Lonerin czuł się raczej źle. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się doprowadzić swoich mocy do krańca i odzyskanie sił okazało się teraz bardzo trudne. Bolało go ramię, ale nie jakoś szczególnie. Za o wiele bardziej dokuczliwe uważał to zmęczenie — skrajne wyczerpanie, uniemożliwiające mu podniesienie się i wykonanie nawet najprostszych czynności.
Przy jego łóżku była Theana, powabna i bezbronna — taka, jaką pamiętał. I pomyśleć, że jeszcze kilka dni wcześniej był całkowicie pewny, że już jej nigdy nie zobaczy.
Trzymała go za rękę i patrzyła na niego tak, jak się patrzy na umierających, co Lonerin uważał za częściowo zabawne, ale po części i krępujące. Jednak mimo przyjętej postawy udręczonej uzdrowicielki dziewczyna nie miała skrupułów, aby wciągnąć go w wycieńczającą go dyskusję.
— Naprawdę niewiele obchodzę cię ja i życie, skoro doprowadziłeś się do tego stanu…
— Już ci mówiłem, to była misja.
— Ryzykowanie życia dla nieznajomej osoby z pewnością do misji nie należało.
To była kluczowa kwestia całej dyskusji. Theana krążyła wokół niej, od kiedy Lonerin zaczął mówić z większą łatwością. Problemem była Dubhe.
— A co miałem zrobić? Zostawić ją tam?
— Może nie ryzykować tak bardzo.
— To, że coś wiemy, jest wyłącznie jej zasługą. Uratowanie jej życia wydawało mi się oczywistym minimum.
— Ale nie kosztem twojego.
Sam już postawił sobie to pytanie. Skąd ta cała troska o tamtą dziewczynę? Nie miał najmniejszej ochoty odpowiadać na nie ani sobie, ani tym bardziej Theanie, absurdalnie zazdrosnej.
— Nie miałem innego wyjścia, tylko uciec razem z nią.
— Jak również oddać jej swój płaszcz i pozbawić się dla niej wody?
Lonerin zrobił niecierpliwy gest ręką, który przypłacił bolesnym ukłuciem w ramieniu.
— Nie jestem w nastroju, żeby dyskutować o czymś tak bezsensownym. Spróbuj zmienić temat.
Theana wyglądała na urażoną i opuściła wzrok. Lonerin zastanawiał się, czy nie był dla niej zbyt surowy, ale sam czuł się zagubiony. Była jego światłem podczas dni spędzonych w Gildii, jak również podczas ucieczki. A jednak to nie wystarczało i teraz znowu zadawał sobie pytanie, kim jest dla niego ta dziewczyna. Uśmiechnął się do siebie. To prawdopodobnie jedna z ostatnich w najbliższych miesiącach okazji, kiedy może pozwolić sobie na luksus myślenia o podobnych sprawach: walka wreszcie przekształciła się w wojnę.
Dubhe stawiła się u jego wezgłowia zawstydzona, wykręcając sobie dłonie. Nie miała odwagi patrzeć mu w oczy, więc trzymała wzrok utkwiony w ziemi.
— Lepiej się czujesz?
— Wkrótce stanę na nogi. A ty?
Dubhe wzruszyła ramionami, wciąż na niego nie patrząc.
— Nigdy nie czułam się naprawdę źle.
Zapadło między nimi skrępowane milczenie. Lonerin wolał całkiem zmienić temat.
— Za trzy dni zbierze się Rada i będzie dyskutować o naszych odkryciach. Przyjdziesz?
Dubhe podniosła wreszcie oczy i zrobiła zdumioną minę.
— Ja?
— A któż by inny?
Potrząsnęła głową w sposób, który sprawił, że wyglądała jak mała dziewczynka.
— Nie ma najmniejszego powodu, żebym brała w tym udział. Ja jestem przestępcą, już sama moja obecność w tym miejscu jest wystarczająco dziwna…
— Ostrzegłaś nas o wielkim niebezpieczeństwie. Czy uważasz, że kogokolwiek tu, w środku, może interesować, czym się zajmujesz? Chcę, żebyś przyszła, twoje zasługi powinny zostać docenione.
Dubhe znowu potrząsnęła głową, tym razem bardziej zdecydowanie.
— Czy ty umyślnie nie chcesz zobaczyć prawdy? Ja niczego nie dokonałam, a to, co zrobiłam, wynikało jedynie z mojego wyrachowania. Pragnę tylko własnego ocalenia. Nie ma innego powodu, dla którego szpiegowałam w Gildii i poszłam za tobą.
— Powody są nieistotne, zrobiłaś coś bardzo ważnego. Świat Wynurzony jest ci wdzięczny.
