Orson Card - Czerwony Prorok

Здесь есть возможность читать онлайн «Orson Card - Czerwony Prorok» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1996, ISBN: 1996, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Czerwony Prorok: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Czerwony Prorok»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Od tego dnia Indianin Lolla-Wossiki stał się żałosnym pijakiem. Jego brat, Ta-Kumsaw, chciałby przepędzić białych z kontynentu. Ale gubernator Bill Harrison snuje o wiele okrutniejsze plany wobec Indian. Kiedy zaczyna je realizować, mimowolnie doprowadza do spotkania Alvina Millera — wyjątkowego białego chłopca, obdarzonego potężną mocą magiczną — z Lollą-Wossiky i Ta-Kumsawem. I tak rozpoczyna się kolejny etap edukacji Alvina.

Czerwony Prorok — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Czerwony Prorok», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Harrison spojrzał groźnie.

— W tym forcie napad na oficera karzemy śmiercią, Hooch. Czy nie wyrażałem się dostatecznie jasno?

— Bill, kłamałem, oszukiwałem, a czasem zabijałem, chcąc jakoś wyjść na swoje na tym świecie. Ale jedyne, czego nie zrobiłem nigdy, to nie zapłaciłem nikomu, żeby jakiejś matce porwał dziecko i zamęczył je na śmierć. Nigdy tego nie zrobiłem i nigdy nie zrobię.

Przez chwilę Harrison obserwował twarz Hoocha. Przekonał się, że to prawda.

— Czy to nie nadzwyczajne? Istnieje czyn tak obrzydliwy, że Hooch Palmer go nie popełni, choćby miał przez to zginąć.

— Nie zabijesz mnie, Bill.

— Zabiję, Hooch. Z dwóch powodów. Po pierwsze, na moje pytanie udzieliłeś nieprawidłowej odpowiedzi. I po drugie, w ogóle to pytanie słyszałeś. Już jesteś trupem, Hooch.

— Niech ci będzie — rzekł Hooch. — Tylko daj mi solidną linę. I dobrą wysoką szubienicę z dwudziestostopową zapadnią. Chcę zawisnąć tak, żeby ludzie długo to wspominali.

— Dostaniesz gałąź na drzewie. Będziemy wciągać linę powoli, żebyś się udusił, a nie skręcił kark.

— Byle tylko wszyscy zapamiętali.

Harrison zawołał żołnierzy i rozkazał odprowadzić Hoocha do aresztu. Tym razem trochę go poszturchali i czasem kopnęli, więc kiedy dotarł do celi, miał parę nowych siniaków i chyba złamane żebro.

Poza tym nie miał zbyt dużo czasu.

Dlatego położył się bardzo spokojnie na podłodze. Pijacy zniknęli, ale awanturnicy byli tu nadal i zajmowali wszystkie prycze. Hoochowi została tylko podłoga. Nie przejmował się tym. Wiedział, że Harrison zostawi mu godzinę czy dwie na przemyślenie sprawy, potem wyprowadzi go, założy pętlę na szyję i powiesi. Oczywiście, może udawać, że daje mu jeszcze jedną szansę, ale to nie będzie prawda, gdyż teraz przestał już Hoochowi ufać. Hooch powiedział „nie”, więc Harrison nie uwierzy, że wykona zadanie — nawet jeśli się zgodzi.

Hooch postanowił rozsądnie wykorzystać swój czas. Zaczął prosto. Zamknął oczy i wzbudził w sobie trochę żaru. Iskrę. A potem wysłał tę iskrę na zewnątrz. Tak jak robią różdżkarze, kiedy zmysł różdżki posyłają pod ziemię i patrzą, co tam znajdzie. Hooch wysłał swoją iskrę na poszukiwania i po chwili znalazł to, o co mu chodziło: dom gubernatora Billa. Iskra była za daleko, żeby wymierzyć ją w jakieś konkretne miejsce. I celność nie była najlepsza. Dlatego Hooch wpompował w tę iskrę całą swoją nienawiść, wściekłość i ból, rozgrzewał ją coraz mocniej i mocniej. Wysilał się tak, jak jeszcze nigdy w życiu. I nie ustępował, póki nie usłyszał upragnionego krzyku.

— Pożar! Pożar!

Głos dochodził z daleka, ale coraz więcej ludzi przyłączało się do wołania. Zabrzmiały strzały muszkietów — sygnały alarmowe.

Trzech zabijaków też to usłyszało. Tak się spieszyli, że w biegu jeden nadepnął na Hoocha. Stanęli przy drzwiach, wszyscy trzej. Walili w nie pięściami i wołali strażnika.

— Wypuście nas! Nie gaście ognia, dopóki nas nie wypuścicie! Nie pozwólcie nam tu umierać!

Hooch prawie nie zauważył, że ktoś na nim stanął — tak bardzo był już obolały. Leżał bez ruchu i znowu posłał swoją iskrę, tym razem podgrzewając metal zamka w drzwiach celi. Teraz mógł lepiej wymierzyć i iskra była dużo gorętsza.

Podbiegł strażnik, wsunął klucz, przekręcił i otworzył drzwi.

— Wychodźcie, chłopcy — powiedział. — Sierżant pozwolił. Przydacie się do gaszenia.

