Robert Silverberg - Kroniki Majipooru

Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Silverberg - Kroniki Majipooru» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1996, ISBN: 1996, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Kroniki Majipooru: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Kroniki Majipooru»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Czternastoletni Hissume, towarzysz lorda Valentine'a z czasów wyprawy, która miała na celu odzyskanie tronu koronala władającego ogromnym światem Majipooru, urozmaica sobie monotoną pracę w archiwach Labityntu nielegalnymi wyprawami do Rejestru Dusz.
Dzięki specjalnym urządzeniom do odtwarzania myslowych zapisów można tam przeżyć to, czego kiedyś doświadczały miliony rozumnych istot zamieszkujacych planetęprzez kilkanaście tysięcy lat. Wcielająca się na krótko w rozmaite postacie — władców, bohaterów, a także zwykłych mężczyzn i kobiet — Hissume w ciągu czterech lat zdobyła doswiadczenie, które pozwoli mu zrozumieć Majipoor…

Kroniki Majipooru — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Kroniki Majipooru», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

7

Kradła często i dobrze. Po pierwszej, nieśmiałej i pełnej napięcia kradzieży nastąpiło wiele kolejnych. Inyanna poruszała się swobodnie po Wielkim Bazarze, czasami w towarzystwie, czasami sama, kradnąc to i owo, tamto i owamto. Szło jej tak łatwo, że prawie nie wydawało się to przestępstwem. Przez Bazar zawsze przelewały się tłumy — Ni-moya liczyła sobie ponoć niemal trzydzieści milionów mieszkańców i mogło się wydawać, że wszyscy oni cały czas spędzają właśnie tu. Alejki zatłoczone były prawie bez przerwy. Handlarze sprawiali wrażenie zmordowanych i niedbałych, bezustannie oblężeni przez klientów zasięgających informacji, dyskutujących i targujących się, a także przez inspektorów. Pływanie wśród tej ludzkiej rzeki, podkradanie tego, na co miało się akurat ochotę, nie sprawiało najmniejszej trudności.

Większość łupów sprzedawano. Zawodowi złodzieje od czasu do czasu zatrzymywali sobie jakieś drobiazgi, jedzono zawsze za darmo, w godzinach pracy, lecz niemal cała zdobycz szła natychmiast na sprzedaż. Tym zajmowali się przeważnie Hjortowie, mieszkający z rodziną Agourmole'a. Było ich trzech: Beyork, Hankh i Mozinhunt. Należeli do rozgałęzionej sieci paserów, Hjortdwjak oni, błyskawicznie wprowadzających skradzione dobra do sieci sprzedaży hurtowej, tak że często trafiały one w końcu do tych samych handlarzy, od których pochodziły. Inyanna szybko nauczyła się, co paserzy biorą najchętniej, a czym nie warto zawracać sobie głowy.

Szło jej wyjątkowo łatwo, bowiem była nowa. Nie wszyscy handlarze pochwalali działalność gildii złodziei. Niektórzy znali z widzenia Liloyve, Athayne'a, Sidouna i innych członków rodziny i gdy tylko pojawiali się oni w sklepie, byli natychmiast wyrzucani. Lecz młodego chłopaka imieniem Kulibhai nie znał niemal nikt, a ponieważ Inyanna każdego dnia działała w innym miejscu gigantycznego targowiska, mogło upłynąć wiele lat, nim jej ofiary zaczną ją rozpoznawać.

Sklepikarze nie stanowili niemal żadnego niebezpieczeństwa. Najgroźniejsi byli złodzieje z innych rodzin. Oni także jej nie znali, a byli bystrzejsi od handlarzy, tak więc w ciągu pierwszych dziesięciu dni trzykrotnie przyłapywali ją konkurenci. Początkowo ręka zamykająca się na jej przegubie przerażała ją, lecz Inyanna potrafiła zachować chłód i opanować panikę. Mówiła po prostu: „Przeszkadzasz mi. Jestem Kulibhai, brat Agourmole'a”. Wieść o niej rozeszła się szybko i wkrótce przestano zwracać na nią uwagę.

