Jenny Carroll
Dziewiąty Klucz
Tyt. oryg.: Ninth Key
Tłum.: Aleksandra Januszewska
Pośredniczka 2
Nikt mnie nie uprzedził o sumaku jadowitym. Och, wiedziałam, że będą palmy. Owszem, o palmach słyszałam, zgadza się. Nikt jednak nie zająknął się ani słowem na temat sumaka jadowitego.
– Otóż, chodzi o to, Susannah…
Ojciec Dominik mówił coś do mnie. Usiłowałam się skupić, ale, pozwolę sobie zwrócić uwagę, sumak jadowity powoduje swędzenie…
– Na mediatorach, którymi jesteśmy właśnie ty i ja, Susannah, ciąży ogromna odpowiedzialność. Do nas należy niesienie pomocy i pociechy nieszczęsnym duszom, które cierpią, nie mogąc na dobre opuścić świata żywych i przenieść się do świata umarłych.
Nie mówię, że palmy to nie jest przyjemna rzecz, o nie. To było niesamowite, wysiąść z samolotu i zobaczyć palmy, zwłaszcza że ostrzegano mnie, jak chłodne mogą być noce w północnej Kalifornii.
Ale sumak jadowity? Jak to się stało, że nikt o nim nie wspomniał?
– Widzisz, Susannah, jako mediatorzy mamy obowiązek pomagać zagubionym duszom dostać się tam, gdzie im przeznaczone. Jesteśmy kimś w rodzaju przewodników. Duchowych łączników między dwoma światami. – Ojciec Dominik postukał palcami w leżącą na biurku, nienaruszoną paczkę papierosów i spojrzał na mnie wielkimi błękitnymi oczami niewinnego dziecka. – Kiedy jednak przewodnik duchowy łapie kogoś za głowę i tłucze nią o drzwi szafki… rozumiesz, że tego rodzaju zachowanie utrudnia zbudowanie zaufania w relacjach z naszymi zbłąkanymi braćmi i siostrami.
Oderwałam wzrok od wysypki na rękach. Wysypka. To nie jest właściwe słowo. To było coś jak grzyb. Nawet gorsze. Narośl. Podstępna narośl zdolna z czasem zająć każdy centymetr mojej niegdyś nienagannie gładkiej skóry, pokrywając ją czerwonymi łuskowatymi guzami. Do tego, z bąbli wydzielał się płyn.
– Tak – powiedziałam – ale jeśli nasi zbłąkani bracia i siostry obrzydzają nam życie, nie rozumiem, co to za zbrodnia, że czasem im porządnie dołożę…
– Nie rozumiesz, Susannah? – Ojciec Dominik ścisnął paczkę papierosów. Znałam go zaledwie parę tygodni, ale wiedziałam, że ilekroć zaczyna bawić się papierosami, których, nawiasem mówiąc, nigdy nie palił, był to znak, że coś go gryzie.
Tym czymś, jak się wydaje, w tej chwili byłam ja.
– Dlatego – wyjaśnił – jesteś mediatorką. Masz pomóc zbłąkanym duszom osiągnąć duchowe spełnienie…
– Proszę posłuchać, ojcze Dominiku… – zaczęłam. Schowałam za siebie wilgotne, oszpecone chorobą ręce. – Nie wiem, z jakimi duchami miał ksiądz ostatnio do czynienia, ale te, na które ja wpadam, mają taką samą szansę na duchowe spełnienie, jak ja na znalezienie w tym mieście przyzwoitej nowojorskiej pizzy. To się nie zdarzy. Trafią do piekła albo do nieba, albo rozpoczną nowe życie jako gąsienice w Katmandu, ale jakkolwiek na to patrzeć, żeby się tam dostać… potrzebują kopa w tyłek.
– Nie, nie, nie. – Ojciec Dominik pochylił się w moją stronę. Nie mógł pochylić się za mocno, ponieważ jakiś tydzień temu jedna z tych jego zbłąkanych duszyczek postanowiła darować sobie duchowe spełnienie i zamiast tego wyrwać mu nogę. Ponadto złamała mu parę żeber, spowodowała wstrząs mózgu, rozwaliła pół szkoły i, zaraz, zaraz… co jeszcze?
A, tak. Próbowała mnie zabić.
Ojciec Dominik wrócił do szkoły, ale w gipsowym pancerzu, który sięgał od lędźwi wysoko pod sutannę. Kto wie jak wysoko? Nie miałam ochoty się nad tym zastanawiać.
