Orson Card - Czerwony Prorok

Здесь есть возможность читать онлайн «Orson Card - Czerwony Prorok» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1996, ISBN: 1996, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Czerwony Prorok: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Czerwony Prorok»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Od tego dnia Indianin Lolla-Wossiki stał się żałosnym pijakiem. Jego brat, Ta-Kumsaw, chciałby przepędzić białych z kontynentu. Ale gubernator Bill Harrison snuje o wiele okrutniejsze plany wobec Indian. Kiedy zaczyna je realizować, mimowolnie doprowadza do spotkania Alvina Millera — wyjątkowego białego chłopca, obdarzonego potężną mocą magiczną — z Lollą-Wossiky i Ta-Kumsawem. I tak rozpoczyna się kolejny etap edukacji Alvina.

Czerwony Prorok — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Czerwony Prorok», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Zupełnie inaczej miały się sprawy na Terytorium Hio. Otoczone palisadami małe miasteczka rozrastały się w prawdziwe miasta i nawet ulice miały wybrukowane. Hio kwitło, przynajmniej we wschodniej części, niedaleko Suskwahenny. Ludzie zastanawiali się już, kiedy zostaną pełnoprawnym stanem.

Ale w Carthage City Hooch nie dostrzegł żadnych śladów rozkwitu.

Szedł główną ulicą wewnątrz palisady. Nadal było tu sporo żołnierzy i nadal wyglądali na zdyscyplinowanych, to trzeba gubernatorowi Billowi przyznać. Ale tam gdzie kiedyś leżeli whisky-Czerwoni, teraz kręciły się różne ciemne typy, rzeczne szczury paskudniejsze jeszcze od Mike'a Finka, nie ogoleni i cuchnący whisky gorzej niż którykowiek z pijanych Czerwonych. Cztery stare domy przerobiono na saloony i te dobrze prosperowały — nawet teraz, wczesnym popołudniem.

To jest powód, myślał Hooch. Na tym polega kłopot. Carthage City zmieniło się w rzeczne miasto, miasto saloonów. Nikt nie chce zamieszkać w tej okolicy, w sąsiedztwie tych wszystkich rzecznych szczurów. To miasto whisky.

Ale skoro to miasto whisky, gubernator Bill powinien kupować ją ode mnie, zamiast wygadywać bzdury, że wezmą tylko cztery beczułki.

— Może pan czekać, panie Palmer, jeśli pan ma ochotę, ale gubernator dzisiaj pana nie przyjmie.

Hooch usiadł na ławce przed gabinetem Harrisona. Zauważył, że gubernator zamienił się ze swoim adiutantem. Oddał swój piękny duży pokój za klitkę? Mniej miejsca, ale… wewnątrz żadnych okien. Ciekawe. To znaczy, że Harrison nie lubi, kiedy ludzie na niego patrzą. Może nawet się boi, że ktoś go zabije.

Hooch siedział przez dwie godziny. Przyglądał się, jak wchodzą i wychodzą żołnierze. Usiłował nie wpadać we wściekłość. Harrison robił czasem takie numery: kazał komuś czekać i czekać, żeby się rozzłościł i nie mógł rozsądnie myśleć. A czasami po to, żeby ten ktoś się obraził i sobie poszedł. Albo poczuł się mały i nieważny, żeby Harrison mógł go trochę postraszyć. Hooch wiedział to wszystko, dlatego starał się zachować spokój. Ale kiedy zbliżał się wieczór, kiedy żołnierze zmieniali warty i schodzili ze służby, nie wytrzymał.

— Co wy tu wyprawiacie? — zwrócił się do kaprala siedzącego za biurkiem.

— Kończę służbę — odpowiedział kapral.

— Ale ja jeszcze tu jestem.

— Wy też możecie skończyć, jeśli macie ochotę.

Ta bezczelna odpowiedź podziałała niczym policzek. Były czasy, kiedy wszyscy ci chłopcy usiłowali przyssać się do Hoocha Palmera. I te czasy zmieniły się nazbyt szybko. Hoochowi wcale się to nie podobało.

— Mógłbym kupić twoją starą matkę i sprzedać ją z zyskiem — oświadczył.

To go ugodziło. Kapral nie wyglądał już na znudzonego. Ale nie pozwolił sobie na to, żeby wyskoczyć zza biurka i trzepnąć Hoocha. Stanął tylko mniej więcej na baczność i powiedział:

— Panie Palmer, może pan sobie tu czekać całą noc, a potem jeszcze cały dzień, ale i tak jego ekscelencja pana nie przyjmie. A czekając pokazuje pan tylko, że jest pan zwyczajnie za głupi i nie rozumie, jak sprawy stoją.

W rezultacie to Hooch się zdenerwował i przyłożył kapralowi. Właściwie nawet nie przyłożył. Było to raczej kopnięcie, ponieważ nigdy nie przyswoił sobie zasad walki dżentelmenów. Pojedynek oznaczał dla niego przyczajenie się za skałą, zaczekanie na przeciwnika i strzelenie mu w plecy. A potem szybką ucieczkę. Tak więc kapral oberwał ciężkim butem Hoocha w kolano, przez co noga wygięła mu się do tyłu, całkiem odwrotnie niż powinna. Kapral ryknął jak wściekły, do czego miał pełne prawo, nie tylko z bólu — po takim kopnięciu noga nigdy już nie będzie mu służyć. Hooch wiedział, że chyba nie powinien tak się zachować, ale chłopak był po prostu bezczelny. Właściwie sam się o to prosił.