Najtrudniejsze wydawało się jej zapobieganie niezalegalizowanym kradzieżom. Z początku nie potrafiła rozróżnić złodziei z gildii od amatorów i wahała się chwycić za rękę kogoś, kto mógł grasować na Bazarze od czasów Lorda Kinnikena. Zdumiewająco łatwo nauczyła się dostrzegać kradzieże, lecz gdy nie miała przy sobie kogoś z rodziny, służącego jej pomocą, powstrzymywała się od działania. Stopniowo poznała wielu członków innych rodzin, lecz niemal każdego dnia widziała kogoś nieznanego, kradnącego coś z rozłożonych na jakimś straganie towarów. W końcu, po kilku spędzonych na Bazarze tygodniach, poczuła się zmuszona do podjęcia jakiejś akcji. Jeśli przeszkodzi licencjonowanemu złodziejowi, zawsze może przeprosić. Istotą tego systemu jest przecież nie kradzież, lecz zapobieganie kradzieży; tego obowiązku nie udało się jej jeszcze dopełnić. Jako pierwszą złapała ponurą dziewczynę kradnącą warzywa — nie zdążyła wypowiedzieć ani słowa, bowiem dziewczyna upuściła to, co ukradła i uciekła w panice. Drugi przyłapany na gorącym uczynku okazał się weteranem, dalekim krewnym Agourmole'a, co wyjaśnił jej grzecznie i bez złości, a trzeci, nielegalny, lecz bynajmniej nie przestraszony, na zwróconą mu uwagę odpowiedział przekleństwami i cichymi groźbami. Inyanna wyjaśniła mu spokojnie i całkowicie niezgodnie z prawdą, że obserwuje ich siedmiu złodziei z gildii, gotowych do natychmiastowej interwencji. Po tym nie miała już żadnych kłopotów; kiedy czuła, że powinna, reagowała stanowczo i spokojnie.

Same kradzieże nie ciążyły jej na sumieniu. Wychowano ją w przekonaniu, że za grzech należy oczekiwać kary od Króla Snów — koszmarów, tortur, duchowej chłosty następującej natychmiast po zamknięciu oczu — lecz albo Król nie uważał drobnych bazarowych kradzieży za grzech, albo on i jego pachołkowie byli tak zajęci prawdziwymi przestępcami, że nie mieli czasu dobrać się do niej. Niezależnie od powodu, Król nie torturował jej przesłaniami. Od czasu do czasu śniła o nim: starym, okrutnym ogrze, ślącym koszmary z palącej pustyni Suwaelu, lecz w tym akurat nie było nic niezwykłego — od czasu do czasu Król nawiedzał umysły wszystkich śpiących na Majipoorze i nie miało to żadnego znaczenia. Inyanna śniła też czasami o błogosławionej Pani Wyspy, łagodnej matce Koronala Lorda Malibora. Śniła, że ta dobra Pani ze smutkiem potrząsa głową, jakby chciała powiedzieć, że bardzo rozczarowująją postępki jej córki Inyanny — lecz Pani także dysponowała mocą pozwalającą jej przemawiać znacznie bardziej stanowczo do tych, którzy zboczyli z jej ścieżki, a jednak na to najwyraźniej się nie zdecydowała. Brak kar moralnych sprawił, że Inyanna szybko przeszła do porządku dziennego nad kwestią swej profesji. Nie była przestępstwem, tylko rodzajem redystrybucji dóbr. Najwyraźniej nikogo nie krzywdziła.

Po pewnym czasie wzięła sobie za kochanka Sidouna, najstarszego brata Liloyve. Był niższy od niej i tak chudy, że obejmując go musiała bardzo uważać, by nie zrobiły się jej siniaki, lecz jednocześnie łagodny i troskliwy. Ślicznie grał na miniaturowej harfie, śpiewał stare ballady przyjemnym tenorem. Im częściej z nim kradła, tym lepiej czuła się w jego towarzystwie. Mieszkanie przemeblowano tak, że noce mogli spędzać wspólnie. Ldloyve i inni złodzieje wydawali się zachwyceni takim rozwojem wydarzeń.

