nie jestem w Szkole? Wierzyłaś we wszystko, co mówiłem?
— Tak — odparła. — Przykro mi. — Jej dłoń wciąż spoczywała na kolanie Kości. — Możemy się kochać, jeśli zechcesz — dodała.
Wyprostował się i zamarł.
— Kim ty jesteś? — spytał w końcu.
— Nie wiem. Dlatego właśnie chciałam przybyć na Roke. Żeby się dowiedzieć.
Wstał pochylony. Żadne z nich nie mogło się wyprostować w niskiej kabinie. Zaciskając i prostując palce, jak najdalej odsunął się od dziewczyny, odwrócony do niej plecami.
— Nie dowiesz się. To wszystko kłamstwa, sztuczki, starcy igrający ze słowami. Ja nie chciałem bawić się z nimi, toteż odszedłem. Wiesz, co zrobiłem? — Odwrócił się, ukazując zęby w tryumfalnym grymasie. — Namówiłem dziewczynę, dziewczynę z miasta, by przyszła do mojego pokoju, do mej celi, małej kamiennej celi z oknem wychodzącym na tylną uliczkę. Nie użyłem zaklęcia; przy tak silnej magii nie można rzucać zaklęć. Ona jednak pragnęła przyjść i przyszła, a ja wyrzuciłem za okno drabinkę i wspięła się do środka. Byliśmy ze sobą, gdy zjawili się starcy! Pokazałem im! I gdybym zdołał przemycić cię przez próg, znów bym im pokazał. Nauczyłbym ich czegoś.
— Spróbujmy zatem. Popatrzył na nią pytająco.
— Chcę to zrobić z innego powodu niż ty — powiedziała — ale wciąż chcę. Dotarliśmy aż tutaj i znasz moje imię.
Rzeczywiście znał jej imię: Irian. Było niczym płonący węgiel, rozpalony żar w jego głowie. Jego myśli nie mogły go pochwycić, wiedza wykorzystać, język wymówić.
Popatrzyła na niego. Jej surowa, stanowcza twarz w migotliwym blasku latarni wydawała się łagodniejsza.
— Jeśli sprowadziłeś mnie tu tylko po to, by się ze mną kochać, możemy to zrobić. O ile wciąż tego chcesz.
Z początku nie mógł wykrztusić ni słowa, pokręcił tylko głową. Po chwili zdołał się zaśmiać.
— Myślę, że… zostawiliśmy już tę możliwość… za sobą. Spojrzała na niego bez żalu, wyrzutu ani wstydu.
— Irian — dodał. Teraz przyszło mu to z łatwością. Jej imię było niczym słodka, zimna źródlana woda w zaschniętych ustach. — Irian, oto co musisz zrobić, by wejść do Wielkiego Domu.
Zostawił ją na rogu wąskiej, brudnej ulicy wiodącej pomiędzy nagimi ścianami wprost do osadzonych w murze drewnianych drzwi. Rzucił na nią zaklęcie i wyglądała jak mężczyzna, choć wcale się tak nie czuła. Na pożegnanie objęli się — byli przecież przyjaciółmi i towarzyszami. Wszystko, co zrobił, zrobił dla niej.
— Odwagi — rzekł i odepchnął ją lekko.
Poszła ulicą i stanęła przed drzwiami. Po chwili obejrzała się, jego już jednak nie było.
Zastukała.
Dobiegł ją szczęk zasuwy. Drzwi otwarły się, na progu stał mężczyzna w średnim wieku.
— Co mogę dla ciebie zrobić? — spytał. Nie uśmiechał się, lecz głos miał miły.
— Wpuść mnie do Wielkiego Domu, panie.
— Znasz drogę do środka? — Jego migdałowe oczy patrzyły czujnie, zdawały się oddalone o wiele mil bądź lat.
— To jest droga do środka, panie.
— Wiesz, czyje imię musisz mi podać, bym cię wpuścił?
— Moje własne, panie. Oto ono: Irian.
— Naprawdę? — spytał.
To ją zaskoczyło. Przez chwilę milczała.
— Takie imię nadała mi czarownica Róża z wioski na Way w wodach źródła pod wzgórzem Irii — powiedziała w końcu.
