— Zrozumiałeś coś? No wiesz, nie znasz przecież mowy Shaw-Nee.
— Mówił po angielsku, Hooch. Za dużo było tam różnych plemion. Angielski to jedyny język, który znali wszyscy. Owszem, czasem przechodził na ten bełkot Czerwonych, ale raczej trzymał się angielskiego. Opowiadał o przeznaczeniu czerwonego człowieka. Strzeżcie się białych trucizn. Żyjcie wspólnie i wypełnijcie sobą część krainy tak, żeby biały człowiek miał swoje miejsce i czerwony człowiek swoje. Wznieśmy miasto… Kryształowe miasto, powiedział, i brzmiało to całkiem realnie, tyle że żaden z tych dzikusów nie umie nawet wybudować porządnej szopy. Lepiej nie myśleć, co się będzie działo, kiedy zaczną budować miasto ze szkła. Ale najczęściej powtarzał: Nie pijcie trunków! Ani kropli. Rzućcie to, trzymajcie się od whisky z daleka. Trunek to łańcuchy białego człowieka, łańcuchy i bat, łańcuchy, bat i nóż. Najpierw was schwyta, potem was wychłosta, potem was zabije. A kiedy biały człowiek zabije was wszystkich swoją whisky, wtedy przyjdzie i zabierze waszą ziemię, zniszczy ją, uczyni pustą, martwą, bezużyteczną.
— Wygląda na to, Bill, że zrobił na tobie wrażenie — zauważył Hooch. — Zupełnie jakbyś nauczył się na pamięć tego kazania.
— Na pamięć? On gadał przez bite trzy godziny. Mówił o wizjach przeszłości, wizjach przyszłości. Mówił o… rany, Hooch, to jakiś wariat, ale Czerwoni spijali jego słowa jak… jak…
— Whisky.
— Jak whisky… ale zamiast whisky. Wszyscy za nim poszli. W każdym razie prawie wszyscy. Zostało tylko paru whisky-Czerwonych, którzy niedługo i tak zdechną. I moi oswojeni Czerwoni, naturalnie, ale to co innego. I jeszcze jacyś dzicy za Hio.
— Poszli za nim dokąd?
— Do Proroczego Miasta. I to mnie dobija, Hooch. Wszyscy Czerwoni idą do Proroczego Miasta albo gdzieś niedaleko, a po drugiej stronie rzeki leży Vigor Kościół. I właśnie tam odchodzą wszyscy Biali! No, może nie wszyscy do Vigor Kościoła, ale na te ziemie, których mapy trzyma ten piekielny Armor Weaver. To wspólnicy, Hooch, mówię ci, że wspólnicy: Ta-Kumsaw, Armor-of-God Weaver i Prorok.
— Całkiem możliwe.
— A najgorsze, że chyba z tysiąc razy miałem tego Proroka w moim własnym gabinecie. Mogłem zabić chłopaka i oszczędzić sobie zmartwień… Ale skąd człowiek może wiedzieć?
— Znasz go?
— Chcesz powiedzieć, że ty go nie znasz?
— Niewielu Czerwonych znam z imienia, Bill.
— A gdybym ci powiedział, że ten ma tylko jedno oko?
— Nie mówisz chyba o Lolli-Wossiky?
— Właśnie o nim.
— Ten jednooki pijak?
— Bóg mi świadkiem, Hooch. Teraz nazywa siebie Tenska-Tawa. To znaczy „otwarte drzwi” czy coś w tym rodzaju. I chciałbym te drzwi zamknąć. Powinienem był go zabić, kiedy miałem okazję. Ale kiedy uciekł… bo uciekł, jak wiesz, ukradł beczułkę i uciekł do lasu…
— Byłem tu wtedy. Pomagałem go ścigać.
— No więc, kiedy nie wrócił, pomyślałem, że pewno zapił się ma śmierć whisky z tej beczułki. A on wraca i opowiada Czerwonym, jak to kiedyś pił bez przerwy, ale Bóg zesłał mu wizje i teraz nie pije już wcale.
— Niech też ześle mi wizje, a skończę z piciem.
Harrison znowu łyknął whisky. Tym razem z karafki, bo szklanka leżała w kącie na podłodze.
— Widzisz teraz mój problem, Hooch.
— Widzę wiele twoich problemów, Bill. I nie wiem, który mógłby mieć ze mną cokolwiek wspólnego. Tyle że nie żartowałeś, kiedy kazałeś kwatermistrzowi powiedzieć, że potrzebujecie tylko czterech beczułek.
— Och, to wiąże się z tobą o wiele bardziej, Hooch. Nie bój się. Ponieważ jeszcze nie przegrałem. Prorok odebrał mi wszystkich whisky-Czerwonych, Ta-Kumsaw wystraszył moich białych obywateli. Ale ja się nie poddam.
