Właśnie rozmawiali z kapitanem, gdy w porcie zjawił się wóz i zaczęto z niego zdejmować sześć znajomych baryłek.
— To nasze wino — zauważył Kość.
— Płynie do Hortu — rzekł kapitan, a Ważka powiedziała cicho:
— Z Irii.
I wtedy obejrzała się za siebie. Nigdy więcej nie widział, by to robiła.
Tuż przed wypłynięciem na pokładzie zjawił się zaklinacz pogody. Nie był to czarnoksiężnik z Roke, lecz ogorzały mężczyzna w znoszonym morskim płaszczu. Witając go, Kość lekko uniósł laskę. Czarodziej zmierzył go uważnym spojrzeniem.
— Na tym statku tylko jeden człowiek zaklina pogodę. Jeśli nie będę to ja, odchodzę.
— Jestem zwykłym pasażerem, mości workowy. Chętnie pozostawię wiatr w twoich rękach.
Czarodziej spojrzał na Ważkę, prostą niczym trzcina.
— To dobrze — rzekł.
Więcej się nie odezwał. Przynajmniej do Kości. W czasie podróży kilka razy gawędził jednak z Ważką i fakt ten zaniepokoił młodego czarodzieja. Jej ufność i ignorancja mogły okazać się niebezpieczne tak dla niej, jak i dla niego. Spytał, o czym rozmawiali z zaklinaczem.
— O tym, co się z nami stanie — odparła. Spojrzał na nią pytająco.
— Z nami wszystkimi. Z Way, Falkway, Havnoru, Wathortu i Roke, wszystkimi ludźmi z wysp. Mówi, że zeszłej jesieni przed swą koronacją król Lebannen posłał na Gont po starego Arcymaga, by nałożył mu koronę. On jednak nie zgodził się przybyć i nie ma nowego Arcymaga. Zatem król sam się koronował. Niektórzy twierdzą, że źle się stało i że Lebannen nie ma prawa do tronu. Inni powiadają, że nowym Arcymagiem został król. Ale on nie jest magiem, tylko królem. Jeszcze inni mówią, że powrócą Mroczne Lata, gdy zapomniano o sprawiedliwości, a czarów używano do złych celów.
— I to mówi stary zaklinacz pogody? — spytał Kość po chwili milczenia.
— Myślę, że wielu o tym rozmawia — odparła Ważka z typową dla siebie powagą.
Zaklinacz przynajmniej znał się na swym fachu. “Wydra Morska" pędziła na południe przez wzburzone morze i letnie szkwały, nigdy jednak nie przeszkodził jej sztorm ani przeciwny wiatr. Zawijali do portów, dostarczając i odbierając towary, na północnym wybrzeżu O, na Ilien, Leng, Kamery, w Porcie O. Potem zboczyli z kursu, by zawieźć pasażerów zmierzających na Roke. Spoglądając ku zachodowi, Kość poczuł lekki strach, bo doskonale wiedział, jak mocne zaklęcia strzegą Roke. Zdawał sobie sprawę, że wraz z zaklinaczem pogody nie zdołaliby odwrócić wiatru z Roke, gdyby powiał przeciw nim. W takim zaś przypadku Ważka z pewnością spytałaby, dlaczego nie dopuszcza ich do brzegu.
Z radością odkrył, iż zaklinacz także się niepokoi. Stał obok sternika i cały czas patrzył na żagle, wyglądając śladów powiewu z zachodu. Wiatr jednak cały czas wiał z północy; przyniósł ze sobą kolejny deszcz i burzę. Kość zszedł do kabiny, lecz Ważka została na pokładzie. Wyznała mu, że boi się wody, nie umie pływać.
— Tonięcie musi być straszne. Nie móc oddychać powietrzem…
Na tę myśl zadrżała. Nigdy dotąd nie okazywała strachu. Nie lubiła jednak ciasnej, nieprzytulnej kabiny, toteż całe dnie spędzała na pokładzie i sypiała tam ciepłymi nocami. Kość nie próbował Jej przekonywać. Wiedział, że nic to nie da. By ją zdobyć, musiał nią zawładnąć, a tego dokona, jeśli dotrą na Roke.
Znów wyszedł na pokład. Pogoda się poprawiła. O zachodzie słońca pokrywa chmur pękła, ukazując złociste niebo i wznoszącą się na horyzoncie czarną kopułę wzgórza.
Kość spojrzał na nie z tęsknotą i nienawiścią.
— To Pagórek Roke, chłopcze — oznajmił zaklinacz pogody, zwracając się do Ważki. — Niedługo zawiniemy do zatoki Thwil. Tam zawsze wieje taki wiatr, jakiego oni pragną.
Nim dotarli w głąb zatoki i rzucili kotwicę, zapadła ciemność.
— Rano zejdę na ląd — poinformował kapitana Kość. Ważka czekała na niego w maleńkiej kabinie. Była poważna jak zwykle, lecz w jej oczach płonęło podniecenie.
