— Równowaga — uzupełniła, jak zwykle przyjmując każde jego słowo w najprostszym, powierzchownym sensie.
— A także może dlatego, iż podobne sztuki nie mają już takiej mocy jak kiedyś — dodał.
Sam nie wiedział, czemu próbuje zachwiać jej wiarą w magię. Może każde osłabienie siły i spokoju dziewczyny dla niego stanowiły zysk. Zaczął od starań zaciągnięcia jej do łóżka. Uwielbiał tę grę, wkrótce jednak przerodziła się w pojedynek, którego nie oczekiwał, ale też nie potrafił zakończyć. Teraz zależało mu nie na tym, by ją zdobyć, lecz pokonać. Nie mógł pozwolić, aby pokonała jego; musi dowieść jej i sobie, że sny nigdy się nie spełnią.
Bardzo wcześnie, zniecierpliwiony w obliczu całkowitej obojętności dziewczyny, przygotował urok, zaklęcie miłosne, które od samego początku budziło w nim wzgardę, choć wiedział, że jest skuteczne. Rzucił je, gdy — jak to ona — była zajęta naprawą krowiego postronka. Jednakże rezultat nie przypominał namiętnego zapału, jaki wywoływał u dziewcząt w Havnorze i Thwil. Ważka stopniowo cichła, zamykała się w sobie. Przestała zasypywać go pytaniami o Roke, nie odpowiadała, gdy się odzywał. Kiedy zbliżył się nieśmiało i ujął jej dłoń, dostał po głowie, aż go zamroczyło. Jak przez mgłę ujrzał, że Ważka wstaje i wychodzi ze stajni. Paskudny ogar, jej ulubieniec, pobiegł w ślad za nią, ale jeszcze obejrzał się z wyraźnym uśmiechem.
Ruszyła ścieżką do starego dworu. Gdy Kości przestało dzwonić w uszach, zakradł się za nią z nadzieją, że urok działa i że w ten brutalny sposób Ważka poprowadziła go w końcu do swego łoża. Zbliżywszy się do domu, usłyszał trzask pękających naczyń. Jej ojciec pijak wypadł chwiejnie za próg, oszołomiony i przerażony, ścigany szorstkim okrzykiem córki:
— Wynocha z domu, zdrajco! Tchórzu! Obrzydliwa pijawko!
— Zabrała mi kubek — powiedział pan Irii do nieznajomego tonem zbitego szczenięcia. Psy kłębiły się wokół. — Zbiła go.
Kość odjechał. Dwa dni trzymał się z dala od Starej Irii. Gdy trzeciego na próbę przejechał obok dworu, Ważka wyszła przed drzwi.
Przepraszam cię, Kość — powiedziała, spoglądając na niego ogniście pomarańczowymi oczami. — Nie wiem, co mnie wtedy napadło. Byłam wściekła, ale nie na ciebie. Wybacz mi, proszę.
Wybaczył z chęcią. Nigdy już nie próbował rzucać na nią uroku.
Teraz pomyślał, że wkrótce nie będzie potrzebował czarów. Zyska nad nią prawdziwą władzę. W końcu wymyślił, jak ją zdobyć. Sama oddała się w jego ręce. Dysponowała niezwykłą siłą i wolą, lecz na szczęście była głupia.
Brzoza wysyłał do Ujścia Kemberu wóz z sześcioma beczułkami dziesięcioletniego faniańskiego wina, zamówionymi przez tamtejszego kupca. Chętnie wyprawił z ładunkiem czarnoksiężnika, wino bowiem było cenne, a choć młody król szybko zaprowadzał porządki w Ziemiomorzu, na drogach wciąż jeszcze grasowały bandy rabusiów. I tak Kość opuścił Zachodni Staw, siedząc na wielkim wozie ciągniętym przez cztery rosłe konie. Jechał naprzód powoli, podskakując na wybojach. Jego nogi dyndały w powietrzu. Przy Oślim Wzgórzu z przydrożnych krzaków wynurzyła się niezgrabna postać i poprosiła o podwiezienie.
— Nie znam cię — rzekł woźnica, ostrzegawczo unosząc bat, lecz Kość chwycił go za rękę.
— Podwieź chłopaka, dobry człowieku. Póki będę z tobą, nie zrobi nic złego.
— Miej zatem na niego oko, panie.
