Podniósł oczy. Na niebie nie było ani jednej chmury, słońce błyszczało, a co najważniejsze, zobaczył sępy. Kilka ptaków wysoko na niebie. Z pewnością przyciągnął je zapach krwi.
Nigdy nie próbował tego zaklęcia na sępach, ale nie było innego wyjścia.
Wezwał jednego z nich rozkazującym słowem. Już ta prosta formuła nieco go zmęczyła. Był bardzo osłabiony.
Sęp usiadł przed nim potulnie i przez kilka sekund patrzył mu w oczy. Czekał.
Lonerin wypowiedział dwa kolejne słowa i o mały włos nie zemdlał. Jeżeli tak dalej pójdzie, nie zostanie mu już energii na leczenie Dubhe.
Pomyślę o tym później.
— Gildia chce ożywić Astera i wprowadzić go w ciało Pół-Elfa. Użyje Zakazanej Magii. Ja i sojuszniczka jesteśmy w Wielkiej Krainie, niedaleko granicy z Krainą Wody.
Lonerin zakończył formułę wskazaniem miejsca, gdzie sęp miał zanieść wiadomość, i słowem pożegnania. Ptak podniósł się do lotu jednym machnięciem skrzydeł.
A teraz? Musieli się stąd ruszyć.
„Ocal mnie”.
Dubhe powiedziała: „Ocal mnie”.
Nie w jego mocy było ocalenie jej z jej niewoli, ale zabrać ją stąd, zanim umrze z upływu krwi lub Bestia zbudzi się, całkowicie opanowując jej umysł — tak, to mógł, musiał zrobić.
Znowu przyjrzał się ranie dziewczyny. Teraz nie był w stanie wykonać nawet prostego zaklęcia uzdrawiającego.
Zdjął płaszcz i oddarł z niego długi pas materiału. Wziął bukłak, który jeszcze wisiał mu na szyi, użył nieco wody do przemycia rany Dubhe, po czym zaczął ją bandażować.
Po tej operacji odpoczął nieco, napił się. Spróbował owinąć także ranę na własnym ramieniu, ale udało mu się to tylko połowicznie. Zresztą najważniejsze było zahamowanie krwotoku, przynajmniej w części.
Kiedy poczuł się trochę silniejszy, postanowił, że czas ruszyć w drogę. Starając się nie patrzeć na leżącego na ziemi trupa, wziął Dubhe na ramiona i z wielkim wysiłkiem podniósł się na nogi.
Każdy krok był dla niego niesłychanym wysiłkiem, ale zmuszał się, aby iść dalej. Ból w ramieniu przeszywał go, a zmęczenie atakowało mu nogi. Mimo to jednak parł naprzód. Musiał przynajmniej spróbować, dla siebie i przede wszystkim dla Dubhe, która była teraz całkowicie od niego uzależniona.
Pomyślał o Theanie, o tym, czy kiedykolwiek jeszcze ją zobaczy.
Przemierzał opustoszałą równinę aż do wieczoru, wyciskając energię do ostatniej kropli, czołgając się, kiedy już nie był w stanie dalej iść.
Zachód słońca był wspaniały, a kiedy słońce na dobre opuściło ziemię, Lonerin ujrzał przepiękny zielony promień, w kolorze, o którego istnieniu nawet nie wiedział.
Uśmiechnął się. Dubhe opowiedziała mu o tym jednej nocy.
„Byłam tu z moim Mistrzem, jeszcze na początku kariery. Pewnego wieczoru byłam smutna i zobaczyłam najbardziej niezwykłe widowisko świata. Zielony promień o zachodzie słońca. Widziałeś go kiedyś?”.
Zatrzymał się na noc. Położył Dubhe na ziemi i przykrył tym, co zostało z jego płaszcza. Dotknął swojej rany. Jak było do przewidzenia, bandaże były mokre. Krwotok nie ustał.
W tej chwili był już pewien, że nie zobaczy jutrzejszego świtu.
Ktoś wołał go uporczywie. Chyba nim potrząsał, ale trudno mu było to stwierdzić. Chciał mówić albo przynajmniej otworzyć oczy. Obie te czynności wydawały mu się ponad siły.
— Lonerin, do diabła…
— Nie żyje?
Tak, umarłem.
A jednak słyszał odległe pulsowanie i brzęczenie w uszach.
Słabo poruszył dłonią.
— Nie, na szczęście nie.
Wreszcie Lonerinowi udało się otworzyć oczy. Uderzyła go niezmierzona światłość, której nie mógł znieść.
— Ej tam, chłopcze, wszystko dobrze? Chyba nie, co? Porządnie nas nastraszyłeś. Tak czy inaczej teraz ruszamy do Laodamei i to pędem, zanim ktoś nas zobaczy w tych okolicach.