— Rankiem zejdziemy na ląd — powtórzył, a ona przyjęła te słowa skinieniem głowy.
— Dobrze wyglądam? — spytała.
Usiadł na wąskiej koi. Ona siedziała na sąsiedniej. Nie mogli usiąść naprzeciw siebie, bo brakowało miejsca na kolana. W Porcie O za jego radą kupiła sobie porządną koszulę i spodnie, żeby bardziej przypominać kandydata pragnącego studiować w Szkole. Twarz miała czystą i ogorzałą, włosy — podobnie jak on — splotła w harcap. Ręce także umyła; leżały teraz płasko na udach — długie silne dłonie. Jak u mężczyzny.
— Nie wyglądasz jak mężczyzna — rzekł. Jej oblicze spochmurniało. — Nie dla mnie. Dla mnie nigdy nie przypominasz mężczyzny. Ale nie martw się, oni to co innego.
Skinęła głową, patrząc na niego błagalnie.
— Pierwsza próba jest jednocześnie najważniejsza, Ważko — powiedział. Każdej nocy, leżąc samotnie w kabinie, planował tę rozmowę. — Aby znaleźć się w Wielkim Domu, musisz przejść przez drzwi.
— Zastanawiałam się nad tym. Czy nie mogłabym po prostu powiedzieć, kim jestem? Ty byś za mnie zaręczył, potwierdził, że choć jestem kobietą, mam dar. Przyrzekłabym złożyć przysięgę, zachować czystość i zamieszkać osobno, gdyby tego zażądali…
Kość cały czas kręcił głową.
— Nie, nie, nie. To beznadziejne. Na nic się nie zda. Wszystko zepsuje.
— Nawet jeśli ty …
— Nawet jeśli poręczę za ciebie, nie posłuchają. Reguła Roke zabrania nauczania kobiet wyższych sztuk, słów w Mowie Tworzenia. Zawsze tak było. Nie posłuchają, musimy im zatem pokazać i pokażemy — ty i ja. Damy im nauczkę. Musisz być dzielna, Ważko. Nie możesz się ugiąć. Nie wolno ci myśleć, że jeśli tylko zaczniesz ich błagać, nie odmówią, bo odmówią, zrobią to, a gdy się odkryjesz, ukarzą ciebie i mnie. — Na ostatnie słowo położył szczególny nacisk, w głębi ducha zaklinając: “Niech się odwróci". Spojrzała na niego nieprzeniknionymi oczami.
— Co mam robić? — spytała w końcu.
— Ufasz mi, Ważko? — Tak.
Czy zaufasz mi do końca, ostatecznie, całkowicie, wiedząc, ze ryzyko, które podejmuję, przerasta nawet twoje? — Tak.
— Zatem musisz podać mi słowo, które wypowiesz przed Odźwiernym.
Popatrzyła na niego zdumiona.
— Ale… myślałam, że to ty mi je podasz. Że to hasło.
— Hasło, o które cię poprosi, to twoje prawdziwe imię. Pozwolił, by dotarło do niej znaczenie jego słów.
— A żeby rzucić na ciebie zaklęcie — dodał cicho — uczynić je tak pełnym i dokładnym, że nawet mistrzowie z Roke zobaczą cię jako mężczyznę, ja także muszę poznać twoje imię. — Ponownie zawiesił głos. Gdy to mówił, jemu samemu zdawało się, że wypowiada słowa prawdy. Bardzo łagodnie dodał: — Mogłem je poznać już dawno, ale nie chciałem korzystać z tych sztuczek. Chciałem, byś mi zaufała sama i podała swoje imię.
Ważka wbijała wzrok w splecione na kolanach dłonie. W czerwonawym blasku lampy jej rzęsy rzucały długie, delikatne cienie na policzki. W końcu spojrzała wprost na niego.
— Nazywam się Irian — rzekła. Uśmiechnął się. Ona nie.
Nie odpowiedział. Nie wiedział, co rzec. Gdyby sądził, że okaże się to takie łatwe, już dawno, wiele dni, tygodni temu wydobyłby z niej imię. Wystarczyło tylko nakreślić ten szalony plan. Nie musiał rezygnować z zapłaty, kłaść na szalę swej reputacji; nie musiał żeglować przez morze aż na Roke! Nagle bowiem pojął, iż cały plan to głupota. W żaden sposób nie zdołałby odmienić jej tak, by oszukać Odźwiernego. Jak mógł sądzić, że zdoła poniżyć mistrzów, tak jak oni poniżyli jego? Przez swą obsesję na punkcie tej dziewczyny sam wpadł w zastawioną na nią pułapkę. Z goryczą uświadomił sobie, że wierzył we własne kłamstwa, schwytany w sieci, które utkał dla niej. Raz już zrobił z siebie głupca na Roke. Teraz powrócił i uczynił to ponownie. W jego sercu wezbrał ogromny, pełen rozpaczy gniew. Jest do niczego, do niczego się nie nadaje.
Читать дальше