Coraz lepiej radził sobie z kulami. W razie potrzeby byłby w stanie ścigać po korytarzu spóźnialskich uczniów. Ale, jako że był dyrektorem, a zapisywanie spóźnień należało do sióstr nowicjuszek, nie musiał. Poza tym to nie w jego stylu.
Za to historie z duchami, jak na mój gust, traktował odrobinę zbyt poważnie.
– Susannah – powiedział zmęczonym tonem – ty i ja, na dobre czy na złe, urodziliśmy się z niewiarygodnym darem, zdolnością widzenia umarłych i rozmawiania z nimi.
– Ksiądz znowu swoje – westchnęłam, przewracając oczami – z tym darem. Prawdę mówiąc, ojcze, ja patrzę na to inaczej.
Pewnie. Odkąd skończyłam dwa łata, dwa lata! – nachodziły mnie, prześladowały, nie dawały żyć niespokojne duchy. Przez czternaście lat znosiłam to, pomagając im, jeśli to było możliwe, używając pięści, jeśli nie było innego wyjścia, zawsze w strachu, że ktoś odkryje mój sekret i zostanę zdemaskowana jako dziwadło, którym, z czego zawsze zdawałam sobie sprawę, jestem, ale co rozpaczliwie usiłuję ukryć przed moją kochaną, dość już doświadczoną przez los mamą.
A potem mama ponownie wyszła za mąż i zabrała mnie do Kalifornii – w połowie drugiej klasy, wielkie dzięki – gdzie, rzecz to niesłychana, spotkałam kogoś dotkniętego tą samą koszmarną przypadłością, ojca Dominika.
Tylko że ojciec Dominik widzi ten nasz „dar” w zupełnie innym świetle. Jego zdaniem daje on cudowną sposobność udzielania pomocy bliźnim w potrzebie.
Tak, w porządku. To dobre dla niego. Jest księdzem. Nie jest szesnastoletnią dziewczyną, która, kto by pomyślał, chciałaby prowadzić jakieś życie towarzyskie.
Co do mnie, to sądzę, że „dar” powinien rzeczywiście coś „dawać”. Na przykład nadludzką siłę, umiejętność czytania w myślach, czy coś podobnego. Nic z tych rzeczy. Jestem zwyczajną szesnastoletnią dziewczyną – ponadprzeciętnie ładną, jeśli mogę wyrazić swoją opinię – która przypadkiem rozmawia ze zmarłymi.
Wielkie rzeczy.
– Susannah – odezwał się poważnym tonem. – Jesteśmy mediatorami. Nie jesteśmy… cóż, terminatorami. Mamy obowiązek działać w interesie duchów i pomóc im przejść tam, gdzie im ostatecznie przeznaczone. Dokonujemy tego, udzielając im wskazówek i delikatnie kierując, a nie dając pięścią w nos i odprawiając brazylijskie egzorcyzmy wudu.
Przy słowie „egzorcyzmy” podniósł głos, chociaż wie doskonale, że uciekłam się do tego środka, ponieważ nie miałam innego wyjścia. To nie moja wina, że przy okazji zawaliło się pół szkoły. Z technicznego punktu widzenia to duch zawinił, nie ja.
– W porządku, w porządku. – Podniosłam ręce w geście „poddaję się”. – Od tej chwili będę działała metodami księdza. Delikatnie. O rany! Wy z Zachodniego Wybrzeża! Masaż plecków i kanapki z awocado, tak?
Ojciec Dominik pokręcił głową.
– A jak określiłabyś swoją technikę mediacji, Susannah? Cios w nos i kop w tyłek?
– Bardzo zabawne, ojcze Dom – mruknęłam. – Czy mogę już wrócić do klasy?
– Jeszcze nie. – Przesuwał paczkę papierosów po biurku, obracając ją w palcach, jakby zamierzał ją otworzyć. To by była afera. – Jak ci się udał weekend?
– Świetnie. – Podniosłam dłonie, wierzchem w jego stronę. – Widzi ksiądz?
Zamrugał, zdumiony.
– Mój Boże, Susannah, co to jest?
– Sumak jadowity. Fajnie, że nikt mnie nie uświadomił, że tu wszędzie można się na niego natknąć.
– Nie wszędzie – sprostował ojciec Dominik. – Tylko na terenach lesistych. Byłaś w lesie podczas weekendu? – Jego oczy zrobiły się nagle okrągłe za szkłami okularów. – Susannah! Nie poszłaś chyba na cmentarz, co? Nie sama? Wiem, że uważasz się za niezwyciężoną, ale dla młodej dziewczyny cmentarz w nocy nie jest bezpiecznym miejscem, nawet jeśli jest mediatorką.
Читать дальше