— Ale ja cię zraniłam i…
Zorientowała się, że wkroczyła na temat tabu, bo nagle zamilkła.
Lonerin poczuł, że się czerwieni. Fakt, że widział, w jakim była stanie, tylko pogłębił uczucia, jakie wobec niej żywił, tę autentyczną litość, która sprawiała, że pragnął ją uratować. To, że go zraniła, nie miało dla niego najmniejszego znaczenia. Jeżeli znajdował się w tym łóżku, to tylko z powodu decyzji, jakie podjął później.
— To nie byłaś ty. Tak czy inaczej, to nie ma znaczenia.
— A jednak się mylisz, bo to ja. To najgorsza część mnie, która wypływa na wierzch.
— Nie uwierzyłbym w to nawet, gdybym to widział.
— Taka jest natura klątwy.
Lonerin uciął krótko:
— Przestań się wykręcać i gadać bzdury. Zasługujesz na pochwały Rady o wiele bardziej niż ja. I dlatego tam pójdziesz.
Dubhe umilkła, ale widać było, że jej nie przekonał.
— Przepraszam cię, jest mi niezmiernie przykro, że musiałeś to oglądać i że próbowałam cię zabić… Uratowałeś mi życie, dziękuję. Jestem twoją dłużniczką.
Popatrzyła na niego z żarem i tym razem to Lonerin musiał opuścić wzrok. Była to dziewczyna bardzo otwarta, bezpośrednia, a patrzenie na nią było równoznaczne z zagłębianiem się w otchłanie, w których Lonerin mógłby się łatwo zgubić.
— No to jesteśmy kwita. W każdym razie przed posiedzeniem Rady chcę zaprowadzić cię do mojego mistrza.
Dziewczyna nagle zaczęła słuchać uważnie.
— To ten wielki czarodziej, o którym ci mówiłem, z pewnością będzie umiał ci pomóc. Już wspomniałem mu o twojej sytuacji.
— Jeszcze raz dziękuję…
Piękna była, kiedy tak się rumieniła. Wydawało się, że chmury, które zawsze były w jej oczach, nagle się rozrzedziły.
— To mój obowiązek.
— Pozwolę ci odpocząć, już za dużo mówiłam.
Lonerin uśmiechnął się, ale ona nie odwzajemniła uśmiechu Pożegnała go krótkim gestem i opuściła pokój, nic więcej nie dodając. Lonerin odprowadził wzrokiem jej plecy, dopóki nie zniknęły mu z pola widzenia.
Dubhe stała przed drzwiami w podziemiach pałacu królewskiego Laodamei. W tym roku to tam znajdowała się siedziba Rady Wód, tam też miał swój gabinet mistrz Lonerina.
Dziewczyna nie bardzo wiedziała, co o tym chłopaku myśleć. Czuła się przy nim dziwnie nieswojo. Postąpił dla niej tak, jak nikt wcześniej, a co więcej, uczynił to, nie znając jej. Była rozdarta pomiędzy bezwarunkową wdzięcznością a dziwną nieufnością osoby zbyt przyzwyczajonej do radzenia sobie samej, przeciw wszystkim, aby móc uwierzyć w czyjeś dobre intencje. Wydawało jej się tak nadzwyczajne, że ktoś ryzykował dla niej życie…
Teraz, przed tymi drzwiami, czuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Tam, za tym drewnem, kryła się ostateczna odpowiedź: śmierć albo życie. Dubhe się bala. Co się stanie, jeżeli okaże się, że nie da się nic zrobić i klątwa jest wieczna? Nie chciała nawet o tym myśleć. Cokolwiek uważał Lonerin, to wszystko, co zrobiła, uczyniła właśnie dla tej chwili.
Zapukała energicznie. Głos, który jej odpowiedział, był cichy i zmęczony. Delikatnie otworzyła drzwi.
— Jestem Dubhe, dziewczyna, która przybyła tu z Lonerinem.
Zatrzymała się. Pokój sam w sobie nie różnił się od gabinetu jakiegokolwiek czarodzieja. Widok tych wszystkich książek na pólkach, biurka zawalonego tomiskami i rozrzuconych wszędzie pergaminów przypomniał jej trochę gabinet Yeshola. To raczej widok siedzącego tam czarodzieja wywarł na niej piorunujące wrażenie. Był to starzec o wstrząsającej wręcz chudości, tak kruchy, jak jego głos. Siedział na siedzisku wyposażonym w wielkie drewniane koła, oparty plecami, jakby kompletnie pozbawiono go wszelkich sił. Uśmiechnął się do niej, a ona stała oszołomiona z dłońmi opartymi o drzwi.
Читать дальше