Ze smutkiem pokręcił głową.
— Ach… — Przez chwilę zastanawiała się, nie znalazła jednak odpowiednich słów. Pokonana, uniosła ręce dłońmi do góry we wdzięcznym geście poddania. — Muszę uczyć się więcej.
— Księżniczko, Mistrz Wzorów z Roke, Mistrz Gaju… — patrzył na nią, szukając śladów zrozumienia. Po chwili znów zaczął: — Na Roke mieszka człowiek, wielki mag, który jest Kargiem. Możesz powiedzieć mu to, co mnie, we własnej mowie.
Księżniczka słuchała uważnie. Skinęła głową.
— Przyjaciel Irian. Sercem pragnę pomówić z nim. — Rozpromieniła się wyraźnie.
Lebannen poczuł wzruszenie.
— Przykro mi, że byłaś tu samotna, księżniczko.
Spojrzała na niego czujna, promienna. Nie odpowiedziała.
— Mam nadzieję, że z czasem, gdy nauczysz się języka…
— Szybko się uczę — odparła.
Nie wiedział, czy to stwierdzenie, czy obietnica.
Patrzyli wprost na siebie.
Księżniczka powróciła do dworskiej maniery i przemówiła uroczyście jak na początku:
— Dziękuję, że ty wysłuchać, panie królu. — Opuściła głowę i oczy w geście szacunku. Potem znów dygnęła głęboko, mówiąc coś po kargijsku.
— Proszę — rzekł Lebannen. — Powiedz mi, co mówiłaś.
Księżniczka umilkła, zawahała się, ale zaczęła tłumaczyć:
— Twoi, twoi, ach, mali królowie? Synowie! Twoi synowie, niech będą smokami i królami smoków. Ha? — Uśmiechnęła się radośnie, opuściła welon, który natychmiast zakrył jej całą twarz, cofnęła się cztery kroki, obróciła i odeszła zgrabnie i pewnie. Lebannen stał bez ruchu, jakby piorun z zeszłej nocy w końcu go dosięgną!
Ostatnia noc morskiej podróży była spokojna, ciepła, bezgwiezdna. „Delfin” pokonywał kolejne łagodne fale, zmierzając na południowy zachód. Ludzie łatwo zasnęli i pogrążeni we śnie śnili.
Olcha śnił o zwierzątku, które podeszło doń w ciemności i dotknęło dłoni. Nie widział, co to za zwierzę, a kiedy wyciągnął rękę, zniknęło. Nagle znów poczuł, jak mały aksamitny pyszczek dotyka jego palców. Uniósł się i sen umknął, lecz w sercu pozostał ból tęsknoty za czymś utraconym.
Na koi pod nim Seppel śnił, że jest we własnym domu w Ferao na Palnie i czyta starą księgę wiedzy z mrocznych czasów. Z zadowoleniem oddawał się pracy, nagle jednak mu przerwano. Ktoś chciał się z nim widzieć.
— To potrwa tylko chwilkę — rzekł do siebie i wyszedł pomówić z gościem. Przybysz okazał się kobietą o ciemnych włosach połyskujących czerwienią, a twarzy pięknej i zatroskanej.
— Musisz go do mnie przysłać — rzekła. — Przyślesz go do mnie, prawda?
Nie wiem, o co jej chodzi, pomyślał. Ale muszę udawać, że wiem. Toteż odparł:
— To nie będzie łatwe.
W tym momencie kobieta cofnęła rękę i ujrzał, że trzyma w niej kamień, ciężki kamień. Zaskoczony przestraszył się, że zamierza go nim uderzyć. Odskakując gwałtownie, ocknął się w ciemności kabiny. Przez długi czas leżał, nasłuchując oddechu pozostałych śpiących i szeptu morza za burtą.
W koi po drugiej stronie niewielkiego pomieszczenia Onyks leżał na wznak, patrząc w ciemność. Sądził, że ma otwarte oczy, że nie śpi. Lecz miał wrażenie, jakby jego ręce i nogi, głowę i dłoń oplatało mnóstwo cienkich sznurków, których końce znikały w mroku ponad lądem i morzem, aż za krzywizną świata. I pociągały go, szarpały tak, że on sam i statek wraz ze wszystkimi pasażerami podążali powoli, łagodnie do miejsca, w którym morze wysycha, w którym okręt w ciszy osiądzie na mieliźnie ślepych piasków. Nie mógł jednak niczego powiedzieć, nic zrobić, bo sznurki zamykały mu usta i oczy.