— Fakt, ty się nie poddajesz — przyznał Hooch.
Jesteś oślizłym, chytrym wężem, ale się nie poddajesz. Nie powiedział tego głośno, oczywiście, bo Harrison na pewno źle by przyjął taką opinię… Ale u Hoocha był to najwyższy podziw. Człowiek w jego typie.
— To przez Ta-Kumsawa i Proroka. Prosta sprawa. Muszę ich zabić. Nie, nie. Cofam to. Muszę ich pokonać i zabić. Muszę tak ich podejść, żeby obaj wyszli na durniów, i wtedy obu zastrzelić.
— Świetny pomysł. Zacznę przyjmować zakłady.
— Tego byś chciał: siedzieć i przyjmować zakłady. Słuchaj, nie mogę zwyczajnie poprowadzić żołnierzy na północ, do Vigor Kościoła. Nie mogę po prostu zetrzeć Proroczego Miasta z powierzchni ziemi. Armor-of-God będzie mi stawiał opór na każdym kroku… możliwe, że sprowadzi wojskowe posiłki z Fortu Wayne. Mogą odebrać mi patent albo co… Dlatego muszę tak wszystko zorganizować, aby ludzie w Vigor Kościele i nad brzegami Wobbish sami błagali, żebym przyszedł i zrobił porządek z Czerwonymi.
Teraz wreszcie Hooch zrozumiał, o co tu chodzi.
— Chcesz prowokacji?
— Zuch z ciebie, Hooch. Prawdziwy spryciarz. Chcę, żeby jacyś Czerwoni pojechali na północ, narobili kłopotów i powiedzieli wszystkim, że to Ta-Kumsaw i Prorok im kazali.
Hooch skinął głową.
— Rozumiem. To nie może być porywanie krów czy coś w tym rodzaju. Nie. Żeby ci z północy zapragnęli krwi Czerwonych, Czerwoni muszą zrobić coś naprawdę paskudnego. Na przykład złapać jakieś dzieci, zamęczyć je na śmierć, wypisać im na skórze imię Ta-Kumsawa i zostawić tam, gdzie ich na pewno znajdą. Coś w tym rodzaju.
— Wiesz przecież, Hooch, że nie posunąłbym się do tego, żeby nakazać komuś rzecz tak potworną. Chyba w ogóle nie będę się wdawał w szczegółowe instrukcje. Powiem tylko, że mają jakoś wzburzyć Białych na północy i powiedzieć, że to Ta-Kumsaw im rozkazał.
— Ale nie będziesz zdziwiony, jeśli okaże się, że to gwałty i tortury?
— Nie życzyłbym sobie, żeby włos z głowy spadł jakiejś białej kobiecie. To wykluczone.
— No tak, zgadza się. Święta prawda. A więc stanowczo torturowanie dzieci. Chłopców.
— Jak już wspomniałem, nikomu nie mógłbym czegoś takiego nakazać.
Hooch przymknął oczy i lekko pokiwał głową. Może i Harrison nikomu tego nie nakazuje, ale z całą pewnością nie zabrania.
— Oczywiście, to nie mogą być Czerwoni z tej okolicy. Prawda, Bill? Bo wszyscy odeszli, a twoi oswojeni Czerwoni to najgorsze męty, jakie chodzą po powierzchni ziemi.
— Muszę ci przyznać rację.
— Potrzebujesz zatem Czerwonych z południa. Czerwonych, którzy nie słyszeli jeszcze nauk Proroka, więc ciągle pożądają trunku. Czerwonych, którym pozostało na tyle rozumu, że załatwią tę sprawę jak należy. Czerwonych, co chcą krwi i potrafią zabijać dzieci powoli. A żeby im zapłacić, potrzebujesz mojego ładunku.
— Zgadza się, Hooch.
— Bierz go, Bill. Wycofaj oskarżenie przeciwko mnie, a całą whisky możesz dostać za darmo. Daj mi tylko trochę pieniędzy, bo muszę opłacić swoich chłopców. Nie chcę, żeby w drodze powrotnej pchnęli mnie nożem. Chyba nie żądam zbyt wiele.
— Wiesz, Hooch, że to nie wszystko, o co cię proszę.
— Ale to wszystko, co dla ciebie zrobię, Bill.
— Ja osobiście nie mogę się do nich zwrócić. Nie mogę powiedzieć Cree-Ekom czy Choc-Tawom, co mają robić. To musi być ktoś inny. Ktoś taki, że jeśli go złapią, będę mógł oświadczyć: nigdy nic takiego mu nie mówiłem. Użył swojej whisky, żeby to załatwić. Ja o niczym nie miałem pojęcia.
— Rozumiem cię, Bill, ale od samego początku słusznie się domyślałeś. Rzeczywiście wymyśliłeś coś tak obrzydliwego, że nie chcę mieć z tym nic wspólnego.
Читать дальше