Miała jednak wrażenie, że go zraniła, a w każdym razie sprawiła mu przykrość. Na swój chłodny, nieludzki sposób wydawał się bardzo wrażliwy. Może nawet miał rację, może dała wyraz swoim uprzedzeniom, swoim niepokojom. Nie umiała współżyć z ludźmi. Najprawdopodobniej nie umiem współżyć z nikim, pomyślała, ani z człowiekiem, ani z obcym. Zapewne nieświadomie na wiele sposobów dała do zrozumienia Vismaanowi, że jej gościnność to świadomy akt woli, że jest sztuczna, wymuszona, ukrywająca niechęć, jaką budziła w niej jego obecność. Czy było tak rzeczywiście? Wyglądało na to, że im robiła się starsza, tym gorzej rozumiała motywy swych działań. Lecz niezależnie od tego, gdzie leżała prawda, Thesma nie chciała, by Vismaan czuł się w jej domu jak intruz. Zdecydowała, że w ciągu najbliższych dni okaże mu w jakiś sposób, iż to, że przyjęła go do siebie i postanowiła się nim opiekować, nie było jakąś powierzchowną zachcianką.
Tej nocy spała lepiej niż poprzedniej, choć nie przyzwyczaiła się jeszcze do snu na podłodze, na liściach dmuchacza, a także do tego, że w jej domu mieszka ktoś obcy, więc budziła się co kilka godzin. A kiedy się budziła, patrzyła na Ghayroga i za każdym razem widziała, jak pogrążony jest bez reszty w studiowaniu zawartości któregoś z kubików. Nie zwracał na nią uwagi. Zastanawiała się, jak to jest — spać bez przerwy przez trzy miesiące, a resztę roku spędzać aktywnie. Pomyślała, że to właśnie wydaje się w nim najbardziej obce. Jak to jest, leżeć nieruchomo, nie móc spać, nie móc wstać, czuć cały czas niewygody związane z raną, używać każdego możliwego sposobu zabicia czasu — niewiele tortur wydawało się jej gorszych od takiego życia. A jednak Vismaan nie narzekał, przez cały czas był spokojny, cichy, uprzejmy. Czy wszyscy Ghayrogowie są właśnie tacy? Czy nigdy się nie upijają, nie tracą cierpliwości, nie wdają w uliczne bójki, nie skarżą na los, nie kłócą z towarzyszkami czy towarzyszami życia? Jeśli Vismaan jest typowym przedstawicielem swego gatunku, to brak im ludzkich słabości. Ale, przypomniała sobie Thesma, Ghayrogowie nie są przecież ludźmi.
Rano umyła Vismaana gąbką, aż jego łuski błyszczały, a także zmieniła mu posłanie. Nakarmiła go, po czym na cały dzień poszła jak zwykle do lasu, ale czuła się winna spacerując samotnie, podczas gdy on leżał unieruchomiony w chacie. Zastanawiała się nawet, czy nie powinna raczej zostać przy nim — opowiadać mu jakieś ciekawe historie, wciągać go w rozmowę, bronić przed nudą. Lecz wiedziała doskonale, że gdyby nie rozstawali się ani na chwilę, szybko wyczerpaliby wspólne tematy i najprawdopodobniej zaczęliby działać sobie na nerwy, a tak przynajmniej przed nudą chroniło go kilkanaście kubików. Być może wolał nawet, by pozostawiała go w samotności, kiedy to tylko możliwe. W każdym razie ona sama potrzebowała samotności, zwłaszcza teraz, kiedy ktoś z nią wreszcie zamieszkał, więc wybrała się na długą wyprawę, zbierając po drodze korzenie i owoce na kolację. W południe padało; przykucnęła pod drzewem yramma, którego szerokie liście doskonale ją osłoniły. Siedziała nie przyglądając się niczemu szczególnemu, opróżniła umysł z wszelkiego poczucia winy, wątpliwości, wspomnień i strachów; nie myślała o Ghayrogu, o rodzime, o byłych kochankach, o nieszczęściach, o samotności. Spokój, który ogarnął ją całą, przetrwał aż do późnego popołudnia.
Przyzwyczajała się do tego, że Vismaan z nią mieszka. Nadal był bardzo spokojny, nadal nie wymagał niczego, nadal zajmował się głównie kubikami i bardzo cierpliwie znosił konieczność pozostawania nieruchomo w łóżku. Rzadko pytał ją o coś lub zaczynał rozmowę, ale kiedy to ona odezwała się do niego, był przyjacielski i chętnie opowiadał o swym rodzinnym świecie — szarym i straszliwie przeludnionym, jak wynikało z jego opowieści — i o swoim życiu tutaj, o marzeniach, by osiedlić się na Majipoorze, o podnieceniu, kiedy po raz pierwszy ujrzał piękno planety, o której śnił. Thesma próbowała wyobrazić sobie, jak okazuje podniecenie. Może jego wężowe włosy zamiast wić się powoli zaczynają drgać? A może wyraża uczucia zmianą zapachu?