Lebannen poszedł spać do kabiny. Rankiem, kiedy przybiją do wyspy Roke, chciał mieć świeży umysł. Zasnął szybko, głęboko, a jego sny nieustannie się zmieniały. Wysokie zielone wzgórze nad morzem. Kobieta, która z uśmiechem podniosła rękę, pokazując, iż potrafi sprawić, że słońce wzejdzie. Posłaniec na dworze w Havnorze, od którego z przerażeniem i wstydem dowiedział się, że połowa jego ludu umiera z głodu w zamkniętych pomieszczeniach pod domami. Dziecko krzyczące: „Chodź do mnie!”, on jednak nie potrafił go znaleźć. A gdy tak spał, prawą rękę zaciskał mocno na kamyku w niewielkim woreczku na szyi.
Kobiety także śniły. Seserakh wędrowała w góry, piękne, ukochane, pustynne góry jej ojczyzny. Szła jednak zakazaną ścieżką, Smoczą Drogą. Ludzkie stopy nie mogą po niej stąpać, nawet jej przekroczyć. Pod bosymi nogami czuła gładki, ciepły piasek. Cały czas myślała, że nie wolno jej tędy iść. Ale szła, aż w końcu uniosła wzrok i przekonała się, że góry nie są tymi, które zna, lecz czarnymi, poszarpanymi wierzchołkami, na które nigdy nie zdołałaby się wspiąć. A jednak musiała.
Irian leciała radośnie, niesiona burzowym wiatrem, lecz burza posiała ku niej pętlę błyskawic, wiążąc jej skrzydła i ściągając coraz niżej i niżej w stronę chmur. A gdy się do nich zbliżyła, odkryła, że to nie chmury, lecz czarne skały. Czarne, poszarpane górskie pasmo. Błyskawice więziły jej skrzydła, przyciskały do boków, i runęła.
Tehanu czołgała się tunelem głęboko pod ziemią. Brakowało jej powietrza, tchu. Tunel stawał się coraz węższy, nie mogła zawrócić. Czasami jednak widywała połyskujące w ciemności korzenie drzew przebijające ziemię. Chwytała je i podciągała się naprzód, w ciemność.
Tenar wspinała się po stopniach przed Tronem Bezimiennych w świętym miejscu na Atuanie. Była niska, a stopnie bardzo wysokie, toteż pokonywała je z najwyższym trudem. Kiedy jednak dotarła do czwartego stopnia, nie zatrzymała się i nie odwróciła, jak poleciły jej kapłanki. Pokonała następny, kolejny i jeszcze kolejny, pokryty warstwą pyłu tak grubą, że całkowicie przesłaniała kamień. Tenar musiała na oślep szukać kolejnego progu, na którym nigdy nie stanęła ludzka stopa. Wspinała się szybko, ponieważ tuż za pustym tronem Ged zostawił bądź zgubił coś bardzo ważnego dla tysięcy ludzi, a ona musiała to znaleźć. Kamień, kamień, powtarzała w myślach. Kiedy jednak wczołgała się w końcu za tron, ujrzała jedynie pył, odchody sów i pył.
W alkowie domu Starego Maga na Overfell na Goncie Ged śnił, że jest Arcymagiem. Rozmawiał ze swym przyjacielem Thorionem. Razem wędrowali Korytarzem Run do sali spotkań mistrzów szkoły.
— Nie mam już żadnej mocy — powiedział otwarcie — i to od lat.
Mistrz Przywołań uśmiechnął się.
— Ale wiesz, to był tylko sen.
Niepokój Geda budziły długie czarne skrzydła, które wlokły się za nim korytarzem. Wzruszył ramionami, próbując je podnieść, jednak ciągnęły się wciąż po podłodze niczym puste worki.
— A ty masz skrzydła? — spytał przyjaciela.
— O tak — odparł Thorion pogodnie, pokazując mu własne skrzydła, przywiązane ciasno do pleców i nóg wieloma cienkimi sznurkami. — Jestem dobrze spętany — dodał.
Wśród drzew Gaju Wewnętrznego na Roke Mistrz Wzorów Azver, jak zwykle latem, spał na polanie, nieopodal wschodniego skraju lasu. Mógł stąd widzieć przeświecające przez liście gwiazdy. Zwykle nawiedzały go lekkie, przejrzyste sny. Jego umysł wędrował pomiędzy marzeniami a myślami, kierując się wskazaniami gwiazd i liści, zmieniających miejsca w nieustannym tańcu. Lecz tej nocy gwiazdy nie świeciły, a liście wisiały nieruchomo. Spojrzał w mroczne niebo i przeniknął wzrokiem chmury. Na wysokim czarnym firmamencie lśniły gwiazdy — małe, jasne, nieruchome. Nie poruszały się. Wiedział, że ranek nie nadejdzie. I wtedy usiadł gwałtownie, budząc się, spoglądając w słabe miękkie światło, zawsze wypełniające dróżki między drzewami. Jego serce biło powoli i bardzo mocno.
Читать дальше