Hooch wstał z trudem, ale strażnik zatrzymał go i odepchnął. Hooch nie był zdziwiony. Ale rozgrzał swoją iskrę jeszcze bardziej, tak mocno, że metal zaczął się topić. Nawet żarzył się na czerwono. Strażnik zatrzasnął drzwi i chciał przekręcić klucz, ale tylko sparzył sobie rękę. Zaklął, sięgnął do koszuli i chciał chwycić klucz przez materiał. Hooch pchnął drzwi, przewrócił go i kopnął w głowę. Nadepnął mu na twarz i zapewne też złamał kark, ale nie uważał tego za morderstwo. Raczej sprawiedliwość, bo strażnik wyraźnie chciał go zostawić w celi, żeby się spalił na śmierć.

Hooch wyszedł z aresztu. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Nie widział stąd rezydencji, ale zauważył kłęby dymu. Niebo było zachmurzone i szare. Pewnie spadnie deszcz, zanim ogień dotrze do palisady. Hooch miał nadzieję, że nie. Miał nadzieję, że całe to miasteczko wypali się do gruntu. Co innego zabijać Czerwonych, to Hoochowi nie przeszkadzało i tu zgadzał się z Harrisonem całkowicie. Zabijać alkoholem, jeśli można, a jak nie można, to kulami. Ale nie morduje się Białych, nie wynajmuje się Czerwonych, żeby torturowali białe dzieci. Może dla Harrisona to jedno i to samo. Może dla niego to jak śmierć białych żołnierzy na wojnie z Czerwonymi, tyle że żołnierze mieli być trochę młodsi. Może Harrison potrafił myśleć o tym w taki sposób. Ale Hooch nie potrafił. Szczerze mówiąc, sam się sobie dziwił. Bardziej niż sądził, przypominał Andrew Jacksona. Istniała dla niego granica, której nie mógł przekroczyć. Wykreślił ją w innym miejscu niż Hickory, ale jednak była to granica, i raczej umrze, niż przejdzie na drugą stronę.

Naturalnie, wolałby nie umierać, gdyby tylko można coś na to poradzić. Nie mógł wyjść przez bramę w palisadzie, bo tamtędy sztafeta wiader sięgała rzeki i na pewno by go zauważyli. Bez trudu za to wdrapał się na parapet. Żołnierze nie pilnowali zbyt uważnie. Wspiął się na palisadę i spadł ciężko na ziemię poza fortem. Nikt go nie widział. Przeszedł dziesięć jardów do lasu i powoli, bo żebra bolały mocno i osłabł trochę od wysyłania iskier, ruszył między drzewami do brzegu.

Wyszedł z lasu na otwarty teren przy nabrzeżu. Tam czekała jego krypa, nadal wyładowana beczułkami. A chłopcy stali w pobliżu, obserwując, jak ludzie nabierają wiadrami wodę, jakieś trzydzieści jardów powyżej. Hooch wcale się nie zdziwił, że załoga nie pomaga w gaszeniu. Nie należeli do typów społecznych.

Wszedł na nabrzeże, kiwając do nich, żeby wracali. Zeskoczył na krypę; potknął się, bo był słaby i poobijany. Odwrócił się, żeby powiedzieć chłopcom, o co chodzi i dlaczego muszą odbijać… ale nie było ich. Stali spokojnie na brzegu i przyglądali mu się. Pomachał jeszcze raz, ale nawet nie drgnęli.

No trudno, odpłynie bez nich. Szedł już w stronę cumy, żeby ją zrzucić i drągiem odepchnąć krypę, kiedy nagle uświadomił sobie, że nie wszyscy jego chłopcy stoją na brzegu. Nie, brakowało jednego. I od razu wiedział, gdzie jest ten nieobecny: tutaj, na łodzi, stoi tuż za nim i wyciąga ręce…

Mike Fink nie był nożownikiem. Owszem, gdyby musiał, użyłby noża, ale wolał zabijać gołymi rękami. Kiedyś mówił coś o zabijaniu nożem… jakieś porównanie z dziwkami i kijem od miotły… Stąd Hooch miał pewność, że noża nie będzie. Że nie zginie szybko. Harrison musiał przewidzieć, że Hooch zdoła się wymknąć. Dlatego przekupił Mike'a Finka i teraz Fink zabije Hoocha. To pewne.

Ale zabije powoli. A to dawało Hoochowi czas. Zdąży zadbać o to, żeby nie umrzeć samotnie.

Palce chwyciły go za gardło i zacisnęły się mocno, mocniej niż Hooch to sobie wyobrażał, coraz mocniej, aż się przestraszył, że zwyczajnie ukręcą mu głowę. Zmusił się, by wysłać iskrę, znaleźć beczułkę, to właściwe miejsce… wiedział dobrze, gdzie go szukać. Podgrzać tę beczułkę, tak mocno jak tylko potrafi, jeszcze bardziej, jeszcze…

Czekał na wybuch, czekał i czekał, ale wybuch nie nastąpił. Miał wrażenie, że palce Finka przyciskają mu gardło do kręgosłupa; czuł, jak wiotczeją mięśnie, jak kopie nogami, jak wysilają się płuca, by wciągnąć powietrze, które nie napływa… Ale podgrzewał swoją iskrę do ostatniej chwili i czekał, aż beczułka prochu wybuchnie.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Czerwony Prorok»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Czerwony Prorok» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Czerwony Prorok»

Обсуждение, отзывы о книге «Czerwony Prorok» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x