Problem w tym, że kapral nie był całkiem sam. Na jego pierwszy krzyk jak spod ziemi wyrósł sierżant i czterech żołnierzy z bagnetami na karabinach. Wściekli jak szerszenie wyskoczyli z gabinetu Harrisona. Sierżant rozkazał dwóm ludziom odnieść kaprala do izby chorych, a pozostali aresztowali Hoocha. Ale nie zrobili tego elegancko, jak cztery lata temu. Tym razem kolby ich muszkietów niby przypadkiem wbijały mu się w ciało, miał też na ubraniu parę odcisków butów — sam nie wiedział, skąd się tam wzięły. Odprowadzili go do więziennej celi — tym razem nie do magazynu. I zostawili — w ubraniu i bardzo obolałego.

Z całą pewnością wiele się zmieniło w Carthage City.

Tej nocy trafiło do aresztu jeszcze sześciu ludzi, trzech za pijaństwo, trzech za bójki. Ani jeden z nich nie był Czerwonym. Hooch słuchał, o czym mówią. Co prawda żaden nie grzeszył rozumem, ale Hooch zwyczajnie nie mógł uwierzyć, że nie rozmawiają o pobiciu jakichś Czerwonych, urządzeniu sobie z nich zabawy albo o czymś w tym rodzaju. Zupełnie jakby Czerwoni całkiem zniknęli z tej okolicy.

A może to prawda? Może Czerwoni rzeczywiście odeszli? Ale to przecież chciał osiągnąć gubernator Harrison. Skoro już nie ma Czerwonych, dlaczego Carthage City nie prosperuje, dlaczego nie tłoczą się tu biali osadnicy?

Jedyną wskazówką było zdanie rzucone przez któregoś z opryszków.

— Jestem bez forsy, dopóki nie zacznie się sezon podatków. — Pozostali pokrzyczeli trochę i poklęli. — Nic nie mam przeciwko pracy dla rządu, ale nie jest to stałe zajęcie.

Hooch nie próbował nawet pytać, o co chodzi. Nie warto zwracać na siebie uwagi. Nie chciał, żeby się rozeszło, jak to pobity spędził noc w areszcie. Takie plotki łatwo znajdują posłuch i niedługo wszyscy zaczęliby uważać, że mogą człowieka pobić. Hooch nie chciał zaczynać życia zwykłego ulicznego zabijaki; nie w tym wieku.

Rankiem przyszli po niego żołnierze. Inni niż wczoraj. I bardziej uważali na swoje kolby i buty. Po prostu wyprowadzili Hoocha z aresztu i w końcu mógł się spotkać z Billem Harrisonem.

Ale nie w gabinecie. Spotkanie nastąpiło w rezydencji gubernatora, w piwnicy. W dodatku doprowadzono tam Hoocha w dość dziwaczny sposób. Żołnierze — musiało ich być z dziesięciu — pomaszerowali za dom, potem nagle jeden odskoczył, szarpnął klapę od piwnicy, a dwóch innych prawie wciągnęło go po schodach. Klapa trzasnęła za nimi, ledwie zdążyli schować głowy… a przez cały czas reszta żołnierzy maszerowała dalej jak gdyby nigdy nic. Hoochowi wcale się to nie podobało. Znaczyło bowiem, że Harrison nie chce, by ktokolwiek wiedział o tej wizycie. A zatem spotkanie może się skończyć paskudnie, a Harrison zaprzeczy, że w ogóle się odbyło. Oczywiście, żołnierze wiedzieli, ale wiedzieli też o pewnym kapralu, któremu wczoraj wieczorem ktoś wygiął kolano w drugą stronę… Raczej nie zechcą świadczyć na korzyść Hoocha Palmera.

Ale Harrison zachowywał się jak dawniej. Z uśmiechem uścisnął Hoochowi dłoń i poklepał go po ramieniu.

— Jak leci, Hooch?

— Bywało lepiej, gubernatorze. Jak tam żona? I ten malec?

— Zdrowie jej dopisuje, trudno narzekać. Aż dziwne u tak eleganckiej damy tutaj, na pograniczu. A mój mały… niezły z niego żołnierz, uszyliśmy mu nawet mundurek. Powinieneś zobaczyć, jak pręży się na paradzie.

— Kiedy słyszę takie rzeczy, myślę czasem, że i mnie pora by się ożenić.

— Zachęcam cię z całego serca. Ojej, Hooch, o czym ja myślę? Siadaj, proszę.

Hooch usiadł.

— Dzięki, Bill.

Harrison z satysfakcją pokiwał głową.

— Miło cię znowu spotkać. To już tyle czasu…

— Szkoda, że nie spotkaliśmy się wczoraj — mruknął Hooch.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Czerwony Prorok»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Czerwony Prorok» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Czerwony Prorok»

Обсуждение, отзывы о книге «Czerwony Prorok» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x