Kość mrugnął do Ważki. Ukryta pod warstwą brudu dziewczyna, odziana w starą chłopską tunikę i nogawice oraz paskudny filcowy kapelusz, nie odmrugnęła. Odgrywała swą rolę, nawet gdy siedzieli obok siebie ze spuszczonymi nogami, oddzieleni sześcioma podskakującymi beczkami wina. Senny woźnica trzymał wodze, wóz toczył się drogą, pozostawiając za sobą drzemiące w upale wzgórza i pola. Kość próbował żartować z Ważki, ona jednak pokręciła tylko głową. Może teraz, gdy podjęła wyzwanie, przeraziła się tego, co zrobiła? Trudno orzec. Siedziała bez ruchu, poważna, milcząca. Szybko mi się znudzi, pomyślał Kość, kiedy już znajdzie się pode mną. Ta myśl poruszyła go nieznośnie.
Przy drodze wiodącej przez ziemie należące niegdyś do majątku Irii nie stała żadna gospoda. Gdy słońce zbliżyło się do zachodnich równin, zatrzymali się na popas w gospodarstwie oferującym stajnie dla koni, szopę na wóz i słomę na stajennym stryszku dla ludzi. Strych był ciemny i duży, słoma wilgotna. Kość nie czuł nawet cienia pożądania, choć Ważka leżała niecałe trzy stopy od niego. Tak dobrze odgrywała mężczyznę, że niemal go przekonała. Może jednak nabierze starców z Roke, pomyślał i uśmiechnął się na tę wizję. Wkrótce zasnął.
Następnego dnia dwukrotnie zmoczyły ich gwałtowne letnie deszcze. O zmierzchu dotarli do Ujścia Kemberu, bogatego miasta otoczonego murami. Pozostawili woźnicy interesy jego pana i ruszyli naprzód w poszukiwaniu gospody jak najbliżej portu. Ważka rozglądała się wokół w milczeniu, może wywołanym podziwem, może dezaprobatą, a może zwykłą obojętnością.
— Ładne miasteczko — zauważył Kość — lecz jedynym prawdziwym miastem na świecie jest Havnor.
Próby zaimponowania dziewczynie nie miały sensu, powiedziała bowiem tylko:
— Statki rzadko pływają na Roke, prawda? Trudno nam będzie jakiś znaleźć.
— Nie, jeśli będę miał przy sobie laskę — odparł.
Przestała się rozglądać i długą chwilę w milczeniu szła u jego boku. Poruszała się pięknie, wdzięcznie i śmiało, wysoko unosząc głowę.
— Chcesz powiedzieć, że zrobią przysługę czarnoksiężnikowi? Ale przecież nim nie jesteś.
— To tylko formalność. My, starsi czarownicy, możemy nosić laski, jeśli podróżujemy w sprawach Roke, tak jak ja.
— Bo mnie tam zabierasz.
— Owszem, bo przywożę ucznia. Bardzo utalentowanego ucznia! Nie zadawała więcej pytań. Nigdy się nie kłóciła, była to jedna z jej zalet.
Tego wieczoru przy kolacji w portowej tawernie spytała z niezwykłą nieśmiałością w głosie:
— Naprawdę mam wielki talent?
— Według mnie owszem.
Zastanawiała się chwilę — rozmowy z nią często przebiegały dość wolno.
— Róża zawsze twierdziła, że mam moc — powiedziała w końcu — ale nie wiedziała jaką. A ja… wiem, że ją mam, ale nie wiem, czym jest.
— Płyniesz na Roke po to, by się dowiedzieć. — Uniósł kieliszek. Po chwili ona podniosła swój i uśmiechnęła się tak promiennie i czule, że dodał, wiedziony nagłym impulsem: — Oby to, co znajdziesz, okazało się tym, czego szukasz!
— Będzie to tylko twoja zasługa — odparła.
W tym momencie kochał ją za jej szczere serce i porzucił wszelkie niecne plany. Była dla niego towarzyszką śmiałej przygody, wspaniałego żartu.
Musieli nocować w pokoju z dwojgiem obcych, lecz myśli Kości były zupełnie czyste, choć sam się temu dziwił.
Następnego ranka w kuchennym ogrodzie zerwał zieloną łodyżkę i zaklęciem upodobnił ją do pięknej, okutej miedzią laski o długości równej jego wzrostowi.
— Co to za drewno? — spytała Ważka.
— Rozmaryn — odpowiedział ze śmiechem. Także się roześmiała. Ruszyli wzdłuż nabrzeża, wypytując o statek zmierzający na południe, który by zechciał wziąć na pokład czarnoksiężnika z uczniem i zawieść na Wyspę Mędrców. Wkrótce znaleźli solidny żaglowiec zmierzający do Wathort. Kapitan zgodził się zabrać czarnoksiężnika za dobre słowo, a ucznia za pół ceny. “Pół ceny" oznaczało połowę serowych pieniędzy. Mieli jednak podróżować luksusowo, we własnej kabinie, “Wydra Morska" była bowiem dużym, solidnym dwumasztowcem.
Читать дальше