— Bo tam nie wieje wiatr — odparł Seppel. Jego twarz miała dziwny wyraz, głos zabrzmiał szorstko. — Nie dopuszcza go tam ludzka sztuka.
Nadal patrzył na Olchę, lecz dopiero stopniowo zaczął go widzieć. Jego twarz i oczy się zmieniły. Uniósł wzrok ku wdzięcznej, białej krzywiźnie żagla wypełnionego północno-zachodnim wiatrem.
— Wiesz o tych sprawach równie wiele jak ja, przyjacielu — powiedział ze swą zwykłą łagodnością. — Ty jednak pojmujesz to wszystko całym sobą, czujesz to w swym ciele, krwi, biciu serca. Ja znam tylko słowa, stare słowa… Lepiej zatem dotrzyjmy na Roke. Może tamtejsi mędrcy zdołają powiedzieć nam to, co musimy wiedzieć. A jeśli nie, może uczynią to smoki. Albo może ty wskażesz nam drogę.
— Zupełnie jakby ślepy zawiódł widzących na skraj przepaści — Olcha roześmiał się.
— Tyle że my stoimy już na jej brzegu, a oczy mamy zamknięte — odparł czarnoksiężnik z Palnu.
* * *
Lebannen miał wrażenie, że statek jest zbyt mały, by pomieścić dręczący go ogromny niepokój. Kobiety siedziały pod swoim daszkiem, magowie pod swoim niczym kaczki w rzędzie, a on bez końca krążył po pokładzie, zniecierpliwiony ograniczeniami przestrzeni. Miał wrażenie, jakby to jego niecierpliwość, nie wiatr, popycha „Delfina” na południe, szybko, lecz nie dość szybko. Chciał, by podróż dobiegła już końca.
— Pamiętasz flotę w drodze na Wathort? — spytał Tosla. Razem stali obok sternika, patrząc na mapę i na rozciągające się przed dziobem pogodne morze. — Wspaniały widok, trzydzieści statków płynących burta w burtę.
— Żałuję, że nie na Wathort płyniemy — odparł Lebannen.
— Nigdy nie lubiłem Roke — zgodził się Tosla. — Już dwadzieścia mil od brzegu nie uświadczysz uczciwego wiatru ani prądu, wyłącznie czary. A skały na południu nigdy nie są w tym samym miejscu. W mieście zaś roi się od oszustów i zmiennokształtnych. — Splunął fachowo na zawietrzną. — Wolałbym już spotkać się znów ze starym Rzeźnikiem i jego handlarzami niewolników.
Lebannen przytaknął, nie odpowiedział jednak. Dlatego właśnie cenił sobie towarzystwo Tosli. Kapitan mówił często dokładnie to, co Lebannen czuł, i wyrażał to lepiej, niż on by potrafił.
— Kim był ten człowiek, niemowa, który zabił na murze Sokoła? — spytał Tosla.
— Egre, pirat, który zajął się handlem niewolnikami.
— On cię znał. Już wtedy, pod Sorrą, rzucił się wprost na ciebie. Wciąż zastanawiam się dlaczego.
— Bo kiedyś wziął mnie w niewolę.
Niełatwo było zaskoczyć starego marynarza, teraz jednak Tosla spojrzał na króla z otwartymi ustami. Wyraźnie nie wierzył, lecz nie potrafił się do tego przyznać, toteż milczał. Lebannen przez chwilę napawał się efektem swoich słów. W końcu pożałował kapitana.
— Gdy Arcymag zabrał mnie ze sobą na poszukiwania Coba, najpierw popłynęliśmy na południe. Kiedy dotarliśmy do Hort, pewien człowiek zdradził nas i sprzedał handlarzom niewolników. Ogłuszyli Arcymaga, a ja uciekłem, myśląc, że odciągnę ich od niego. Ale im chodziło o mnie, nadawałem się na sprzedaż. Obudziłem się w łańcuchach, na pokładzie galery zmierzającej na Sowi. Nim jeszcze minęła noc, Arcymag mnie uratował. Kajdany spadły z nas niczym suche liście. A potem powiedział Egre’owi, by zamilkł, póki nie znajdzie czegoś wartego powiedzenia… Przybył na galerę niczym światło jaśniejące nad wodą. Wcześniej nie wiedziałem, kim jest naprawdę.
Tosla dobrą chwilę przetrawiał jego słowa.
— Uwolnił wszystkich niewolników? Czemu pozostali nie zabili Egre’a?
— Może zabrali go na Sowl i sprzedali?
Kapitan zastanawiał się jeszcze moment.
— I dlatego tak bardzo zależało ci na zakończeniu handlu niewolnikami?