Odźwierny przyglądał jej się chwilę. Zdawało się, że trwa to wieki.
— Zatem to twoje imię — rzekł wreszcie. — Ale chyba nie całe. Myślę, że masz jeszcze inne.
— Nie znam go, panie. Znowu nastała długa cisza.
— Może poznani je tutaj.
Odźwierny lekko skłonił głowę. Jego usta wygięły się w uśmiechu. Odstąpił na bok.
— Wejdź, córko.
Przekroczyła próg Wielkiego Domu.
Zaklęcie Kości opadło z niej niczym pajęczyna. Była sobą, wyglądała tak jak zwykle.
Podążyła za Odźwiernym kamiennym korytarzem. Dopiero na końcu przypomniała sobie, by się odwrócić. Ujrzała światło przenikające przez tysiące liści drzewa wyrzeźbionego w wysokich drzwiach, osadzonych w białej jak kość framudze.
Spieszący gdzieś młodzieniec w szarym płaszczu zatrzymał się na jej widok jak wryty, potem szybko skinął głową i ruszył dalej. Obejrzała się — wciąż na nią patrzył.
W ślad za młodzieńcem podążała kula mglistego zielonkawego ognia, szybując wolno w powietrzu na wysokości oczu. Odźwierny machnął ręką i kula go wyminęła. Irian schyliła się gwałtownie, poczuła jednak, jak zimny ogień muska jej włosy. Odźwierny popatrzył na nią z szerokim uśmiechem. Choć nie odezwał się, poczuła, że pamięta o niej i martwi się o jej bezpieczeństwo.
Przystanął przed dębowymi drzwiami. Zamiast zapukać czubkiem laski — jasnej laski z szarego drewna — nakreślił na nich drobny znak czy może runę. Drzwi się otwarły.
— Wejdź — odezwał się ktoś donośnie.
— Zaczekaj tutaj, Irian — poprosił Odźwierny i wszedł do komnaty.
Pozostawił drzwi szeroko otwarte. Ujrzała za nimi półki pełne ksiąg, stół, na którym piętrzył się stos książek i zapisanych kartek i stało wiele kałamarzy. Siedzieli przy nim trzej chłopcy oraz siwowłosy przysadzisty mężczyzna, z którym rozmawiał Odźwierny. Widziała, jak wyraz twarzy nieznajomego się zmienia. Zerknął na nią ze zdumieniem. Cicho, z napięciem zadawał pytania Odźwiernemu.
Obaj podeszli do niej.
— Mistrz Przemian z Roke, a to Irian z Way — przedstawił ich Odźwierny.
Mistrz Przemian nie dorównywał Irian wzrostem. Patrzył na nią uważnie.
— Wybacz, że mówię to otwarcie, młoda kobieto, ale muszę — rzekł. — Mistrzu Odźwierny, wiesz, że nigdy nie kwestionuję twojego osądu, reguły jednak są jasne. Pytam więc, czemu je złamałeś i wpuściłeś ją za próg.
— Bo mnie poprosiła.
— Ale… — Mistrz Przemian urwał.
— Kiedy po raz ostatni kobieta prosiła o wstęp do Szkoły?
— Wiedzą, że Reguła na to nie zezwala.
— Wiedziałaś o tym, Irian? — spytał Odźwierny.
— Tak, panie.
— Zatem co cię tu sprowadza? — wtrącił Mistrz Przemian surowo, lecz z wyraźnym zaciekawieniem.
— Pan Kość mówił, że mogłabym udawać mężczyznę. Myślałam jednak, że od początku powinnam wyjawić naprawdę. Potrafię zachować czystość jak inni, panie.
Na policzkach Odźwiernego pojawiły się dwie szerokie bruzdy zwiastujące uśmiech. Twarz Mistrza Przemian pozostała surowa.
— Z pewnością… Tak, szczerość to lepsze wyjście. O jakim panu mówiłaś?
— O Kości — wyjaśnił Odźwierny. — To chłopak z Wielkiego Portu Havnor. Wpuściłem go do środka trzy lata temu i wypuściłem w zeszłym roku. Może pamiętasz.
— Kość? Ten, który pobierał nauki u Mistrza Sztuk? Wciąż jest tutaj? — spytał gniewnie Mistrz Przemian.
Читать дальше