Był to ten sam krajobraz, który widywali Nihal i Sennar, może nawet w tym samym stanie ducha, z jakim ona teraz na niego patrzyła, ze smutkiem i zagubieniem tego, kto odjeżdża.
Zastanawiała się, czy na końcu tej podróży wreszcie stanie się wolna. Jeszcze nie śmiała myśleć o tym, co będzie potem, kiedy klątwa zostanie zdjęta. Nie wiedziała nawet, czy ten dzień kiedykolwiek nadejdzie. A jednak zadawała sobie pytanie, czy złamanie pieczęci naprawdę przyniesie jej to, czego pragnie. Zanim to wszystko się zaczęło, gdy jeszcze była zwykłą złodziejką, myślała: Do kiedy?, nie do końca pojmując, skąd to pytanie wynika. Teraz rozumiała. Była zmęczona, ale nie chodziło tylko o pieczęć. Była zmęczona działaniem tak, jak nakazywały jej okoliczności, poruszaniem się tak, jakby ktoś nią manipulował, kroczeniem naprzód wynikającym tylko z pragnienia przeżycia, pozostania przy życiu. A o ile pieczęć być może udałoby się złamać, jej niewola nie miała końca.
— Zamyślona, co?
Dubhe wzdrygnęła się. To był Ido. Ubrany dokładnie tak, jak na zgromadzeniu, w strój wojskowy. Ktoś jej powiedział, że gnom nigdy nie zdejmował tych ubrań. Między palcami trzymał długą, dymiącą fajkę.
— Trochę.
— Odjeżdżać to zawsze trochę umierać, jak mówi dość znane powiedzenie.
Dubhe przytaknęła. Była to sytuacja raczej paradoksalna. Drobna złodziejka, morderczyni, rozmawiała z wielkim bohaterem.
— Sennar to wielki czarodziej, jestem pewien, że będzie umiał ci pomóc.
Właśnie.
— Mam nadzieję.
— Jeżeli chodzi o wszystkie pozostałe sprawy, to zależy to tylko od ciebie, ale jestem pewien, że o tym wiesz.
Dubhe popatrzyła na niego zdumiona.
Ido pociągnął fajkę.
— Nie można żyć tak długo jak ja, przemierzając wojny i bitwy, przeżywając wszystkich swoich przyjaciół, aby w końcu przynajmniej trochę nie rozumieć ludzi.
Dubhe popatrzyła w dal.
— Nie wiem, czy macie rację. W końcu zawsze dla każdego z nas istnieje wytyczona droga.
— A twoja droga prowadzi cię do walki za Świat Wynurzony?
— Nie wyruszam, aby walczyć. Wyruszam, aby ocalić skórę.
— Mówisz?
Ido zaciągnął się po raz kolejny.
— Ja tyle razy zmieniałem drogę… i przez całe życie szedłem przeciwko mojemu przeznaczeniu.
Ale są osoby, które takiej możliwości nie mają — pomyślała Dubhe. Mimo to i tak doceniła ten wywód. Ido zaciągnął się po raz ostatni.
— Jest zimno, a starcy tacy jak ja muszą o siebie dbać. Mam nadzieję, że po wszystkim zobaczymy się jeszcze. Dla ciebie i dla Świata Wynurzonego.
Dubhe przytaknęła. Ido już miał odejść.
— Dziękuję — powiedziała Dubhe, nie odwracając się. — Za to, jak mnie potraktowaliście na posiedzeniu Rady. Nie gardzicie mną ani się nade mną nie litujecie.
— Nie ma w tobie nic, co zasługiwałoby na jedno albo drugie.
Podniósł dłoń i pożegnał ją.
Dubhe została sama na balkonie. Poranna bryza wplatała jej się pomiędzy włosy, jeszcze krótkie po ich obcięciu przez Gildię.
Stała na skraju urwiska, a jednak w tej chwili czuła się lekka, jakby wreszcie mogła przelecieć poza przepaść.
Niebieskawe światło migotało na ścianach powalanych krwią. Twarz zamknięta w kuli była jeszcze bezkształtna, prawie cierpiąca, ale Yeshol dokładnie potrafił rozpoznać w tym chaosie fizjonomię Astera, tę twarz, którą tak bardzo ukochał. Trzymał w ramionach księgę. Po ucieczce dziewczynki i Postulanta nigdy się z nią nie rozstawał.
— Turno zawiódł. Jego okaleczone ciało leży w Wielkiej Krainie.
— To była ona.
— Rany nie pozostawiają wątpliwości.
Kiedy mu o tym powiedziano, pióro, które trzymał w dłoni, złamało się.
— Ona musi umrzeć. Muszą umrzeć obydwoje. To konieczne. Thenaar tego chce. Wypuśćcie za nimi tylu Zabójców, ilu możecie, najpotężniejszych, ale chcę, aby umarli w strasznych męczarniach. Przynajmniej jedno z dwojga przyprowadźcie tutaj.
Wydanie rozkazu wcale go jednak nie uspokoiło. Książki w jego ukrytym w bibliotece gabinecie były ruszane, ktoś tam szperał. Co wiedziała Dubhe? I w jaki sposób była związana z Postulantem? Te pytania dręczyły go po nocach, doprowadzały go do szaleństwa. Znajdował się o włos od realizacji swoich marzeń i nie mógł zakończyć wszystkiego przez jakąś dziewczynę, która nie chciała ugiąć karku.
Dlatego zszedł do Astera. Jego widok napełniał go ciepłem i ufnością.
— Nie pozwolę jej, aby wszystko zniszczyła — powiedział ze złością przez zaciśnięte zęby. — Mój Panie, teraz, kiedy odnaleźliśmy się po tak wielu latach, nie pozwolę nikomu, aby ponownie zrzucił Cię w otchłań zapomnienia. Nawet, gdybym sam miał umrzeć, Ty powrócisz i wynagrodzone zostaną Ci Twoje cierpienia.
Yeshol położył dłonie na szkle i oparł o nie czoło.
— Jesteśmy na tropach ciała, jesteśmy blisko, mój Panie, bardzo blisko. Ani niewierząca, ani jej towarzysz nic nie będą mogli poradzić, kiedy będę miał w ręku chłopaka i jego ojca. Czas nad chodzi.
Dwie gorące łzy spłynęły mu po policzkach, łzy zmęczenia i cierpienia, ale i radości.
— Czas nadchodzi.