Czwartego dnia po raz pierwszy wstał z łóżka. Wyprostował się, oparty o Thesmę, stanął na zdrowej nodze podparty kulą i z wahaniem dotknął ziemi drugą nogą. Poczuła, jak jego woń staje się ostrzejsza — coś w rodzaju zapachowego skrzywienia — i zdecydowała, że jej teoria musi być słuszna. Ghayrogowie wyrażają uczucia zmianą zapachu.
— No i jak? — spytała. — Noga wyzdrowiała?
— Nie utrzyma jeszcze ciężaru ciała, ale proces zrastania kości przebiega prawidłowo. Za kilka dni pewnie będę mógł już na niej stanąć. Proszę, pomóż mi zrobić kilka kroków. Ciało mi zesztywniało od tego leżenia!
Oparł się na niej; wyszli na dwór, przeszli do jeziorka i z powrotem. Kuśtykał powoli, z wahaniem, lecz ten kroki spacer najwyraźniej bardzo go odświeżył. Thesma ze zdumieniem stwierdziła, że zasmucił ją fakt, iż tak szybko dochodzi do zdrowia, oznaczało to bowiem, że wkrótce — za tydzień czy dwa tygodnie — będzie już wystarczająco silny, by odejść. A ona nie chciała, żeby ją opuścił. Myśl ta wydała się jej tak dziwna, że aż niewiarygodna. Tęskniła za swym dawnym, samotnym życiem, za wygodą spania we własnym łóżku, za wyprawami do lasu, podczas których nie musiałaby się martwić, czy gość nie nudzi się pod jej nieobecność i tak dalej. Pod pewnymi względami obecność Ghayroga irytowała ją coraz bardziej. A jednak… jednak czuła się smutna i niespokojna, bo Vismaan miał wkrótce pójść swoją drogą. Jakie to dziwne, pomyślała, jak bardzo to podobne do tej dziwaczki Thesmy.
Zabierała go na spacery kilka razy dziennie. Nadal nie mdgł opierać się na złamanej nodze, ale o kuli chodził coraz zręczniej, twierdził też, że opuchlizna znika i że kość najwyraźniej zrasta się prawidłowo. Zaczął mówić o swej farmie i o tym, jak ją zorganizuje, co będzie uprawiał, jak wykarczuje dżunglę.
Pewnego popołudnia, pod koniec ich pierwszego wspólnego tygodnia, wracając z wyprawy po kalimboty Thesma zatrzymała się, chcąc sprawdzić sidła zastawione na łące, na której w swoim czasie znalazła Ghayroga. Większość pułapek była pusta, w inne złapały się, jak zwykle, niewielkie stworzenia, ale w jednym z dołów niedaleko jeziorka coś szarpało się bardzo gwałtownie. Kiedy zbliżyła się do pułapki, odkryła, że udało się jej złapać bilantoona — największe zwierzę, jakie kiedykolwiek wpadło w jej sidła. Bilantoony zamieszkiwały całą zachodnią część Zimroelu — wdzięczne, poruszające się błyskawicznie, niewielkie stworzenia o ostrych kopytkach, smukłych nogach, krótkich, uniesionych, puchatych ogonkach — lecz gatunek spotykany w okolicach Narabalu był olbrzymi, dwukrotnie większy od znacznie popularniejszego, spotykanego na północy. Jego przedstawiciele dorastali dorosłemu mężczyźnie do pasa, a ich mięso, delikatne i wonne, było bardzo wysoko cenione. Pierwszym odruchem Thesmy było uwolnić to śliczne zwierzę; wydawało się jej zbyt piękne, by pozbawić je życia — no i, oczywiście, zbyt duże. Nauczyła się już zabijać zwierzęta, które mogła podnieść jedną ręką, ale to przecież zupełnie inna sprawa: bilantoon był wielki, inteligentny, o szlachetnym wyglądzie, z pewnością bardzo pragnął żyć, miał jakieś nadzieje i pragnienia, a może też czekającą gdzieś na niego towarzyszkę? Thesma wytłumaczyła sobie jednak, że to głupota. Drole, mintuny i sigimoiny najprawdopodobniej także bardzo chciały żyć, co najmniej tak bardzo jak ten bilantoon, a jednak zabijała je bez wahania. Wiedziała również, że nie można traktować zwierząt tak jak ludzi — zwłaszcza gdy było się kiedyś osobą cywilizowaną i z chęcią jadło mięso zwierząt zabitych przez kogoś innego. Myśl o samotnej towarzyszce jakiegoś bilantoona nie odbierała jej wówczas apetytu.
Читать дальше