Poczuł, że go podnoszą. Z wielkim wysiłkiem zmusił się, aby przemówić.
— Co?
— Du… bhe…
— Dziewczyna? Nie bój się, jest z nami.
Poczuł jeszcze, że go na czymś kładą, po czym znów stracił przytomność.
Dubhe obudziła się w bardzo miękkim łóżku w pokoju pełnym światła. Bolała ją głowa i od razu sobie przypomniała. Zamknęła oczy. To się stało znowu. Kolejna rzeź, kolejne zmasakrowane ciała, o których trzeba będzie próbować zapomnieć.
Spróbowała przekręcić się w łóżku, ale zatrzymało ją gwałtowne ukłucie w boku.
— Lepiej nie. Nie ruszaj się.
Odwróciła się w kierunku głosu.
To była nimfa. W swoim życiu Dubhe widziała ich bardzo niewiele i zawsze tylko z daleka. Jej uroda była absolutnie oślepiająca. Włosy były najczystszą wodą, a skóra w sposób niewypowiedziany przejrzysta i przeświecająca. Wydawała się niezwykłym zjawiskiem.
— Kim jesteś?
— Jestem Chloe, uzdrowicielka na dworze Dafne.
Słysząc to imię, Dubhe zadrżała. Dafne była królową Marchii Lasów. Czy byli zatem w Laodamei? Jej wspomnienia były bardzo poplątane i nie pamiętała nic, co wydarzyło się po rzezi.
— Jestem w Laodamei?
Nimfa przytaknęła uroczyście. Wszystko w jej ruchach było eleganckie.
— Przybyłaś tutaj dwa dni temu. Głęboko spałaś pod działaniem silnego zaklęcia. Wybudziliśmy cię i zadbaliśmy o twoje potrzeby.
Czyżby eliksir?
— Ja jestem…
Nimfa podniosła dłoń.
— Ja i czarodziej z Rady mieliśmy okazję zobaczyć twój znak i zajęliśmy się tym.
Wreszcie dobra wiadomość. Drobna, ale zdecydowanie pomyślna.
— Jesteś ranna w bok, na szczęście niezbyt ciężko. Już jutro będziesz mogła wstać, ale najpierw muszę cię jeszcze trochę podleczyć.
Zupełnie nie przypominała sobie żadnej rany. Zresztą zawsze tak było, kiedy się przeobrażała. Nie czuła bólu i nie była świadoma odniesionych ciosów, nawet tych najcięższych.
— A Lonerin? — spytała nagle.
— Był z tobą. To on pozwolił nam was odnaleźć. Ostatnimi siłami wykonał zaklęcie, aby powiadomić nas o sytuacji. Znaleźliśmy was niedaleko od Marchii, zagubionych w jednym z ostatnich odgałęzień Wielkiej Krainy, obydwoje byliście ranni.
— A teraz? Jak on się czuje?
Ostatnim obrazem, jaki miała w pamięci, była jego twarz, przez klątwę zmieniona w oblicze nieprzyjaciela.
— Niezbyt dobrze. Ma na ramieniu dość lekką ranę, ale całkowicie zużył swoją energię, aby ocalić ciebie, kiedy spałaś, i zawiadomić nas o waszej pozycji.
Ranny? Dubhe doskonale pamiętała, że Zabójca nie miał czasu, aby zranić kogoś innego poza nią. Kto zatem uderzył Lonerina? To był błysk. Obraz stojącego przed nią bladego chłopca ze złożonymi rękami i ostrze jej sztyletu wbijające się w jego ramię, podczas gdy jej umysł rozpaczliwie starał się powstrzymać szalejące ciało.
Zraniła swojego wybawiciela. Do tego stopnia rozwinęła się klątwa, tak bardzo wymykała się spod kontroli.
— Chcę go zobaczyć.
— Nie teraz.
— No to powiedz mi, jak z nim, czy przeżyje, czy umrze, powiedz mi!
— Nie umrze: musi tylko dojść do siebie.
Wcale jej to nie pocieszyło. Jej twarz wyrażała tak głęboki ból, że nimfa musiała to zauważyć.
— Rozumiem, że chcesz zostać teraz sama ze swoimi myślami. Wrócę wieczorem, aby przeprowadzić kurację.
Powolnymi ruchami nimfa przeszła przez próg i delikatnie zamknęła za sobą drzwi.
Dubhe została sama. W jednej chwili zdała sobie sprawę, jak straszliwą iluzją było myślenie, że jest wolna. Ucieczka z Gildii oznaczała tylko wyswobodzenie się z jednego więzienia. Na zewnątrz jednak czekało na nią wiele innych i jak zawsze była niewolnicą swojego przeznaczenia.
Читать дальше