W towarzystwie Sidouna głębiej zanurzyła się w wielkie miasto. Jako zespół byli tak skuteczni, że często dzienną normę kradzieży załatwiali w godzinę lub dwie. Resztę dnia mieli w takim wypadku wolną, bowiem gildia nie zezwalała na przekraczanie przydziałów; umowa społeczna obowiązująca na Wielkim Bazarze pozwalała złodziejom brać tylko określoną ilość, nie więcej. Inyanna zaczęła więc robić rozkoszne wycieczki na przedmieścia Ni-moya. Jednym z jej ulubionych miejsc był Park Baśniowych Stworzeń, położony na wzgórzach Gimbeluc. Mogła tam oglądać zwierzęta z zamierzchłych epok, wyparte ze swego naturalnego środowiska przez rozwijającą się cywilizację Majipooru. Obserwowała najrzadsze okazy: dimiliony na delikatnych nogach, kruche, długoszyje, roślinożerne, dwukrotnie wyższe od Skandara; poruszające się z wdziękiem sigimoiny, ozdobione kosmatymi ogonami z przodu i z tyłu; niezdarne ptaki zampidoon o wielkich dziobach, których ogromne stada przysłaniały niegdyś słońce Majipooru — teraz zampidoony żyły już tylko w parku, choć figurowały w herbie miasta. Dzięki jakiejś magii, pochodzącej niewątpliwie z dawnych czasów, pojawieniu się każdego zwierzęcia towarzyszył płynący spod ziemi głos, podający jego nazwę i opisujący zwyczaje. Były tu także śliczne ukryte polanki, po których oboje mogli spacerować, trzymając się za ręce. Nie rozmawiali wiele, Sidoun nie był bowiem człowiekiem gadatliwym.

Czasami wyruszali łodzią na wycieczki po Zimrze i na jego drugi brzeg, do Nissimorn; zdarzało im się także wypływać na Steiche, która, gdyby podróżować nią wystarczająco długo, doprowadziłaby ich w końcu na tereny Metamorfów, niedostępne dla człowieka. Lecz w tym celu trzeba byłoby wędrować tygodniami w górę rzeki, a oni docierali tylko do maleńkich rybackich osad Lumenów, leżących niedaleko na południe od miasta, kupowali świeżo złowione ryby, smażyli je na plaży, pływali i opalali się. W bezksiężycowe wieczory chodzili na Kryształowy Bulwar, gdzie wirujące reflektory rzucały olśniewające, bezustannie zmieniające się świetlne wzory, i z podziwem oglądali wystawy sklepów utrzymywanych przez największe firmy Majipooru, prawdziwe uliczne muzea najkosztowniejszych towarów, prezentowanych tak wspaniale i w takiej ilości, że nawet najdumniejszy ze złodziei nie odważyłby się nic ukraść. Często też jedli kolację w jednej z pływających restauracji; niemal zawsze zabierali tam ze sobą Liloyve, bowiem kochała ona te wysepki bardziej niż cokolwiek innego. Każda z nich przedstawiała w miniaturze jakiś odległy zakątek Majipooru, rosły tam typowe dla niego rośliny, żyły charakterystyczne zwierzęta, podawano specjały miejscowej kuchni i odpowiednie do nich wina. Jedna przedstawiała wietrzny Piliplok i ci, którzy mieli odpowiednie fundusze, mogli zjeść tam mięso smoków morskich; inna gorący, wilgotny Narabal, podawano tam soczyste owoce i wspaniałe paprocie, jeszcze inne gigantyczne Stee na Zamkowej Górze, i Stoien, i Pidruid, i Til-omon — lecz nie Velathys, o czym Inyanna przekonała się bez zdziwienia. Stolica Metamorfów, Ilirivoyne, także nie była reprezentowana, ani upalne Thologhai na Suwaelu, bowiem Iliriyoyne i Thologhai nie interesowały po prostu obywateli Majipooru, a Velathys nie było wystarczająco ważne.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Kroniki Majipooru»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Kroniki Majipooru» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Kroniki Majipooru»

Обсуждение, отзывы о книге «Kroniki Majipooru» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x