— Owszem, to jeden z powodów.
— Taki fach raczej nie poprawia charakteru — zauważył Tosla. Spojrzał na mapę Morza Najgłębszego przypiętą do deski po lewej ręce sternika. — Wyspa Way — mruknął. — Stąd pochodzi kobieta-smok.
— Zauważyłem, że jej unikasz.
Tosla ściągnął wargi, choć na pokładzie statku nigdy nie gwizdał.
— Znasz tę piosenkę, o której wspominałem? O dziewce z Belilo. Zawsze uważałem, że to zwykła bajka, póki jej nie zobaczyłem.
— Na pewno cię nie zje, Toslo.
— To byłaby piękna śmierć — odparł kwaśno marynarz.
Król roześmiał się.
— Nie prowokuj szczęścia.
— Nie ma obaw.
— Rozmawialiście przecież lekko, swobodnie. Zupełnie jakbyś próbował zaprzyjaźnić się z wulkanem. Ale wiesz co, chętnie obejrzałbym sobie ów prezent, który przysłali ci Kargowie. Sądząc po stopach, wart jest zobaczenia. Lecz jak wyciągnąć go z namiotu? Stopy są świetne, chętnie obejrzałbym kawałek kostki.
Lebannen poczuł, jak jego twarz tężeje. Odwrócił się, by nie okazywać tego towarzyszowi.
— Gdyby ktoś dał mi taką paczkę — dodał Tosla, spoglądając w morze — otworzyłbym ją.
Król nie zdołał pohamować zniecierpliwienia. Tosla to dostrzegł; niewiele umykało jego uwagi. Uśmiechnął się cierpko i umilkł. Wyszli na pokład.
— Chyba zaczyna się chmurzyć — zagadnął Lebannen.
— Na południu i zachodzie widać chmury burzowe — przytaknął Tosla. — Wejdziemy w nie wieczorem.
Stopniowo morze stawało się coraz bardziej niespokojne. Popołudniowe słońce nabrało odcienia mosiądzu. Ostre powiewy wiatru atakowały pokład ze wszystkich stron. Tenar wspomniała Lebannenowi, że księżniczka boi się morza i choroby morskiej, toteż zerknął na rufę, oczekując, że z rzędu kaczek znikną czerwone zasłony. Ale zniknęły Tenar i Tehanu. Księżniczka wciąż tam była. Obok niej siedziała Irian. Rozmawiały. O czym mogłaby rozmawiać kobieta-smok z Way z kobietą z haremu z Hur-at-Hur? Czy w ogóle potrafiły się porozumieć? Pytania te do tego stopnia nie dawały mu spokoju, że Lebannen ruszył w stronę daszku na rufie.
Irian uniosła wzrok i uśmiechnęła się. Miała silną, szczerą twarz, szeroki uśmiech. Z wyboru chodziła na bosaka, nie przejmowała się ubraniem ani tym, że wiatr targał jej włosy. Wyglądała na ładną, zapalczywą, inteligentną, prostą wieśniaczkę, gdyby nie oczy… Miały barwę dymnego bursztynu, a gdy patrzyła wprost na Lebannena, tak jak w tej chwili, nie potrafił w nie spojrzeć.
Już wcześniej wyraźnie oświadczył, że na pokładzie nie życzy sobie żadnych dworskich ceremonii, żadnych ukłonów ani dygów. Nikt nie miał zrywać się z miejsca, gdy się zbliżył. Ale księżniczka wstała. Istotnie, jak zauważył Tosla, miała piękne stopy — niezbyt drobne, lecz wysoko wysklepione, silne i zgrabne. Dwie smukłe stopy na białych deskach pokładu. Lebannen powoli uniósł wzrok i przekonał się, że tak jak podczas ostatniego spotkania księżniczka rozsunęła zasłony, aby mógł ujrzeć jej twarz. Oszołomiła go surowa, niemal tragiczna uroda owej twarzy w czerwonym cieniu.
— Czy… czy wszystko w porządku, księżniczko? — spytał, zająknąwszy się lekko. Rzadko mu się to zdarzało.
— Moja przyjaciółka Tenar mówi, wdychaj wiatr — odparła.
— Tak — rzekł, nie wiedząc, co powiedzieć.
— Czy twoi magowie mogliby jakoś jej pomóc? — spytała Irian, także wstając. Obie z kargijską księżniczką nie zaliczały się do niskich kobiet.
Lebannen próbował ustalić, jaką barwę mają oczy księżniczki, skoro w końcu je ujrzał. Niebieskie, pomyślał. Lecz przypominają błękitne opale, kryjące w sobie inne barwy. A może sprawiało to słońce przenikające przez czerwony welon.
Читать дальше